poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział pierwszy

Według mnie każdy człowiek po coś się rodzi. Ma od górnie wyznaczony cel, do którego ma dążyć. Może go osiągnąć na początku swego żywota, na końcu, a czasem się zdarza, że nigdy tego nie dokonuje. Jednak niezależnie od tego, daje on siłę. Siłę pomagającą walczyć z przeciwnościami losu i dalej przedzierać się przez labirynt cierpień, którym jest życie.
Niestety, czasem nie potrafimy go zauważyć. Nie widzimy w nim sensu, nie potrafimy do niego dążyć, nie chcemy zmieniać naszego „idealnego” życia. Czy wtedy jednak możemy nazwać je życiem ? Staje się ono tylko pewnym przedziałem czasy, w ciągu którego próbujemy zaznać szczęścia. Staramy się robić wszystko po najmniejszej linii oporu. Nie chcemy cierpieć, nawet wtedy, kiedy jest to słuszne. Nasza egzystencja składa się jedynie  przyjemności i poczucia, iż jesteśmy panami życia. Nic nas nie pokona, będziemy żyć wiecznie.  Nie dostrzegamy pewnych wartości, nadających wszystkiemu sens. Wiadomo, dążymy do miłości, lecz tak naprawdę jest ona tylko jedną z rzeczy, służących do zaspokojenia naszych pustych pragnień.
Kiedy gdzieś podwinie nam się noga, najczęściej się poddajemy. Nie potrafimy znaleźć właśnie tej siły, mocy która popchnie nas dalej. Która sprawi, że ujrzymy sens dalszych trudów, mających nas zaprowadzić do czegoś wielkiego. Czegoś, co można osiągnąć jedynie ciężką pracą, bólem, ale i czasem radością.
Osobom, które osiągnęły już swój cel, należy się ogromny szacunek. Mogą one służyć jako przykłady, dzięki którym łatwiej nam będzie się starać. Jednak na największy podziw zasługują dusze, pomagające inny dotrzeć do przeznaczenia. Swoją bezinteresownością i ofiarnością odmieniają nasz żywot i czynią go lepszym, piękniejszym.
Tak było ze mną.
Każdy dzień mógłbym podzielić na niezmienne etapy, powtarzające się codziennie.  Wstawałem jak najpóźniej, aby mój sen trwał chociaż o parę minut dłużej. Wiem, że to bezsensu. Przecież kilka  chwil więcej mnie nie zbawi i nie pozwoli lepiej się wyspać. Większy efekt przyniosłoby wcześniejsze kładzenie się do łóżka, jednak wieczorem żal mi było marnować „cenny czas” na coś takiego jak sen.
- Kurwa mać, znowu ta cholerna buda ! – krzyknąłem, wyciągając ręce do góry. Oczywiście w nocy musiałem się strasznie wiercić, gdyż kołdra wokół mojego ciała była strasznie poplątana. Nienawidziłem jej. Była nieprzyjemna w dotyku, śmierdziała stęchlizną i miała genialny fioletowy kolor. To matka taką kupiła. Zawsze oszczędzała na wszystkim. Oszczędziłaby, ale nam wszystkim cierpienia,  gdyby wreszcie zaczęła przynosić do domu jakieś konkretne pieniądze, a nie marne grosze, tak jak teraz, które ledwo starczają na żarcie.
Kiedy wreszcie udało mi się wyplątać z sideł materiału, postawiłem nogi na panelach i zrobiłem pierwszy krok. Poczułem jak ziemie osuwa mi się spod stóp, tracę równowagę, a moje ciało leci do przodu. Wyrżnąłem na dupę. Przeklinając pod nosem, wstałem, masując sobie przy tym bolące pośladki. Przyczyną całego wypadku były bety, śmieci i książki walające się po całej podłodze. Leżały tak od ponad dwóch tygodni, ale nie chciało mi się ich posprzątać. Ja, kapitan szkolnej drużyny miałbym zapieprzać z miotłą ? Jeszcze czego. To robota dla głupich bab, szczególnie takich jak moja matka, które są takimi beztalenciami, że tylko sprzątać umieją w miarę dobrze.
- Powiem jej, że ma tu dziś przyjść i posprzątać – pomyślałem, otwierając drzwi pokoju i wychodząc na korytarz.- Jeśli tego nie zrobi, to odpłacę się tak jak ostatnio.
Miesiąc  temu kazałem jej kupić mi nowe buty. Te co ostatnio mi przyniosła, no dobra kosztowały dwie stówy, ale nie były już modne. Żaden kumpel ani laska nie powiedzieli mi tego wprost, bo każdy w szkole czuje do mnie respekt.  Ale ja nie jestem głupi. Widziałem ich spojrzenia. Tę kpinę w oczach. Nagle przestałem być w centrum zainteresowania, wszyscy mnie opuścili. Wszyscy oprócz Zośki i Arka. W sumie rozumiałem ich. Gdyby ktoś z mojej paczki zaczął się beznadziejnie ubierać, zaraz bym mu podziękował i wypieprzył go na zbity ryj. Kulminacyjny moment nadciągnął wtedy, gdy ktoś podrzucił mi do plecaka karteczkę z napisem: „Z takimi butami to możesz się podetrzeć. Pasujesz z nimi do lamusów”.
Lamusy była to niepopularna i beznadziejna część naszej klasy.  Nie uprawiali żądnego sportu, dziewczyny nie umiały się malować, były brzydkie i bały się pokazywać cycków, jakby stanowiły jakąś niewyobrażalną tajemnicę. Faceci zaś nigdy nie poruchali i może przez to siedzieli tylko nad książkami, bądź dyskutowali o jakiś informatycznych pierdołach.
Byli to konkretni kretyni, ale w sumie cieszę się, że są z nami w klasie. Można było się z nich pośmiać i dawali zżynać zadania. Podejdziesz do takiej krzywonosej dziewicy, powiesz, że nie miałeś czasu go zrobić, uśmiechniesz się, dotkniesz ramienia i już jest twoja. Myśli, że ci na niej zależy i jest gotowa oddać mi nawet swoje zadanie, co grozi pizdą, co w kręgach lamusów jest największym złem.
W każdym razie powiedziałem matce, że chcę nowe. A ona na to, iż nie ma kasy, do tego Ania, moja młodsza siora, ma komunię i trzeba odkładana ofiarę dla księdza. Wkurzyłem się i wyzywałem ją zer i beztalenci. Uderzyła mnie i się rozpłakała.
Następnego dnia gdy wróciłem ze szkoły, matka wychodziła do drugiej roboty. Nie kupiła mi butów. Gdy tylko usłyszałem zatrzaskujące się drzwi, poszedłem na górę, do jej pokoju. Otworzyłem szafę i wyciągnąłem niektóre z jej rzeczy. Następnie wziąłem nożyczki i pociachałem je tak, aby ich nie zniszczyć, jednak w ten sposób, aby nie nadawały się już do użycia.
Gdy je później zobaczyła, rozpłakała się i jak zawsze zaczęła gadkę: dlaczego, co ci takiego zrobiłam itd. Rozśmieszył mnie to. Wziąłem Ankę i poszliśmy do parku. Następnego dnia nowa para nike’ów leżała na stole.


