piątek, 11 listopada 2016

Rozdział dziewiąty

Kiedy ojciec nas opuścił i odszedł do swojej dziwki, cały jego obraz w moich oczach uległ diametralnej zmianie. Był on moim najlepszym przyjacielem. To z nim, nie z kolegami spędzałem każdą wolną chwilę. Wypady do kina, na biwak, na boisko. To ona zapalił we mnie miłość do piłki nożnej. Zapisał do klubu, woził na treningi, chodził na mecze. Był tak naprawdę nierozłączną częścią mnie. Zazwyczaj dogadywaliśmy się bez żadnych słów. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy drugiego, abyśmy wiedzieli, o co chodzi.  Matce jeszcze wtedy nie odwaliło i zachowywała się normalnie, chociaż już wtedy średnio potrafiłem się z nią dogadać. Jej wrodzona skłonność do zrzędzenia i robienia z siebie ofiary, której całe szczęście nie odziedziczyłem po niej ani ja, ani Anka, już wtedy doprowadzała mnie do szału, chociaż nie miałem nawet ośmiu lat.  Razem  z ojcem żartowaliśmy z niej non stop.
Kiedy odszedł, zabrał tak naprawdę ze sobą dużą cząstkę mnie. Stanowił przecież każdą dziedzinę mojego krótkiego życia. Wszystko, co robiłem, było z nim powiązane. I gdy go zabrakło, nie potrafiłem się odnaleźć. Chodziłem po domu bez celu, zerwałem z treningami i piłką, gdyż bez ojca to już nie było to samo. I cały czas w głowie jedno pytanie: czy to może moja wina ? Czy odszedł przeze mnie?
Ciężko było mi to zrozumieć. Nigdy nie zauważałem, aby pomiędzy rodzicami panowała jakaś niezgoda. Kłócili się rzadko, bo tak naprawdę tata, tak jak i ja teraz, nie traktował matki poważnie. Wszystkie je odpały, debilizmy przyjmował ze śmiechem i dużą dawką irytacji. Ale nie było między nimi źle.
Zapytałem się mamy, dlaczego ? Nie należałem do głupich dzieci. Wiedziałem o problemach tego typu jak rozwody itp. I w tamtej chwili nie chodziło o to, iż nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Chciałem po prostu poznać powód, który choć w minimalnej części mógłby usprawiedliwić ojca.
Matka rozpłakała się. Zdobyłem się na niewielki gest czułości i pogłaskałem ją po ramieniu. Wtedy chyba ostatni raz dotknąłem jej z własnej woli. Potem nasze stosunki ulegały tylko pogorszeniu.
- Tatuś nie był z nami szczęśliwy – odparła przesłodzonym głosem, jakby mówiła do gówniarza, którym nie byłem. – Poszedł do innej pani.
Zaczęła ryczeć jeszcze mocniej, a potem chciała mnie przytulić. Uciekłem.
Nie uwierzyłem w to. Ojciec na pewno był z nami szczęśliwy.  Przecież tyle czasy spędzaliśmy razem, mieliśmy mnóstwo przygód. Nigdy nie okazywał przy nie znudzenia czy smutku. Każdego dnia posiadał ogromne dawki optymizmu i determinacji, którymi zawsze się od niego zarażałem. Nawet pod sam koniec nie pokazał nic, co mogłoby mi pozwolić przypuszczać, jak ta historia się skończy.
Przez około rok nadal nie potrafiłem sobie tego wszystkiego poukładać w głowie. Wmawiałem sobie, że to moja wina. Że nie spełniałem jego oczekiwań i dlatego nas zostawił. W klasie miałem kolegę, którego rodzice również się rozwiedli. Mówił mi, że co dwa tygodnie ojciec go odwiedza. Ja w ogóle nie widywałem się z tatą. Raz tylko przyjechał po rzeczy, lecz byłem wtedy w szkole. Nigdy się ze mną nie pożegnał. A później miał głęboko  w dupie. Wtedy byłem pewny, iż to moja wina. Przecież nie chciał się ze mną spotykać. Całkowicie mnie porzucił. Kiedy pytałem się matki, dlaczego tata nigdzie mnie nie zabiera, odpowiedź zawsze była ta sama: następnym razem.
Po jakimś czasie zrozumiałem całą sprawę. Choć nadal nie wiedziałem, dlaczego ojciec spieprzył, znienawidziłem go. Był dla mnie wszystkim, a teraz stanowił obraz największej pogardy. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Spaliłem wszystkie zdjęcia, filmy, wyrzuciłem pamiątki. Całkowicie odciąłem się od niego. Dowiedziałem się o czymś takim jak alimenty i zażądałem, aby matka o nie wniosła. Nie zrobiła tego.
Teraz jestem już w technikum i moje podejście do płodziciela w ogóle się nie zmieniło. Nienawidziłem go jak nikogo innego. Gdybym spotkał go na ulicy, zapewne rzuciłbym się na niego, aby ukręcić mu łeb, o ile bym go poznał po tylu latach.   Moja niechęć zabroniłaby mi żadnych bliższych kontaktów. I tak właśnie ten wywód prowadzi to tego, iż uświadomiłem sobie, że z Jankiem miałem podobnie.
