czwartek, 16 czerwca 2016

Rozdział szósty

-   Rzeczywiście, trochę wtedy stary przesadziłeś – powiedział cicho Arek, kiedy jechaliśmy tramwajem w stronę domu. Było już całkowicie ciemno, chociaż nawet nie wybiła siedemnasta. Patrząc przez okno mogłem ujrzeć tylko światła latarni oraz te, zaświecone w oknach. Żadnych gwiazd. Całe niebo przysłoniły chmury. Dostrzegłem tylko zarys czegoś okrągłego, czym musiał być schowany księżyc. Idealnie odzwierciedlało ono mój nastrój.
Nie mogłem przestać myśleć o Janku. A nawet nie o nim, lecz o całej tej sytuacji, a szczególnie słowach, które wypowiedział do mnie w ogromnej złości.
Zazwyczaj w takich sytuacjach nie panujemy nad sobą. Wszystko co mówimy jest podjudzone buzującymi uczuciami. Zazwyczaj już po chwili żałujemy naszych słów lub są one całkowicie bezsensowne. Jednak w tym przypadku było inaczej.
Pomimo dość gwałtownych okoliczności przemówiły one do mnie dogłębnie. Weszły przez brudną powłokę ciała, aż dotarły do poszarpanej duszy i tam już zostały. Pomimo wszelkich starań i używaniu metod, które zazwyczaj mi pomagały, nie mogłem wyrzucić wypowiedzi Janka z głowy. Była ona teoretycznie strasznie absurdalna. Nie wiem, jak on ją wymyślił w tak krótkim czasie, do tego w złości. 
Przeraziłem się wtedy strasznie. Moje najgorsze koszmary, pojawiające się każdej nocy, doprowadzające mnie do kompletnego szału. Wysysały one całą energię pozostawiając pustkę, która tylko czekała, aby wypełnić się moją duszą. Ostatnio całkowicie straciłem panowanie nad sobą. Odzyskałem je dopiero, stojąc w kuchni i trzymając nóż, zwrócony do mojego serca. Przekaz był jednoznaczny.
Pomimo, że chłopaka widziałem pierwszy raz w swoim życiu i nie było to na pewno jakieś szczególnie miłe spotkanie, jednak czułem, jakby on mnie znał od dawna. Albo lepiej, potrafił czytać mi w myślach. Twierdzę tak, ponieważ wszystkie moje obawy i lęki zawarł w swoich słowach. Wszystko to czego się obawiałem, a wiedziałem , że kiedyś nadejdzie, wszystko to poruszył.
Z każdą sekundą moje życie chyliło się już ku upadkowi. Czułem, iż nie da się już tego odwrócić. Teoretycznie wydaje się to naturalne. Każdego z nas czeka śmierć. Pomimo różnego wyglądów, zamożności, hierarchii i tak wszyscy skończymy tak samo i w tym samym miejscu, mianowicie pod ziemią. Przysypani w trumnie.
Jednak śmierć niekoniecznie musi być czymś złym. To raczej początek wszystkiego, nie koniec. Wiem, że pewnie zabrzmiało to jak nudnawe kazanie księdza, jednak w pewnym stopniu tak było.  Po osiągnięciu pewnego celu w życiu, po prostu odchodzimy i tak naprawdę nie mamy na to żadnego wpływu.
I tego właśnie się obawiałem. Momentu, w którym wszystko się kończy. Rzeczy, do których przywiązywałem jakąkolwiek wartość, znikną. I co ja wtedy powiem ? Czym mam się pochwalić ? Że nikt nie zaliczył tyle dziewczyn co ja ? Że byłem najlepszym piłkarzem w szkole ? Że każda do mnie wzdychała ? Czy są to jakiekolwiek powody do dumy, coś czym mógłbym się szczycić.
I tak zakończę swój żywot, jako nikt. Nie osiągnąwszy żadnego celu, którego i tak nie chciałem oraz przez moje zachowanie nie mogłem poznać. Brud łajdactwa oraz grzechów wylewał się już ze mnie, bo nie potrafiłem go już nigdzie pomieścić. Cały czas zadawałem i nadal zadaję sobie pytanie, po co żyję ? Po co znalazłem się na tym zasranym świecie. Aby być przywódcą gangu ?
Moja egzystencja nie miała najmniejszego sensu. Nic nie dawało mi siły, aby iść dalej. Może tylko moja siostra sprawiała nikłe wrażenie, iż ktoś mnie potrzebuje, że komuś na mnie zależy.  Jednak ja nie potrafiłem na to odpowiedzieć, a także wiedziałem, iż moja reakcja nic by nie dała. Że chodzi tu o coś innego. O coś większego, co nada wreszcie temu szambu sens. Coś, co wszystko ułoży w  całość i wreszcie zamknie mordy głosom w mojej głowie, które cały czas, nawet w tej chwili coś szepczą, a ja nie jestem w stanie ich uciszyć.
Chłopak powiedział jasno: jak czegoś nie zmienisz, upadniesz. Najgorsze jest to, że ja czułem dokładnie to samo. Nie wiem, jak on na to wpadł. Domyślił się, wywnioskował, ktoś mu powiedział. Nieważne skąd, ważne że prawdziwe.