Gdy już odlałem się i szedłem do pokoju, stwierdziłem, że jednak nie mogę jej kazać posprzątać. Wszędzie walały się puszki po piwie, niedopałki papierosów, parę skrętów. Gdzieniegdzie można było zobaczyć zużyte kondomy, pamiątki po wizytach przeróżnych dziewczyn. Gdyby matka to wszystko zobaczyła darłaby mordę, co kupuję za jej pieniądze, dlaczego palę, pije i się pieprze. Muszę ogarnąć te wszystkie „luksusowe towary” zanim ona wbije do mojego pokoju z miotą. 
Zaświeciłem i światło, i wśród wielkiego harmideru szukałem jakiś ubrań, które nadają się do szkoły.  Spod łóżka wyciągnąłem jeansy. Były już one pobrudzone, a na kolanie miały dziurę, zrobioną parę tygodni temu na boisku. Jednak dzięki niej wyglądały fajniej. Założyłem je, a następnie starałem się zmyć z nich śliną ślady ketchupu.
Podkoszulek znalazłem za biurkiem. Był on już trochę za ciasny, ale dzięki temu podkreślał moją muskulaturę. To tego był w szary kolorze, który podkreślał barwę moich oczu.
Sięgnąłem po jakieś skarpetki, walające się po podłodze. Włożyłem je na stopy, a następnie sięgnąłem po bluzę, zarzuciłem plecak na ramię i ruszyłem na dół.
Tam czekało już na mnie śniadanie. Jeśli tak można nazwać ten posiłek. Matka wychodziła dziesięć minut po mnie, więc zdążała coś jeszcze upichcić przed wyjściem. 
Teraz jak zawsze siedziała i piła kawę. Jej rzadkie mysie włosy upięła w kok, co jednak nie dało zniewalającego efektu. Na sobie miała granatową spódnicę za kolana, białą koszulę oraz wychodzoną brązową marynarkę. Ten strój był odpowiedni dla funkcji, którą spełniała, czyli sekretarki.  Po ośmiu godzinach wracała do domu, gotowała obiad, przebierała się i jechała do drugiej pracy. Pracowała jako sprzątaczka w hotelu. Nie przynosiło to dużych zysków. Wydaje mi się, że robiła to tylko dla tego, aby mieć świadomość, iż robi wszystko, co może do poprawienia sytuacji finansowej.
Wracała mniej więcej przed dwudziestą. Gotowała kolację, , sprzątała, oglądała telewizję i szła spać.
Pomimo tylu jej wysiłków i tak ledwo wiązaliśmy koniec z końcem.  Co prawda dostawaliśmy od miasta zasiłek dla ubogich oraz parę groszy dla samotnych  matek, ale to pokrywało tylko miesięczne rachunki za wodę, a zostawał jeszcze, prąd, gaz, żarcie, ciuchy.
Wiem, że powinienem ją wspierać, a nie jeszcze jej dokładać, jednak czułem się od niej inny. Jakbym pochodził z zupełnie innej sfery, która nie będzie pomagać takim robolom jak matka. Fakt bycia popularnym, grania w szkolnej drużynie, bycie kapitanem zespołu podwyższało moje ego. Myślałem, że wszystko mi się należy, z racji tego, iż istnieję.
W szkole nie wiedziano o naszej sytuacji. Wymuszałem na matce kupno nowych modnych ubrań, dzięki temu nic nie dało się poznać. Na zebrania miała chodzić w najlepszych ciuchach, które jeszcze zostały jej z czasów młodości. Kiedyś podwoziła mnie do szkoły, gdy jednak musieliśmy sprzedać audi  i wymienić je na marnego golfa, zdecydowałem, iż będę jeździł mpk. Nasz dom na zewnątrz jak i wewnątrz prezentował się w miarę dobrze.  To za sprawą ojca. Nim odszedł osiem lat temu, powodziło nam się świetnie. To on go wybudował i wykończył. Zapraszam więc do niego kumpli, czy laski, Ale nie robię tego zbyt często. Nie chcę kusić losu. Matka, znając jej inteligencje, zawsze może wyjechać z jakimś tekstem o rachunkach czy kasie. A plotki w naszej szkole szybko się roznoszą. Takie są już uroki technikum.