Już byłem zmęczony, naprawdę. Chyba nigdy w życiu tak się nie starałem, zbłaźniłem, zniżyłem, aby coś uzyskać. Zawsze wszystko przychodziło mi od tak. I teraz nie chodziło mi o to, że tak nie było. Żeby Janek zaraz mi wybaczył. Po prostu kiedy coś robimy, a nie widzimy rezultatów, tracimy zapał i tylko się złościmy oraz irytujemy. Z tą sprawą było podobnie.
Gadałem z nim, usiadłem, starałem się podlizać, podchodzić z różnych stron, ale i tak zawsze kończyło się tak samo. Rozmowa. Irytacja. Obraza. Kłótnia. Wkurwienie. Nienawiść. Koło nie miało końca. Zaczynało się przyjaźnie, kończyło delikatnie mówiąc mniej. Na początku obwiniałem swój temperament, niewyparzony język, wyniosłość i na pewno były one jakąś pomniejszą przyczyną.
Jednak po dzisiejszym spacerze stwierdziłem, że już nie mogę, że nie dam rady, gdyż po prostu jest to niemożliwe. Na wszystkie sześć bezpośrednich konfrontacji, każda kończyła się fiaskiem.  Wychodziłem po nich strasznie roztrzęsiony i wkurzony. Bo naprawdę to wszystko nie spływało po mnie. Przeżywałem to. Najpierw wyrzuty sumienia, później wszystkie obelgi zasłyszane pod moim adresem. Strasznie mnie to przytłaczało, pewnie dlatego że nigdy nie przejmowałem się zdaniem innych, a opinia Janka miała dla mnie kolosalne znaczenie. Sam nie potrafię odpowiedzieć dlaczego.
Plus był taki, że przez częste przebywanie z Kurduplem Głosy w mojej głowie praktycznie ucichły. Rzeczywiście, muszę przyznać, iż Nowy stanowiła doskonałe lekarstwo na moje dolegliwości. Moje emocje stały się troszkę bardziej stałe, nawet oceny delikatnie się polepszyły. W nocy normalnie zasypiałem. Przestałem chodzić do Pizdy. Było naprawdę dobrze pod tym względem.
Ale jednak nadal coś nie dawało mi spokoju. A tym czymś był Janek oczywiście. Po każdej awanturze byłem wkurwiony na maksa. Leżałem i analizowałem wszystko od początku. Szukałem własnych błędów, tego co zrobiłem źle. Przyczyny ciągłych niepowodzeń w tym przepraszaniu. Jednak nie dostrzegłem niczego. Czasem to sam nasz Poszkodowany mnie atakował, ja się broniłem i tak wynikała kłótnia. Jakkolwiek podchodziłem, zaczynałem, końcówka była ta sama. A ja później musiałem męczyć się z wątpliwościami.
Nie wiem, co ten gościu w sobie miał, że tak na mnie działał. Dlaczego akurat on z całej ludzkości był lekarstwem na moje problemy z głową. Dlaczego musiałem dostać wybaczenie osobnika, z którym za żadne skarby nie potrafiłem się dogadać. Który budził we mnie złość, a potem cały czas rozmyślałem o naszych zatargał, przebolewałem obrazy pod moim adresem.
- Już dość – powiedziałem do siebie cicho, leżąc na łóżku. Problem nie leżał ani we mnie, ani w nim. Po prostu nie mogliśmy się ze sobą dogadać, nie byliśmy w stanie, zatem nigdy nie otrzymam jego przebaczenia. Nigdy nasza rozmowa nie skończy się bez kłótni. To zawsze było skazane na przegranie, cokolwiek bym zrobił. Dlatego, czy wart się jeszcze trudzić? Denerwować, a potem cierpieć w samotności ? Chyba nie.
Postanowiłem pogadać z Zośką. Przedstawić jej całą sprawę. Jeśli nie dostrzeże moich starań, mojego poświecenia i nadal będzie się obrażać, to wtedy tak naprawdę ona okaże się niegodna mojej przyjaźni.

- To o co stary w końcu chodzi ? – zapytał mnie Arek. Zmierzaliśmy w kierunku szkoły. Było już całkowicie zimno. Wiał silny wiatr, który jeszcze bardziej obniżał odczuwalną temperaturę. Całe niebo spowiły chmury, zatem nie miałem nawet co liczyć na choćby najmniejszy promyczek słońca. Drzewa pozbawione liści tylko bardziej pogłębiały moją depresję. A dodatkowo wizja tego, co mnie dziś czeka nie napawała mnie optymizmem. Obawiałem się trochę konfrontacji z Jankiem po wczorajszej mega kłótni, a raczej kolejnej mega kłótni. Nie znaczy to, że chciałem z nim gadać. Po prostu przeczuwałem, iż  w pewnym momencie przypadkowo się na siebie natkniemy, a wtedy będę mu musieć spojrzeć prosto w twarz. Ale przynajmniej teraz on też nie jest bez winy, bo przecież również wylał na mnie wczoraj kupę szamba. Byłem ciekawy, czy powiedziałby mi cześć. Ja mu raczej nie.