Z jednej strony strasznie się tego bałem, bałem końca. Przecież ja nic nie osiągnąłem, do niczego nie dążyłem, nie pragnąłem rzeczy wyższych i wreszcie dla nikogo nic nie uczyniłem. Nic, co mogłoby chociaż w niewielkim stopniu zatuszować moje inne, niegodziwe czyny.  Ale z drugiej strony, chciałem już umrzeć. Chciałem mieć już święty spokój, nie słyszeć tych głosów, sumienia, matki, Pączka. Wtedy chyba wszystko ucichnie. I przestanę istnieć, a to w moim wypadku chyba najlepsze rozwiązanie. I tak zasługuję na coś gorszego.
Kiedy się zorientowałem, iż podświadomie pragnę śmierci, końca, przestraszyłem się. Czyli jednak sprawy były poważne i zaszły bardzo daleko. Ile mi zostało czasu? Tygodnie, miesiące, rok ? Ja, „król życia”, mający „przyjaciół, szacunek, pozycje, poszanowanie” chciałem umrzeć ?
Mój upadek się zbliżał, jednak nie koniecznie łączyłem go ze śmiercią.  Całe to przeżywanie wszystkich dni tak samo, monotonia, która doprowadzała mnie już do szału. Czułem, że wszystko robię źle. Cały ten mętlik w głowie, stale łaknący czegoś innego, czegoś lepszego. Już myślałem, iż nigdy go nie uciszę. Jednak …
Jednak dzisiaj zaznałem trochę spokoju. I to dzięki osobie, od której powinienem dostać wyłącznie nienawiść, bo właśnie ten dar, ja jej ofiarowałem. Pogardę, złość i ośmieszenie.
W chwili, kiedy zbliżyłem się do Janka, aby w raz z przyjaciółmi go poznać, doznałem nieznanego mi przedtem uczucia. Spokoju, połączonego z szeroko rozumianą błogością. Wszelkie głosy w mojej głowie, które co chwile szeptały, a w nocy pokazywały prawdziwe oblicze, ucichły w jednym momencie. I chociaż nie potrafiłem zmusić się do sympatii i sama obecność Nowego mnie denerwowała, jednak z drugiej strony  nie chciałem od niego odchodzić, utracić tego czegoś, co wreszcie dało mi upragniony spokój.
W końcu uświadomiłem sobie dziwny fakt, którego nigdy w życiu nie wypowiedziałbym na głos. Mianowicie: chciałem przebywać z Jankiem. Z chłopakiem, który tylko mnie irytował. Który mnie ośmieszał i który był tak czysty, że za sam fakt mojego istnienia, stojąc obok niego, zasługiwałem na karę. Nie byłem godny nawet tego, aby na mnie spojrzał, żeby choć o mnie pomyślał. Ten człowiek miał tyle światła, iż rozświecało ono mój straszny mrok, a nigdy wcześniej nie miało to miejsca.
I nie wiem, skąd wpadłem na taki pogląd. Przecież gościa nie znałem, nie wiedziałem , czy jest dobrym człowiekiem.  Mógł się okazać gorszym ode mnie. A jednak przeczuwałem, wychwytywałem jego aurę, która dawała mi spokój i choć zabrzmi to dziwnie, pewną nadzieję, na coś lepszego.
I wtedy mój zasrany mózg musiał wszystko spieprzyć. Obudziła się nagle niechęć do chłopaka, a sam fakt, iż jest mi on w pewnym stopniu potrzebny, strasznie mnie rozzłościł. Poczułem jeszcze większą nienawiść do Nowego, która wraz z głosami cały czas coś mówiła, aż w końcu podpowiedziała mi słowa, które wypowiedziałem w  szatni. Myśl, że byłem w pewnym stopniu od niego zależny, na jego łasce, doprowadzała mnie do szału.
Ale … Ale wreszcie co drgnęło. Przez drobną chwilkę pomyślałem, iż chciałbym z nim przebywać, iż chciałbym coś zmienić. I znowu poczułem, iż tylko Janek może do tego doprowadzić. Tylko on jest w stanie mnie przezwyciężyć, a  przez to dać mi nowe, lepsze życie.

- Od kiedyś się zrobił taki miłosierny ? – zapytałem kumpla, spuszczając wzrok na buty. Nie że miałem coś do ukrycia, po prostu było mi tak łatwiej mówić. Arek nie był świadkiem wymiany zdań w szatni. Akurat wtedy razem z Zośkę gdzieś poszli. Dlatego nieźle zadziwiła go relacja z tego zdarzenia.
Na początku wszyscy śmiali się z Nowego, z jego ciuchów, po części zachowania, a Arkadiusz nie wiedział, o co chodzi. Zatrzymał się w momencie, w którym Janek był przez wszystkich lubiany, a teraz, szydzili z niego bezwstydnie, chociaż godzinę wcześniej zabiegali o jego względy.
Oczywiście kiedy sobie to uświadomił, od razu spojrzał na mnie. Cóż, wiedział, jakie jest moje nastawienie do Nowego. Poza tym tylko ja mogłem w  jednej chwili zniszczyć kogoś reputację. Przyzwyczaił się już do tego.