Jedyną rzeczą, która trzyma mnie w tej rodzinie jest Ania. Jest o dziewięć lat młodsza i stanowi moje oczko w głowie. Gdyby nie ona, zaraz bym się gdzieś wyniósł. Ale nie mogę zostawić jej samej. Matka nie wyrabiała. Po powrocie z pracy była tak padnięta, że coś upichciła, posprzątała i szła spać. To ja uczyłem Ankę pisać i czytać. To ja chodziłem do niej na zebrania. To ja pomagałem jej odrabiać lekcje. Siostrze tak jak i mnie nauka nie przychodzi z łatwością. Gdyby nie ja na pewno by kiblowała. Zawsze dbałem, aby nie była głodna, miała czyste ubrania i była szczęśliwa. Z tym ostatnim bywało różnie. Dzieci w jej wieku pragną nowych zabawek, gadżetów, drogich wakacji I nie rozumieją, co to jest brak pieniędzy.  Musiałem zatem organizować  jej jakoś czas wolny, aby się nie nudziła. Dzięki temu nauczyłem się cierpliwości i zajmowania się dziećmi.
Ojciec zostawił nas, gdy miałem dziesięć lat. Nie powiem, przeżyłem to mocno. Zawsze lepiej dogadywałem się z nim niż z matkę. To on rozwinął we mnie miłość do piłki nożnej, on nauczył mnie podstaw, ćwiczył ze mną.
Ciężko wytłumaczyć małemu chłopcu, że jego ojciec odszedł do jakiejś innej pani. Że zostawił swoją rodzinę. Wszyscy to ciężko przeżyliśmy, a potem było jeszcze gorzej.
Anka w ogóle nie pamiętała taty, cóż miała roczek jak odszedł, a ja spaliłem wszystkie jego zdjęcia. Z czasem pamięć o nim się troszkę ulotniła. Pamiętałem, że to po nim odziedziczyłem moje kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Pamiętałem, że miał na imię Jacek, zarabiał kręcąc filmy, co było bardzo opłacalnym zawodem.
Parę lat po odejściu zapytałem matki, dlaczego nie dostajemy alimentów. Powiedziała, iż nie chciała się kłócić i sprawiać mu problemów. Od tamtego czasu straciłem całkowity szacunek do niej. Nie lubię ludzi, którzy odsiewie nie wymagają, którzy chcą mieć święty spokój i za szybko się poddają.  
- Hej frajerze! – przywitałem się z siostrą. Siedziała ona przy stole i jadła płatki z mlekiem. Wyglądała słodko. Miała na sobie różową bluzeczkę z zapewne jakąś gwiazdką Disney’a oraz niebieską spódniczkę. Jej włosy, takiego samego koloru jak moje, upięte były w dwa kucyki. – Daj troszkę ! – zacząłem ją łaskotać i wziąłem  na łyżkę trochę mleka.
- Zimne jak zawsze- stwierdziłem rozdrażniony. Smakowało okropnie.
Anka przewróciła oczami. Przyzwyczailiśmy  się już do tego. Matka zawsze przypalała jajecznicę, nie podgrzewała mleka, robiła kanapki z zepsutym serem, rozgotowywała parówki, tak że pękały i nie dało się ich zjeść. 
Może była beznadziejną kucharką, a może była beznadziejną kucharką.
Jak zazwyczaj głośno skomentowałem jakość potraw. Nigdy sobie nic tego nie robiła, albo udawała, jak ją tonie boli.
Zniesmaczony wylałem swoją porcję mleka do zlewu i otworzyłem lodówkę. Tradycyjnie prawie pusta. Margaryna, mnóstwo taniej mielonki, którą już rzygałem, ser, stary dżem, otwarty jogurt. Wyjąłem wędlinę i zrobiłem sobie i siostrze kanapki do szkoły, między czasie przegryzając jabłko.
-  Mówiłam Joli, żeby coś kupiła, ale nie chciała mni… - zaczęła matka i przerwała w momencie.
Popatrzyliśmy z Anką na siebie. Zawsze podejrzewałem, że matka trochę zbzikowała. Często coś mówiła i kończyła nie dokończywszy.  Jola to pewnie była jakaś jej koleżanka z pracy.
Wyrzuciłem ogryzek do kosza, ubrałem kurtkę i plecak. Podszedłem do siostry.