Poza tym miałem także pogadać z Zośką. Miałem nadzieję, że mnie zrozumie. Nie widziałem już innego wyjścia dla tej sytuacji. Nie potrafiłem znaleźć innego sposobu, aby ją rozwiązać. Za cholerę nie dostanę tego zasranego wybaczenia, więc chociaż nie leżało to w mojej naturze, musiałem się poddać. Pocieszał mnie jedynie fakt, iż tak naprawdę ta sprawa nie ma wygranych. Kurdupel nic nie zyskał, nie ma czym nade mną tryumfować. Ja za to mogę jeszcze odzyskać przyjaciółkę.
Jeśli Zosia nie widziała moich starań, to jest naprawdę głupia, a w to szczerze wątpię. A w ogóle wydaje mi się, iż bardziej chodziło jej o samo zagadanie, a nie przebaczenie. To było bardziej w jej stylu.  Chciała, abym nawiązał z nim jakiś kontakt, lepiej go poznał. Może liczyła, iż znajdziemy wspólny język, iż się zaprzyjaźnimy. Nic bardziej mylnego. Chciała dobrze, lecz przez swój zapał do czynienia dobra i pokoju, tylko bardziej nas skłóciła. Ale muszę przyznać, że był jeden plus. Gdyby nie ona nie zbliżyłbym się do Nowego, a gdyby nie on Głosy nie dawałyby mi spokoju.
Gardło bolało mnie jak cholera. Wszystko przez te wczorajsze darcie. A dlaczego się darłem ? Bo się kłóciłem. A z kim się kłóciłem ? Z Jankiem. Zatem po raz kolejny wszystko znów sprowadza się do tego samego mianownika. Cierpiąc katusze, palące moją krtań, zastanawiałem się, czy gdybym wiedział, że skończy to się takim cierpieniem, darłbym mordę na cały regulator. Tak, darłbym. Okazja wyżycia się na Kurduplu była bezcenna i nie mogłem sobie pozwolić żeby ją stracić.
 Wczoraj zszedłem z wyżyn swojej doskonałości i  wyszedłem na ten zakichany strych, żeby znieść zimowe ciuchy. Ale tylko dlatego, aby Anka nie musiała marznąć. Zrobiło się naprawdę zimno, a ona nadal nosiła cienką jesienną kurteczkę. I w dodatku skarżyła mi się, iż jest jej zimno, a tego znieść nie mogłem. Udając że matka o tym nie wspominała, lecz iż sam na to wpadłem, przyniosłem te ubrania.
Siostrze nie było ostatnio łatwo. Zaczęła czwartą klasę i przeżyła szok, jak chyba każdy z nas. Nie miała już ukochanej pani, prowadzącej wszystkie zajęcia, tylko wielu nauczycieli. Nie dawała sobie rady nauką. Może materiał nie był jakiś szczególnie trudny, lecz wmówiła sobie, iż tego nie zrozumie i rzeczywiście nie potrafiła pojąć niczego. Dlatego siedziałem z nią wieczorami i uczyliśmy się o drzewie genealogicznym, równaniach i ułamkach.
W dodatku jej stan psychiczny też nie był jakiś wspaniały. Karolina, najlepsza przyjaciółka, z którą zawsze siedziała, wyprowadziła się do Gdańska, a do tego doszło wiele osób z innej podstawówki. Zatem Anka została tak naprawdę bez znajomych. Siedziała na przerwach sama i widziałem, że cierpi. Straciła też ten dziecięcy figlarny błysk w oku. Starałem się ją rozweselić, poprawić nastrój i nawet mi się to udawało, lecz nie potrafiłem zastąpić siostrze przyjaciół w jej wieku. A w dodatku trochę już wyrosła i przestała żyć w świecie fantazji. Spostrzegła, że z matką dzieje się coś złego. Jak i również, że nam się nie przelewa, że brakuje kasy. Ostatnio mieli wycieczkę do zoo. Przyszła do mnie ze zgodą – perfekcyjnie podrabiałem podpis matki- i automatycznie zaczęła płakać. Iż bardzo chce jechać, lecz wie, że nie może, bo nie ma pieniędzy. Tak mnie to wzruszyło, iż dałem jej z własnych pieniędzy. Tak naprawdę Ania była jedynym powodem, który trzymał mnie jeszcze na tej ziemi. Tylko ona powstrzymywała mnie przed skończeniem ze sobą. Ale wracając do dzisiaj.
Kiedy wysiadłem z tramwaju, oczywiście w bardzo optymistycznym nastroju, pierwszą osobą, która rzuciła mi się w oczy był Arek. Stał na przystanku i wyraźnie na kogoś czekał. Kiedy ruszył w moją stronę, byłem już pewny, o kogo chodzi. Chciał pogadać, usłyszeć trochę wyjaśnień o moim ostatnim zachowaniu. I w sumie miał do tego pełne prawo.