Ale nie sądzę, iż się tego spodziewał, a może i tak było, jednak podejrzewał, że wydarzy się to troszkę później. No bo w sumie, za co w jego oczach miałem się mścić ? Za ten tekst o przyrodzeniu ? Często sobie z takich rzeczy żartujemy, a więc przycinka o rozmiarze Georga nie stanowiła jakiejś kompletnej nowości.  Janek przecież teoretycznie nic mi nie zrobił.
Arek myślał, że sprawy potoczą się dalej, będzie jeszcze parę spięć, a później wiadomo, zmiażdżę Nowego. Cała nagłość tej sytuacji wybił ago z rytmu.
Mój szybko zadany cios, przyniósł zamierzony efekt. Wszyscy teraz gardzili i cisnęli bekę z Janka. Perfidnie wytykali jego pospolity wygląd, niski wzrost, a w szczególności znoszone ubrania. Na początku Arek czuł się nieswojo, jednak nie mógł na długo odbiegać od paczki. Już po paru minutach sam żartował  o Nowym.
Ja nie miałem na to jakiejś szczególnej ochoty. Oczywiście, wszyscy traktowali mnie teraz jak bohatera, przecież otworzyłem im oczy. Ukazałem, kim naprawdę jest Janek, mianowicie zerem. Śmieszyły mnie za to słowa znajomych.
- Ja od samego początku go nie lubiłem – zarzekał się Szymon, mocno trzymając się uchwytu tramwaju – Bylejakość widać w oczach. Tak jak i pospolitość.
Inni mu tylko przytakiwali. Taa, widzieli od razu, chyba nowe bóstwo. Ślinili się na widok Nowego i za wszelką cenę chcieli się z nim zakumulować. Byli w stanie nawet wypierzyć mnie w odstawkę. Wystarczyło jednak zwrócić uwagę na coś ważnego, takiego jak ciuchy, a  już po dawnej sympatii, nie pozostał nawet ślad, jedynie pogarda.
Ale czy znowu ubiór jest tak ważną rzeczą ? Od samego wyjścia z szatni prześladowały mnie straszne wyrzuty sumienia. Jeszcze automatycznie, kiedy Janek zniknął z obszaru w którym przebywałem, mój humor się pogorszył. Powróciły głosy, które po krótkiej przerwie, zapewnionej mi, tak przynajmniej myślałem, przez Nowego, ponowiły atak ze wznowioną siłą. Strasznie rozbolała mnie głowa. Nie mogłem nawet skupić się na żartach dotyczących kurdupla, a myślę, iż na pewno one by mnie śmieszyły. Całe to zamieszanie przeradzało się momentalnie w paranoję.
Pomimo wyrzutów sumienia nadal czułem do Janka straszną złość, a za razem i nienawiść. Każda myśl o nim przyprawiała mnie o skok ciśnienia. Nie potrafiłem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego mnie on tak denerwował. I znów pojawiło się stwierdzenie: nic ci nie zrobił. Jakaś część mózgu, wolna od nieczystości, mi ją podsuwała, jednak zanikała ona w całym tym bajorze.
Jak już wspomniałem, coś we nie drgnęło. Nie wiem, czy w dobrym momencie i okolicznościach,  ale nie potrafiłem tego przed samym sobą zataić. Pierwszy raz  pojawiła się jakaś inna myśl. Inna od tego całego szału i przeczucia niechybnego strasznego końca. Mały promyczek nadziei, rozświetlający miniaturową część mojego mroku.
Nie potrafiłem go jednak do końca wyzwolić. Rodził on we mnie pewną euforię, niosącą chęć, aby coś zmienić, lecz ja przed tym się hamowałem. Bałem się spróbować, bałem się pokładać nadzieję, bo bardzo łatwo może ona prysnąć, a ja i tak stoję na bardzo niepewnym gruncie. Każda minuta może być moją ostatnią. Każdy wdech, dający mojemu brudnemu ciału życie, może nie doczekać się następnego.
A więc złość, nienawiść, wyrzuty, nadzieja i żałość kumulowały się we mnie i czułem, iż to już stanowczo za wiele. Byłem przyzwyczajony do takiej dawki przeżyć, jednak nie tak różnych emocji. Jak tu porównać nienawiść i nadzieję, złość i żal.  Obie te strony strasznie się kłóciły i chociaż ta lepsza była malutka, powodował straszne skutki, ale o to chodziło. Miała wzbudzić we mnie myślenie. Obudzić mnie wreszcie i pchnąć do prawdziwego życia.
Po przejechaniu odcinka i przejściu przez park do Pizdy, nadal nie wiedziałem na czym stoję. Moj odczucia do Janka cały czas definiowałem jako nienawiść, lecz czułem iż wystarczy mały bodziec, aby to zmienić. Małe zdarzenie, które wszystko popieprzy.