- Trzymaj się – powiedziałem, całując ją w policzek. Ankę matka zawoziła do szkoły. Wyszedłem z domu. Musiałem biec, aby zdążyć na tramwaj. 




****************************************************************************************

Hey wszystkim ! 
Zdziwię się troszkę,jeśli ktokolwiek przeczyta ten rozdział, lecz jeśli taka sytuacja zajdzie, proszę o zostawienie komentarza. Może to być pochwała, zachęta do dalszego pisania, ale i też pozytywna krytyka.
Ten rozdział w pierwotnej formia miał być połączony z drugim i trzecim, lecz stwierdziłam, iż je rozdzielę.
W tej części chciałabym zwrócić uwagę szczególnie na stosunki Staszka z matką, miłość do siostry i sposób traktowania, mówienia o rówieśnikach, bo na pewno nie jest on pozytywny.
Trzymajcie się ! ;-)

2 komentarze:

  1. Mnie twój komentarz na moim blogu zmotywował do pisania, dlatego chciałabym się odwdzięczyć :)
    Bardzo podoba mi się rozdział i czuję, że zapowiada się naprawdę dobre opowiadanie.
    Literówki na pewno kiedyś doczekają się poprawienia.
    To jednak, co zajmie ci o wiele mniej czasu a ułatwiłoby czytanie i poprawiło estetykę bloga, to wyjustowanie tekstu. A oprócz tego to tylko czytać dalej ;)

    Chayana

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, już mega lubię to opowiadanie, więc cieszę się, że mam przed sobą jeszcze trochę do przeczytania i nie muszę czekać na nexty, znaczy no - rozumiesz. Podoba mi się, że jest takie prawdziwe. Sam stosunek Staszka do jego matki albo młodszej siostry jest po prostu czysto realistyczny czy coś. Wiesz, nie umiem komentować.

    OdpowiedzUsuń