Było mi z tym źle, okey ? Miałem wyrzuty sumienia. Nie wiem, co je we mnie wzbudziło, przecież nigdy ich nie miałem, jednak ostatnie wydarzenia, sprawa Jankiem itp, sprawiły , że często mnie one napawały. A było mi źle z tym, iż cały czas go zlewałem. On cały czas mnie krył, podcierał dupę, a ja miałem go w głębokim poważaniu i nawet nie raczyłem mu powiedzieć, co wyprawiam. Nidy nie sądziłem, że Arek okaże się takim wiernym druhem. Zawsze uważałem go za najlepszego kumpla, nie przyjaciela i tu właśnie chyba się pomyliłem. On mnie nie zostawił. Pomimo mojej ignorancji i milczenia, nie mówiąc już o dziwnym zachowaniu. Stwierdziłem, iż będę wobec niego fair i zdradzę mu prawdę, chociaż w części.
-  Uwierz mi, że sam już nie wiem. – odpowiedziałem po chwili. Skręciliśmy w boczną uliczkę i zaraz wyrósł przed nami budynek liceum. – Może zacznę od początku. – stwierdziłem. Arek nie przerywał mi. Kroczył w  ciszy jak cień.
- Już wiesz, co spowodowało ten incydent w parku. Straciłem nad sobą panowanie. Nie wiedziałem, co robię, gdzie idę … Ale już chyba nie muszę tego opisywać, sam to widziałeś. – Tu mi przytaknął. – Jak już ci powiedziałem potem w tramwaju, to przez tę sprawę z Nowym. Trochę przesadziłem i miałem straszne wyrzuty sumienia, które doprowadziły mnie do szaleństwa. – Zrobiłem przerwę, aby zebrać myśli oraz ustalić, co powiem by nie zdradzić za dużo. – W każdym razie następnego dnia było już wszystko okey. Wszystko mi przeszło. Czułem się świetnie. Wtedy napadła mnie Zośka. Kurdupel był u niej na skardze. Dowiedziała się o tym, co mu zrobiłem – Tu  chłopak zmrużył oczy i syknął na znak współczucia.- Oczywiście była strasznie wkurwiona. Powiedziała, że ją zawiodłem i że już nie chce mnie znać. Całe szczęścia udało mi się ją wybłagać o jeszcze jedną szansę. Stwierdziła, iż jeśli otrzymam wybaczenie Janka, dostanę też jej.
- Co kurwa ?! – spytał zaskoczony Arkadiusz – Wybaczenie ?! No cóż, to jest już bardzo w jej stylu. Że się tego wcześniej nie domyśliłem, w końcu strasznie ostatnio na ciebie napieprzała. – Kiwnąłem głową. Nastąpiła chwili ciszy. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Całe szczęście zaczął kumpel. – Czyli stąd ta całą szopka z Nowym.
- Tak, właśnie stąd. – potwierdziłem – Przeprosiłem go, uniżyłem się. Jednak on też ma nieźle porąbane we łbie i oświadczył, iż nie przyjmuje moich przeprosin, gdyż przepraszanie to nie tylko słowa, lecz również zadośćuczynienie.
Arek zaczął rechotać ze śmiechu. Ja w sumie też się uśmiechnąłem. Teraz ta sytuacja wydawała się w miarę komiczna.
- Ale się dobrali z Zośką – wydukał przez śmiech. – Naprawdę chcą ci dopiec. Ty i zadośćuczynienie ? To jak dziwka i równocześnie dziewica! Nie mów, żeś się na to zgodził ?
- No, to że próbowałem się z nim zakumulować mówi samo za siebie. – odparłem grobowym tonem. – Starałem się być miły, rozmawiać nim, pomóc się zaklimatyzować, podawać mu na wf-ie, ale gówno. Wszystko kończyło się zawsze tylko kolejnymi kłótniami. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. I w sumie nigdy nie znajdziemy. A ja mam już dosyć …
- Czyli to całe przesiadanie, rozmawianie to po to, żeby ci wybaczył ?
- Tak. Myślałem, że jak się z nim choć trochę zakumpluję to naprawię jego opinie, a wtedy znalazłby sobie przyjaciół. No i gitara. Ale nie dałem rady. On denerwował mnie, ja jego. Nasze relacje tylko się pogorszyły. Nie jestem stanie się z nim porozumieć. I w ogóle mam już tej sprawy, kłótni, pomocy, a w szczególności Kurdupla serdecznie dość.
- Więc co zrobisz ?- spytał delikatnie.
- Pójdę do Zośki i przedstawię całą sprawę. Naprawdę się starałem i mam nadzieję, że to widziała. A to iż nie jestem w stanie dostać jego wybaczenia, to już nie moja wina. Nie mam na to wpływu. Liczę, że to zrozumie i nadal będziemy się przyjaźnić.
- Też mam taką nadzieję.- odparł przyjaźnie.
Poczułem lekkość w sercu. Ostatnio tylko cały czas się z kimś kłóciłem. Tak dawno nie rozmawiałem normalnie. A jeszcze wyrzucenie z siebie tych wszystkich trosk, przyniosło mi prawdziwą ulgę. Mój nastrój automatycznie się poprawił.
- I przepraszam cię Arek, iż ciebie tak olewałem. Teraz znasz już całą sprawę i mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy .
- No co ty, stary. Jest okey. – odparł pogodnie. – A na potwierdzenie zapraszam cię dziś do Pizdy.
- Z przyjemnością – odparłem, gdy przechodziliśmy przez drzwi szkoły. 