- I po co kurwa tu przyjechałeś ? – pytałem się siebie w myślach, wchodząc już w ciemną uliczkę. Chciałem uniknąć towarzystwa Janka, który mógł jechać znowu tym samym tramwajem, ale bardziej zależało mi na tym, aby uwolnić się od myślenia. Pozbyć się wszelkich wyrzutów. Spodziewałem się, że wizja seksu i wzmożone podniecenie do tego doprowadzą, jednak i ten plan poszedł się pieprzyć. Było jeszcze gorzej.
Przez całą drogę i nawet teraz, kiedy zakładałem kondoma, w mojej głowie siedziały jedne i te same rzeczy. Z każdą chwilą jeszcze bardziej się nasilały. Czułem, iż niedługo wykituję.
Nawet nie wiedziałem do końca, którą dziewczynę posuwałem. Przed moimi oczami pojawiła się mgła , niepozwalająca dostrzec niczego innego poza moim przeznaczeniem. Wszystko wirowało. Kiedy już doszedł, przechyliłem się to tyłu i prawie upadłem. Poczułem, iż ktoś łapie mnie za ramię. Myśląc, że były to koszmary z mojej głowy, natychmiast wywinąłem się z uścisku i zacząłem biec.
Nadal nieświadomy gnałem przed siebie. Do końca uliczki słyszałem nawoływania, ale nawet nie pamiętałem jak mam na imię. Miasto nocą wydaje się takie nierealnie, ciche i puste. Nigdzie nie ma ludzi, z którymi mógłbym się kłócić, bachorów, drących się cały dzień, kanarów w empeku.
Wybiegłem za róg budynku, gdzie potknąłem się o coś. Z głośnym jękiem zatoczyłem dwa fikołki, a ostatecznie wylądowałem na asfalcie. Do męczarni psychicznej dołączył jeszcze ból fizyczny. Głośno klnąc podniosłem się powoli i zwróciłem wzrok w stronę przeszkody. Na początku nie mogłem zakapować, co to jest. Jakieś takie podłużne, ciemne i śmierdzące. Dopiero, kiedy wydało chrząkniecie, dostrzegłem że jest to człowiek. Najprawdopodobniej bezdomny, sądząc po jego ubiorze oraz tym, iż śpi na ulicy. Miał on może ponad pięćdziesiąt lat, jego brudna broda dodawała mu co najmniej dziesięć. 
Z pełną pogardą oplułem gościa i wymierzyłem mu mocnego kopniaka. Nie poczułem jednak jego ciała, chybiłem i znów upadłem, tyle że na tyłek. Przed oczami zaświeciły mi gwiazdy. Miałem problemy z oddychaniem. Każdy wdech kończył się zakrztuszeniem,  a każda próba „nieoddychania” jeszcze głębszą wymianą gazową.
Krzycząc nie wiem , czy z bólu, czy może szaleństwa, podniosłem się i nie patrząc wstecz, ruszyłem biegiem ulicą.
Ciągnęła się ona cały czas w dół, a więc mogłem rozwinąć przyzwoitą prędkość. Wiatr szumiący w mojej głowie dawał troszeczkę ulgi, jednak nie na tyle, abym mógł zrozumieć, co robię. Wysoko podnosiłem nogi, aby nie potknąć się o „pierwszej” klasy krakowski chodnik. Drogę oświetlały mi telebimy i neonowe reklamy. Kraków jest nimi wszędzie zapieprzony i  większości sytuacji mi to przeszkadza. Jednak dzisiaj, można powiedzieć, uratowało mi to życie. A dokładnie moje piękne zadbane zęby.
Pokonując kolejne metry, ciężko dyszałem. Nie wiedziałem, ile już biegnę, jaką trasę pokonałem. Wszystkie uliczki miasta, z położonymi na brzegach starym i bajkowymi kamienicami, wydawały się takie same. Dlatego teraz biegnąc, nie potrafiłem sobie przypomnieć, gdzie jest przystanek. Krew nie dopływała mi do mózgu, a może i dobrze, bo wtedy z Głosy urosłyby w siłę.
Poza tym i tak nie potrafiłem się zatrzymać. Istniała jakaś bariera, na pewno nie cielesna, tylko w mojej świadomości, a  raczej jej braku w tamtej chwili. Czułem, iż poprzez zwolnienie, coś mnie dogoni i zniszczy. Chociaż nawet nie było czego unicestwiać. Wrak człowieka, do tego w furii. Cały cza słyszałem trzy zdania: „Żyj tym swoim obłudnym życiem, jeżeli w ogóle mogę nazwać tak okres, w którym istniejesz. Sama twoja osoba będzie dawała ci tylko ból i nienawiść. Prowadzą one jedynie do śmierci.”
Powtarzały się one w kółko, a ja nawet nie wiedziałem, kto je wypowiedział. Moje wrzaski przyciągnęły wielu gapiów. Stali oni w oknach, zastanawiając się, co ja do jasnej cholery robię. Czy już mi do reszty odpieprzyło ? Odpowiedź brzmi: tak.
- Idź stąd szatanie ! – krzyknęła jakaś staruszka, która wyprowadzała yorka na spacer. Mały szczur oczywiście ujadał jak najęty, co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Właścicielka nie było gorsza. Napieprzała coś o kościele, przyzywaniu duchów, cały czas opierając się o ścianę starego bloku.
W końcu, mijając ją, nie wytrzymałem i wrzasnąłem tak głośno, że pies zerwał się jej ze smyczy i uciekł w cholerę. Moher za to chwycił się za serce i powoli upadł na chodnik. Nie wiem, czy przeraził ją mój wrzask, a może straszny ogień w oczach. W każdym razie, zostawiając ją w palpitacji, nie przerwałem biegu.
Po chwili zobaczyłem znajomy park. Coś mnie tchnęło, aby tam pobiec i na pewno nie była to myśl, iż jest tam przystanek. W tamtym momencie nie wiedziałem nawet, czym on był. Przekroczyłem ulicę w zawrotnym tępię, nie sprawdzając czy droga jest wolna. Ktoś tam na mnie zatrąbił, lecz wisiało mi to. Wbiegłem w obszar porośnięty drzewami.
Tu, pomimo latarni, było troszkę ciemniej. Ale przynajmniej całkowicie pusto. Nikt nie zapuszczał się tutaj po zmroku. Bano się pobicia i kradzieży. Zatem ocalony od cudzych spojrzeń,  gnałem dalej. Czułem straszny chłód, po zmroku temperatura znacznie się obniżyła. Przez to wariactwo przewinęłam się jedna realistyczna myśl: „Mogłem rzeczywiście znieść te zimowe ubrania, jak mi stara kazała” Jednak zniknęła ona tak szybko, jak się pojawiła, pozostawiając  znajomą już furię.
Nagle usłyszałem za sobą wrzaski, wołające mnie po imieniu.  Nie byłem pewny, czy było to moje imię, lecz rozumiałem, iż chodziło właśnie o mnie. Znaleźli mnie ! 
Nie śmiąc się nawet odwracać, przyśpieszyłem. Cały zlany potem, czy to ze zmęczenia lub strachu, skręciłem w boczną uliczkę, aby zgubić wrogów.
Naraz na myśl przychodziły mi moje wszystkie koszmary. Wszystko, czego się obawiałem. Wiedziałem, że jeśli zostanę złapany, spełnią się one. Dlatego kiedy usłyszałem, że dźwięk wołania jest coraz bliżej, jeszcze bardziej się przeraziłem. Z tego wszystkiego moje nogi zaczęły się plątać, ręce wymachiwały w te i wewte. Z płuc wydobywał mi się ciężki charkot.  Koniec nadchodzi.
Kiedy wreszcie poczułem dotyk na plecach, krzyknąłem w niebogłosy, podrywając głowę w stronę nieboskłony. Następnie upadłem.
Gdy uświadomiłem sobie, co się stało, automatycznie zacząłem się czołgać. Nie zważając na obdarcia i ból, na gołych ramionach i kolanach, poruszałem się najszybciej jak mogłem. Głośne wydechy synchronizowały się z jękami bólu. A One cały czas się darły. I te rzeczy za mną powtarzały w kółko to samo, nieznajome słowo: Staszek.
- Zostawicie mnie ! – krzyknąłem, obracając się na plecy i patrząc w górę, chociaż niczego nie mogłem dostrzec.- Puszczajcie !  Przepraszam, przepraszam ! – ryknąłem. Poczułem, iż po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy. Ostatni raz płakałem, kiedy opuścił nas ojciec. Potem stałem się odporny na tą słabość, dlatego jej widok w  moim wykonaniu nieźle mnie zadziwił. – Zabijcie mnie, ale nie karzcie znosić tego dłużej ! Już mam dość !  - Gwałtownie poderwałem się na nogi i cały czas patrząc przed siebie, powoli poruszałem się do tyłu. Pomimo otwartych oczu, nadal nie byłem w stanie niczego ujrzeć. – Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nie wiem, dlaczego go skrzywdziłem.  On ma w sobie za dużo światła. – Nagle rozeszło się jeszcze głośniejsze wołanie – A może wyście mnie do tego zmusiły ?  Wiecie, że on  może mnie uratować, może mnie podnieść.
Z furią wypisaną na twarzy ruszyłem przed siebie, aby walczyć z tym, co postawił mi los. Po moim policzku prócz łez ciekła ślina, wydobywająca się z moich ust. Ręce, całe w odarciach, wyciągnąłem do przodu, żeby przyłożyć temu czemuś.
- No śmiało – szepnąłem.
W odpowiedzi zauważyłem szybki ruch i straszny ból w szczęce. Siła prawego sierpowego powaliła mnie. Jęcząc, wylądowałem na ziemi. Nie potrafię powiedzieć, który już raz tego feralnego dnia. Cios oprócz cierpienia, przyniósł trochę świadomości.
- Kurwa, zawsze chciałem to zrobić, ale nie wiedziałem, że to tak boli. – usłyszałem czyjś głos. Dotarł on do mnie z zewnątrz, nie z głowy. Ucieszyłem się, gdyż po chwili go rozpoznałem, co wyrwało mnie z obłędu i połączyło z rzeczywistością.- Nie jesteś tego wart dziadu.