Dziś unikałem Kurdupla jak ognia. I wiedziałem, że on stara się robić dokładnie to samo. W ogóle nie patrzyłem się w jego stronę, a nawet jeśli pojawił mi się przed oczami, zaraz odwracałem wzrok. Nasza relacja przekroczyła już pewną niewidzialną i wyczuwalną granicę. Czuliśmy, a przynajmniej ja, że mamy już dość. Spędziliśmy razem troszkę czasu, tak naprawdę bezowocnie, i nasza znajomość nie przerodziła się ani w przyjaźń, ani w koleżeństwo, tylko jeszcze większą wrogość i pogardę.
Po raz kolejny wyczuwałem na sobie ciekawe spojrzenia klasy. Im też chyba się już wszystko popieprzyło, tak jak i mnie. Jeszcze wczoraj gadałem z Jankiem, nawet z nim siedziałem, a dzisiaj udaję, że nie istnieje.  Całe to moje zachowanie musiało im się wydać wyjątkowo dziwne. Ja oczywiście udawałem, że nie dostrzegam irracjonalności moich czynów i siedziałem z Arkiem jakby nigdy nic. Zośka nadal się nie odzywała. Po cichu liczyłem, iż może jej przejdzie bez tego całego przepraszania, ale jednak okazała się twardsza, niż myślałem. Cały czas znajdowała się obok, ale nie wydała ani jednego dźwięku, ani jedno słowo nie opuściło jej ust. Traktowała mnie , jakbym w ogóle nie istniał.
Muszę jednak przyznać, i to chyba w sumie na moją korzyść, że gdy obraziła się na mnie, straciła tak naprawdę jedyne towarzystwo w klasie. Był co prawda jeszcze Arek, lecz on trzymał się za blisko mnie, zatem również stał się skreślony w jej oczach. Poza nami nie utrzymywała bliższej znajomości z nikim. Uważała, że są to albo puste, łatwe dziwki i dziwkarze, albo przekonane o swojej nieomylności kujony. Z obu możliwości już lepiej zostać samotnym.
Powiem szczerze, iż ją podziwiałem. Ja bym nie wytrzymał takiego buntu. Nie odzywać się do nikogo przez tyle czasu ? A przepraszam, miała jednego „wiernego” kompana. Kurdupla oczywiście.
Jak już kiedyś wspomniałem, po całym incydencie na początku przygody z Nowym, Zosia zaczęła trochę gadać z Jankiem. Nie była to jakaś wielka przyjaźń, po prostu czasem podeszła, o coś zapytała, uśmiechnęła się i koniec. Oni oboje tak naprawdę zostali sami, gdyż obecności Daniela nie można tak naprawdę nazwać prawdziwym towarzystwem.
Teraz jednak gorsze warstwy naszej klasy zaczęły się powoli przekonywać do Kurdupla. Co prawda, zawsze będzie on już skreślony i wyśmiany, ale jakieś towarzystwo znajdzie. Zosia niestety nie miała takiej możliwości. Jej duma na pewno nie pozwoliłaby jej zadać się z kurwami lub lamusami. I muszę szczerze przyznać, że kiedy gadała z Jankiem byłem strasznie wkurwiony. Jak można rozmawiać  z takim kretynem, a nie odzywać się do mnie ? Przecież tyle się znamy, tyle dla niej zrobiłem.
Jednak dzisiejszy dzień był pełen niespodzianek, zadziwił i tu. Była przyjaciółka i wróg nie zamienili ze sobą ani słowa. Nawet się nie przywitali. A co więcej, miałem wrażenie, iż czasem nienawistne spojrzenia z moich pleców wędrują na lewo, a tam siedziała Zośka. Ale jak ona mogła podpaść Kurduplowi ? Jednak coś musiało być na rzeczy. Zasrana hipokrytka. Mnie się czepia, a sama lepsza nie jest.
Wyczekiwałem odpowiedniego momentu, kiedy podejdę do niej i przedstawię całą sytuację. Ale nie potrafiłem się zebrać i znaleźć odwagi. Cały czas układałem przemowy o całej sytuacji, lecz zawsze brzmiały one beznadziejnie. I na pewno dawno bym stchórzył i zrezygnował z całej sprawy, jednak bardzo zależało mi na Zosi. A wiedziałem, iż nie dam już dłużej rady ciągnąć tej szopki z przepraszaniem.

Miałem parę podejść.
Przybliżałem się do niej i już miałem coś powiedzieć, jednak za każdym razem rezygnowałem. I wiedziałem, że jeśli będę to ciągle robił , to gówno osiągnę. Ale cóż, tu akurat odwagi mi zabrakło. Arek co chwile kiwał mi głowa i dawał znak, żeby zagadać teraz, ale ja jak tępy muł udawałem, że tego nie widzę. Chciałem zrobić to po prostu we własnym tempie. I według siebie, chociaż mogło to potrwać miesiące.

Szedłem korytarzem technikum i nie potrafiłem się nadziwić, jakie jest ono brzydkie. I że stare, rozlatujące się, to jeszcze waliło tu jak w chlewie, nie wspominając o obskurnym kiblu, z którego waśnie wracałem. Nie potrafiłem zrozumieć, jak mogę wytrzymywać w takim miejscu. I kiedyś byłaby to jedna  z głębszych refleksji, pojawiających się w mojej głowie, jednak przez Kurdupla cały czas nawiedzały mnie jakieś wątpliwości i ostatecznie przyzwyczaiłem się do myślenia o rzeczach wyższych, egzystencjalnych.  A kiblowe przemyślenia zeszły na boczny tor.