Po pary szybkich mrugnięciach, moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Leżałem na kamienistej ścieżce, bardzo blisko zdewastowanej miejskiej ławki. Przede mną jakaś postać trzymała się za dłoń i włożywszy ją pomiędzy nogi, klęła z bólu. Chociaż byłem przyzwyczajony do niezbyt kulturalnego wyrażania się Arka, ten łańcuszek przekleństw zrobił na mnie wrażenie. Wszystko w mojej głowie ucichło, dając namiastkę spokoju.
Cały czas patrząc się na przyjaciela, odepchnąłem się rękami od podłoża tak, że po chwili wylądowałem na dwóch nogach, choć wyszło mi to bardzo koślawo.
- Ty narzekasz ? – zapytałem z irytacją – Pomyśl co ja muszę czuć ? – Rzeczywiście, szczęka bolała mnie jak cholera. Delikatnie sięgnąłem do niej dłonią i zacząłem delikatnie masować. Niestety, przyniosło to odwrotny efekt niż zamierzałem, bo po moim ciele rozeszła się jeszcze większa fala bólu. – Ale muszę ci przyznać, że cios był niezły.
Zaczęliśmy rechotać i chociaż to zachowanie było dość dziwaczne, w tamtej chwili wydało mi się najnormalniejsze na całej ziemi. Bardzo niepewnie stawiając kroki, podszedłem do kumpla. Pomimo ślimaczego tempa nie zajęło mi to długo, gdyż Arek stał niedaleko. Ujrzałem jego uśmiechniętą, lecz trochę zdziwioną twarz, Cały był czerwony, a włosy wyglądały, jakby dopiero co wyszedł z basenu. Delikatnie wyciągnąłem palce i przejechałem po jego policzku, nie mogąc uwierzyć, że jest on prawdziwy. Że nie jest on wytworem mojej głowy.
-Co, po tym pieprznięciu stałeś się homosiem ? – zapytał się żartobliwie, chociaż w jego tonie wyczułem lekką dezorientację.
Rzeczywiście. Nie zdawałem sobie  z tego sprawy, lecz ten gest wyglądał troszeczkę dziwacznie, wręcz śmierdział pedalstwem. Ja po prostu chciałem sprawdzić, czy to naprawdę Arek, a nie jakaś mistyfikacja mojego umysłu.
Momentalnie na moim obliczu zakwitł wielki rumieniec wstydu. Miałem nadzieję, iż przez panującą wszem i wobec ciemność, przyjaciel nie będzie w stanie go ujrzeć. Poza tym kumpel nigdy nie słynął ze spostrzegawczości.
Bardzo niepewnie Arek przybliżył się do mnie tak, że dzieliła nas niewielka przestrzeń. Położył ręce na moich ramionach i mocno je ścisnął. Na jego twarzy malowała się ulga, ale i niezrozumienie.
- Powiedz mi stary, co ci odwaliło ? – zapytał się bardzo poważnym tonem, a w jego oczach odkryłem ślad troski, co troszkę podbudowało moją psychikę. Spuściłem wzrok w dół zastanawiając się, co mam mu odpowiedzieć. Prawdy na pewno mu nie powiem, przecież i tak raczej by jej nie zrozumiał. Postanowiłem iść w zaparte.
- Nie wiem, co masz na myśli – chciałem, aby mój ton brzmiał zupełnie normalnie, ale żeby przebłyskiwało w nim pewne zaskoczenie, jakbym w ogólne nie spodziewał się takiego pytania. Wyszło, jak wyszło. Arek spuścił brwi, a jego twarz nabrała sroższego wyrazu.
- Co mam na myśli ? – powtórzył moją kwestię z dużą dawką irytacji. Automatycznie zaczął mną delikatnie potrząsać. – Staszek, cały dzień byłeś jakiś nieswój. Od samego początku. Nie wiem, czy ma to związek z tym co Aga  o tobie wygadywała, czy z czymś innym. W sumie gówno mnie to obchodzi.  Potem coś ci ten Nowy nie podszedł, ok, normalne sprawa. Przy okazji cię ośmieszył – dodał mimo chodem, na co zareagowałem głośnym warknięciem. – Za karę zemściłeś się i chłopak ma już spieprzone życie w naszej klasie. Cała ta historia jest dosyć dziwna, ale nie w porównaniu do tego, co odpierdzieliłeś  przed chwilą ! – powiedział to z taką siłą, że aż mnie opluł. Z irytacją przetarłem rękawem twarz. – Wybacz stary – przeprosił łagodniejszym tonem, ale zaraz powrócił do poprzedniego -  Co to było ? Normalnie pukałeś Kaśkę, chociaż z dziwną miną, jakby coś cię dręczyło, ale luzik. Często taką masz.  – Tu mnie troszkę zdziwił. Nie wiedziałem, iż było to widać. – Aż tu nagle zacząłeś się drzeć, wysunąłeś się i z fujarą na wierzchu zacząłeś uciekać. Wszyscy osłupieli. Nie wiedzieli, o co chodzi. Od razu zacząłem za tobą biec. Wołałem cię, ale nie raczyłeś odpowiedzieć. Cały czas coś ryczałeś. Potem poturbowałeś jakiegoś bezdomnego.  Biegłeś przez to zasrane miasto, a ja za tobą. Przed parkiem trochę zwolniłeś i wtedy moje nawoływania odniosły jakiś skutek. Ale gdy je tylko usłyszałeś jeszcze bardziej przyspieszyłeś.  Wyglądałeś, jakbyś był w innym świcie. Jakbyś mnei nie znał, uciekałeś przede mną, a raczej przed tym czymś, co widziałeś.
Nie miałem pojęcia, co mu odpowiedzieć. Nie miałem szczególnego nastroju na kłamanie. A nawet jeśli i tak, by w to nie uwierzył. Widział przecież to wszystko na własne oczy.  Czy wersja, że chciałem wszystkich zaskoczyć i zrobić wrażenie wariata, aby jeszcze bardziej o mnie mówili, w chociaż minimalnym stopniu oddała by to, co zrobiłem przed chwilą ?
- Powiedz Staszek – poprosił Staszek, zaczynając iść w stronę przystanku. Mimowolnie ruszyłem za nim – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Aby ktoś tak wyglądał.
- Jak ? – spytałem troszkę zbyt głośno. Mój głos rozniósł się echem po parku – Nigdy nie widziałeś gościa latającego po mieście ?
-Nigdy nie widziałem takiego obłędu w oczach – wymamrotał cicho, ani przez chwilę na mnie nie patrząc. Przyznam, iż trochę mnie zatkało. Czyli spostrzegł moje szaleństwo. Teraz już się nie wywinę.
Co miałem powiedzieć ? Prawdę? Od jakiegoś czasu miewam kłopoty z moją psychiką. Słyszę Głosy, które nie dają mi spokoju. Wszystko mnie drażni. A  mój styl życia doprowadza do szału, ale nie potrafię żyć inaczej. Czuję, że mój koniec już się zbliża. A obecność Nowego daje wytchnienie, ale sam fakt, że jest on mi potrzebny, że w pewien sposób mi pomaga, sprawia, iż jeszcze bardziej go nienawidzę.
- A czy zadowoli cię odpowiedź, że miałem zły dzień ? – spytał łagodnym tonem, jak dziecko błagające matkę o cukierka.
Arek spojrzał na mnie i widziałem w jego oczach, że się waha. Z jednej strony chciał wiedzieć o co chodzi, ale i zarazem bał się, iż powrót do wydarzeń sprzed paru chwil sprawi, że one się powtórzą i znów będzie musiał mnie gonić i patrzeć na moje szaleństwo.
- Kiepskie wytłumaczenie dla kogoś, kto przed chwilą krzyczał, aby go nie zabijać. – rzucił w eter kumpel. Akurat doszliśmy pod przystanek. Było przy nim trochę ludzi, dlatego odeszliśmy na bok. Dziękowałem Bogu, iż nie spotkaliśmy nikogo znajomego . Nasz tramwaj miał przyjechać za kilka minut.
-Od dawna zobaczyłem, iż coś jest nie tak – zaczął Arek, szurając butami po piasku. Bałem się, że w końcu zacznie ten drażliwy dla mnie temat. -  Jesteś rozdrażniony. Często się zamykasz, jakby coś sprawiało ci ból. Cały czas łapiesz się za głowę i coś po cichu szepczesz.  Dziś też tak było. Szczególnie nasiliło się po incydencie z Jankiem. – zaakceptował to zdanie, mając nadzieję, że jakoś je skomentuję. Ja jednak nadal milczałem. – Przez całą drogę miałeś obce spojrzenie, aż nastąpiło to, co miało się stać.  – Tu zaczął mówić ciszej – Wyglądałeś na przerażonego. Jakby coś ci groziło. Kogo wtedy widziałeś?
- Oj, sam bym chciał wiedzieć – pomyślałem, uważając, aby to zdanie nie wydostało się z moich ust. Stwierdziłem, iż moje milczenie trwa już za długo. Muszę mu sprzedać jakąś historyjkę. Wybrałem tę najbardziej ryzykowna, nieprawdopodobną, ale i w pewnym sensie sensowną. Wiedziałem jednak, iż jeśli ujrzałaby ona światło dzienne, byłbym zniszczony.
-To wszystko – zrobiłem tu dramatyczną przerwę, aby dodać wyznaniu autentyczności. Zadziałało. Arek patrzył na mnie z troską – To wszystko zaczęło się dzisiaj. – Stwierdziłem, iż wyjaśnię mu tylko dzisiejszy incydent. O mamrotaniu do siebie zapomni, przy takiej porcji zwierzeń, jaką miałem mu zafundować.  – Strasznie mnie ten Nowy zirytował. W sumie nie wiem dlaczego. Poczułem się przy nim gorszy, jakby zagrożony – Mała porcja prawdy doda wiarygodności.- Widz…
-Tramwaj nam przyjechał – przerwał mi przyjaciel, choć widziałem, iż zrobił to niechętnie. Pomału podeszliśmy do pojazdu i wgramoliliśmy się po schodach. Zajęliśmy ostatnie miejsca, gdzie zazwyczaj siedzą żule. Po chwili zacząłem mówić dalej.