Miałem już wkroczyć do klasy, jednak nagły hałas, który usłyszałem, nie pozwolił mi się ruszyć. Znałem skądś ten głosik. Kojarzyłem ten podniesiono ton. Oj, ile razy musiałem go ostatnio wysłuchiwać. Bardzo ostrożnie ruszyłem do miejsca pochodzenia dźwięku.
W kącie stał Kurdupel i oczywiście na kogoś się wydzierał, żadna nowość. Jednak nie potrafiłem się skoncentrować na tym , co mówi, gdyż zobaczyłem, kto jest jego „ofiarą”. Na przeciwko jego stała Zosia i sprawiała wrażenie całkowicie zdezorientowanej, jakby gadał do niej po rusku. A Janek cały czas napierdzielał i z niej nie schodził.
Wkurzyłem się i to nieźle. Teoretycznie nie była to moja sprawa, ale nikt nie będzie bezkarnie wydzierał się na moją kumpelę. I choć wiedziałem, że Nowy ma talent do doprowadzania mnie do granic wytrzymałości i że mogę się tak wkurwić, iż mu wpierdzielę. Brałem pod uwagę takie ryzyko, jednak duma była mocniejsza. Szybkim mocnym krokiem ruszyłem w ich stronę.
- … mogłaś coś takiego powiedzieć ?! I w ogóle skąd to wzięłaś ? Przecież …
-Odpieprz się od niej biedaku! – nie baczyłem na swoje słowa, nie zwracałem uwagi na to , jak bardzo mogę go zranić. Wbiłem się między tę dwójkę i momentalnie odwróciłem się w stronę Kurdupla i popchnąłem go w chuj daleko.
To trochę wybiło go z rytmu, nie spodziewał się takiego gestu, nie spodziewał się mnie tutaj. Pojawiłem się znikąd. Już myślałem, iż się wypieprzy, jednak jakoś udało mu się utrzymać równowagę.  Zosia nie zareagowała, stała wpatrzona w jeden punkt, jakby wszystko to nadal do niej nie dochodziło.
- Znowu kurwa ty ! Odpierdol się wreszcie ! Aż tak bardzo mnie ci brakuje ?! – spytał z ironicznym śmiechem. I osiągnął coś nowego. Moje wkurwienie dobiło do szczytowego punktu w mniej niż pół minuty.
Lecz pomimo tego, w całej tej sytuacji, w całym tym zdarzeniu, mój umysł na chwilę się otrzeźwił i zaczął zastanawiać nad jego słowami. Z samego początku od razu odrzucił to stwierdzenie. Jak może mi brakować tego kretyna ? Przecież to zwyczajny śmierdziel, nie umiejący sobie ułożyć życia. Gdziekolwiek pójdzie , tam tylko wszystkich wkurwia, a osobą niewinnym,  jak mnie, się później dostaje.
Jednakże z drugiej strony przeciskała się inna myśl. Myśl, którą moja świadomość blokowała i nie chciała przepuścicie ze wszystkich sił. Myśl, którą już kiedyś otwarcie wypowiedziałem, którą w pewnym sensie zatwierdziłem. Ale w teraźniejszych okolicznościach była ona tylko potwierdzeniem mojej słabości. Ostatecznie bariery puściły i pojawiła się ona w moim umyśle.
 Brakuje ci go.
Jednak nie w sensie, iż zanim tęsknię, że nie mogę wytrzymać bez kłótni, ciągłego darcia kopary, nerwów i jego krzywej mordy. Jego osoby mi nie brakowało. Miałem ją w dupie i jeszcze głębiej. Odczuwałem brak jego mocy. Jego daru wpływania na mój brud.
Przy Janku Głosy w mojej głowie się uspokajały, a wręcz czasami cichły całkowicie. Przez ostatni okres uwolniłem się od awantur wewnątrz mnie, co prawda przybyło mi wtedy kłótni z innym osobnikiem, jednak nigdy nie docenisz przespanej spokojnie nocy tak bardzo, jak po okresie , który przeszedłem wcześniej. Pełnym ciągłej niepewności i braku jakiejkolwiek ciszy.
Teraz gdy ograniczyłem kontakty z Jankiem, wszystko powoli zaczęło wracać. Odezwały się na nowo.  I chociaż na razie  w małym stopniu i nasileniu, jednak czułem, iż będzie ono wzrastać. Zatem, tak , brakowało mi go. Ale nie w sensie fizycznym, tylko duchowym. Brak było mi spokoju, który Nowy niósł ze sobą, razem z kłótniami, wrzaskami, ciągłymi pretensjami.  Jednak nie mogłem się do tego przyznać przed nim. Już samo potwierdzenie tego przed samym sobą wymagało zbyt wiele czasu, energii i dumy.