- Widziałem, że wszyscy są pod wrażeniem. Sam pod jakimś tam byłem- dodałem warknięciem – Strasznie mnie to zdenerwowało, dlatego nie chciałem iść się przywitać. A potem, sam wesz jak było. Mała sprzeczka, ośmieszył mnie. Poczułem, że cała moja pozycja siada. Dlatego zemściłem się na nim w szatni. Upokorzyłem go. Wszyscy teraz nim gardzą. Jest nikim. – powiedziałem głośno, lecz później dodałem ciszej -  Ale trochę przesadziłem. Nie zasłużył na to. Nie zrobił mi niczego złego. Stwierdził tylko fakt.
- Rzeczywiście, trochę wtedy stary przesadziłeś – odrzekł mimochodem , wyglądając przez okno.
-Trochę ? – spytał z bólem – Zachowałem się jak ostatni chuj. I przez cały czas myślałem o nim, takim samotnym , wyśmianym, ośmieszonym. W tych swoich znoszonych ubrankach,  pragnącym troszeczkę ciepła. Miał nadzieję znaleźć przyjaciół i prawie mu się udało a ja to wszystko spieprzyłem … - zakończyłem łamiącym się głosem.
Podziałało. Arek połknął wszystko. Patrzył na mnie ze współczuciem. Gdyby wiedział, że łżę jak pies.
- To jego wtedy przepraszałeś ?- spytał cichutko – Wtedy gdy się przewróciłeś ?
-Tak – odpowiedziałem ze skruchą – Uciekłem wtedy, bo wszystko we mnie wybuchło. Cały czas migotała mi jego smutna twarz, Wydawało mi się, że mnie goni, chce się zemścić. Aż do czasy, kiedy mnie pieprznąłeś.
Nic nie odpowiedział. Jechaliśmy dalej w ciszy i w ciemności, bo tramwaju spieprzyły się żarówki.
- Najgorsze , że nie możesz już tego naprawić-  stwierdził Arek po pewnym czasie – Zniszczyłeś mu reputacje. I to nie plotką, którą możesz odwołać. Wszyscy będą teraz patrzeć na jego ciuchy. I go tak oceniać
Postanowiłem nic nie odpowiedzieć.
W końcu tramwaj dojechał na mój przystanek. Miałem już wychodzić, kiedy odwróciłem się do kumpla i powiedziałem.
- Tylko proszę Arek, nie mów tego jutro w szkole – poprosiłem błagalnym tonem – Wydaje mi się, że poniosłem dziś wystarczająco dużą karę.  Powiedzmy wszystkim, że zrobiłem to dla jaj, okey ?
- Oczywiście – rzucił od razu bez zawahnięcia. Rzadko co mu coś głębszego mówiłem zapewne poczuł się troszkę dowartościowany. A w ogóle w głębi duszy był dobrym człowiekiem. Miał dobre serce. Nie to co ja. Pożegnałem się i wyszedłem na dwór.
Idąc do domu spojrzałem na telefon. Dziewiętnasta czterdzieści dwa. Troszkę późno. Zośka dzwoniła do mnie dziesięć razy, lecz nie chwilo już k się do niej oddzwaniać.
- Jakie moje życie jest beznadziejne- pomyślałem. Przez to całe kłamstwo poczułem się jeszcze gorzej. Wiedziałem, że z jednej strony postąpiłem dobrze, bo niby co miałem powiedzieć ? Prawdę ? Jednak kolejny fałsz napełnił mnie kolejną goryczą. Moja głowa pękała od myśli i wyrzutów sumienia. Byłem jeszcze bardziej brudny.
A Arek ? Teraz tak bronił Janka, niby mu współczuł, stwierdził, ze przesadziłem, a w drodze do Pizdy sam się z niego śmiał. Czyli w końcu, która postawa była prawdziwa. Myślę, że w jego przypadku obie. W otoczeniu grupy musiał zachować się tak samo, a poza tym ubranie dla kumpla jest ważną kwestią, więc nie zdziwiłbym się gdyby w jego oczach Janek też był skreślony.
On chyba nie widział w tym nic złego. Ja też chciałbym żyć w takiej słodkiej nieświadomości. Niestety, miałem Głosy, a  one mi zaraz o  wszystkim złym przypominały.
Nagle stanąłem jak wryty. Wystrzerzyłem oczy, nie wiedząc , co robić. Uświadomiłem sobie jedną rzecz. Nie okłamałem Arka do końca. Rzeczywiście było mi przykro z powodu tego, co zrobiłem Nowemu. W małej części, ale jednak było. I to doprowadziło nie w pewny, stopniu do szaleństwa. Ta myśl napełniła mnie strachem.

***
Hey tu robyn
Strasznie przepraszam za te dwa miesiące ciszy. Nie wiem, co się ze mną działo. Tak naprawdę do napisania tego rozdziału pobudził mnie wasz komentarz.
Sam rozdział nie jest szczególnie ciekawy. Chciałam, aby był dłuższy, poruszył jeszcze jedną perypetię z Jankiem, ale nad jego dalszą treścią muszę się dobrze zastanowić, aby niczego nie spieprzyć. 


Pozdrawiam