- Tak, bardzo. W przeciwieństwie do ciebie nie okazuję pedalskiech skłonności. – nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Chyba z faktu, iż nie miałem innej riposty. Zośką wykrzyknęła moje imię, pełna irytacji. Była przeczulona na sprawy homomniejszości.  Kurdupla na chwilę zbiło  z tropu, lecz po chwili odzyskał pokerową twarz i odparł i pogardą.
- Tak, tylko to nie ja latałem z wystawioną fujarą przez całe miasto.
- Bo wtedy siedziałeś i się w nią pedalsko wpatrywałeś – wysyczałem pewnie, starając się okazać całą moją nienawiść w jednym spojrzeniu .
- Wpatrywałem się, owszem –powiedział spokojnie, przybliżając twarz do mojej – Jak jakiś kolo obrabia ci pałę.
Tego już było za wiele.
Rzuciłem się na niego z głośnym rykiem. Chwyciłem go oburącz za szmatę z lumpeksu, którą nosił i uderzyłem nim o ścianę. Starał się stawić mi opór, jednak był o wiele mniejszy i słabszy, zatem nic to nie dało. Gdzie on może równać się ze mną ? Jednak nie zauważyłem w jego oczach strachu, na czym bardzo mi zależało. Wyrażały one jedynie pogardę oraz pewność siebie. To rozwścieczyło mi jeszcze bardziej. Już wyciągnąłem pięść, aby przypierdzielić mu w te krzywą buźkę. I gdy moja kończyna zmierzała w jego stronę, usłyszałem za sobą krzyk Zośki. Waliła mnie w plecy, wrzeszcząc, żebym go zostawił. I choć niczego nigdy nie pragnąłem tak, jak tego żeby mu w tej chwili przyłożyć, w jej głosie było coś, co zatrzymało pieść w bezruchu. Ciężko dysząc, mając wciąż wyciągniętą rękę, odwróciłem się.
Zosia wpatrywała się we mnie wnikliwie. Jej spojrzenie na początku wyrażało furię, ale później się zmieniło. Nie wiem, dlaczego. Może nie sądziła, iż przestanę i mój zwrot wywołał u niej zdziwienie. W każdym razie patrzyła się w moje oczy ze spokojem.. Zacisnęła mocniej ręce na mojej bluzie.
-Już dość Staszek – powiedziała. Nie wiem , kiedy ostatni raz wypowiedziała moje imię, lecz musiało być to bardzo, bardzo dawno temu. Jednak jej delikatny głos podziałał na mnie jak balsam. Nie spuszczając z niej wzroku, rozluźniłem ręce.
Usłyszałem głuchy dźwięk. To Kurdupel spadł na podłogę. Odsunęliśmy się, ja cały czas lekko spięty. Nie wiedziałem, co mu może odwalić w tym tępym łbie. Może się na mnie rzuci. I w sumie fajnie by było, wtedy mógłbym bezkarnie mu przypieprzyć.
Jednak Janek jęcząc najpierw uklęknął, wzrok miał wbity w podłogę. Ciężko oddychał. Potem powoli zaczął stawać na nogi. Dosyć chwiejnie się wyprostował.  Podniósł głowę. Jego policzek był cały w ślinie, więc szybkim ruchem przetarł go rękawem. Kiedy indziej wywołałoby to u mnie napad śmiechu i szyderstwa, jednak teraz nie miałem na to nastroju. Atmosfera nadal była napięta. Wpatrywaliśmy się w siebie bezgłośnie i mam nadzieję, że moje spojrzenie wyrażało tyle nienawiści, ile wyrażały jego oczy skierowane we mnie.
 Nagle usłyszeliśmy czyjeś szybkie kroki. Odwróciliśmy się w stronę dochodzącego dźwięku.
-Co tu się dzieje ? –spytała wzburzona pani Pączkowska, wychodząc zza rogu. Kurwa, Kurdupel zaraz wszystko wyśpiewa i będę miał przejebane. Mam nadzieję, ze jednak Zośka stanie po mojej stronie i coś zmyśli, w końcu stanąłem w jej obronie.
- Nic pani profesor. Tylko rozmawiamy. – odparłem pogodnym tonem. Starałem się, aby cały stres i spięcie zniknęło z mojej twarzy. Zośka była świetną aktorką. Uśmiechała się pogodnie, jakby nic się nie stało. Bo w sumie się nic nie stało, ale tylko teoretycznie.
- Jak rozmawiacie ? Słyszałam krzyki i odgłosy bójki ! Chyba nie chcecie mi wmówić, że zwariowałam !
- Oj zwariujesz jak dostaniesz w pysk stara krowo – pomyślałem.  – To na pewno nie my pani profesor – odpowiedziałem pewnie.
- To Ulka coś krzyczała. – wyznała Zośka z pokerową twarzą – Chyba chłopak ją rzucił. Biedna, dlaczego cały czas ją to spotyka ? – to było genialne zagranie. Cała szkoła, nawet nauczyciele, znają perypetie miłosne Ulki. Cały czas zrywa z chłopakami i boleśnie oraz głośno przeżywa rozstania. – A ten hałas też słyszeliśmy i już zamierzaliśmy iśc i sprawdzić, co się stało.
Pączek wpatrywała się w nas ze zdezorientowaniem. Staliśmy w takiej pozycji z Kurdupel, ewidentnie wyglądającej na bójkę. Jednak zapewnienia Zośki były tak sensowne i realne, że Klucha spytała:
-Na pewno ?
- Tak pani profesor.- odezwał się głos za moimi plecami. Odwróciłem się. Janek stał wyprostowany i uśmiechał się pogodnie do nauczycielki. Ale zaraz, zaraz, on nie powinien teraz płakać na jej ramieniu i żalić na mnie ? Pani Pączek rzuciła ostatnie zatrwożone spojrzenie i ruszyła dalej szukać winowajców.
Nadal wpatrywałem się w Nowego. Ten jednak całkowicie mnie ignorował. Nie obdarzył mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Od razu zwrócił się do Zosi.
- Miałem cię za kogoś normalnego. – wydusił Janek cichym tonem, aby nie przywołać tu Pączka -Wydawałaś się taka otwarta, niezepsuta. A okazałaś się być taka sama zakłamana i parszywa jak on. –tu rzucił mi spojrzenie pełne wyższości.
- Ale możesz mi kurwa wyjaśnić, o co chodzi ? – spytała wysokim tonem Zośka. Czyli ona tak jak i ja nie wiedziała, o co chodzi.
- Oczerniłaś mnie, wypowiadasz o mnie jakieś bzdury. Ale przecież ja ci nic złego nie zrobiłem! Moja sytuacja i tak jest ciężka , a ty jeszcze mi dokładasz cech do wyśmiewania. Myślałem, że jesteś lepsza.
- O to właśnie Kurdupel i jego syndrom robienia z siebie ofiary. Jak zawsze musi wyjść na tego dobrego i niewinnego. Wszyscy są źli , oprócz niego. – powiedziałem ze śmiechem. Kurwa, ale on był beznadziejny.
- Dobra, ale o co chodzi ? – spytała ponownie Zosia.
- O to, że obrabiasz mi dupę za plecami !- wydusił Janek – Dlaczego opowiadasz, że poleciałem do ciebie nakablować na tego kretyna ?! – czyli o to chodziło. Ale przecież Zośka nie może zaprzeczyć.
- CO? Przecież nic takiego nie powiedziałam ! – krzyknęła. Oj, nieładnie jest kłamać Zosiu.
-Przecież ten przyziem tak powiedział – łoł, nowe określenie na mnie. Przyziem – tego jeszcze nie słyszałem. – Powiedział wczoraj, że niby po całym zajściu w szatni, zaraz do ciebie poleciałem z płaczem i nakablowałem na niego ! – Zośka powoli odwróciła się w moją stronę, cała wkurwiona.
-  Co żeś ty mu chuju naopowiadał ?
-No, a co ? Nie było tak ? – zastanowiłem się, czy nie skłamać na jej korzyść, lecz stwierdziłem, że już powiem prawdę. – Przyszłaś do mnie potem z wątami i zapytałem się, czy ten cep na mnie zakablował i nie zaprzeczyłaś.
- Ale nie potwierdziłam kretynie ! – wrzasnęła – Nie powiedziałam, że to on ! – Kurwa, nie jest dobrze… - Tadek wtedy do mnie napisał, czy podoba mi się to, co zrobiłeś i powiedział co to było.
Wszystko mi się już popieprzyło. Przecież ona mówiła … Sam już nie pamiętam. Miałem mętlik w głowie. Jednak mało prawdopodobne żeby Zośka skłamała. Była tak szczera, że to nie leżało w jej możliwościach.
- Czyli … - zaczął Kurdupel
- Czyli to jedno zwykłe nieporozumienie – wywarczała w jego stronę Zośka – Ale następnym razem Janek jak będziesz mieć jakiś problem to podejdź to wyjaśnić normalnie, jak człowiek, a nie drzyj kurwa kopary na całą budę, jakby niewiadomo co ci się działo !
Nowy spuścił wzrok i ruszył, chuj wiem gdzie.
Zośka wpatrywała się we mnie ze złością.
- No co ? Miałem prawo tak myśleć, w końcu nie zaprzeczyłaś, a twoja reakcja wskazywała na to, że nie pomyliłem się.  – starałem się wytłumaczyć. Nie czułem się winny całej tej sprawie. Nie zrobiłem nic złego. A ona nie miała prawa mnie oskarżać.  Poczułem również, że to odpowiedni moment na to, co tyle przygotowywałem. – A to wszystko przez twoje pomysły z przepraszaniem. Mam już tego dość ! Wymyśliłaś sobie, zże mam go przepraszać i już kurwa latam z nim od jakiegoś czasu i chuj mnie chce jasny strzelić ! Cały czas tylko się muszę z nim kłócić, cały czas jestem w nerwach. Nie potrafię się z nim dogadać ! Jesteśmy jak dwa równe światy. Nigdy nie dojdziemy do konsensusu. I nie próbuj mi wmówić, ze się nie starałem. Cały czas za nim łaziłem, siedziałem w ławce. Na pewno to widziałaś. I to już się stało poza moje siły. I mówię nie! Ja już pasuję. Nie dostanę tego przebaczenia, chociaż dałem dużo, zniżyłem się strasznie, aby je otrzymać. Jeśli uważasz, że to nadal za mało, że nie zadośćuczyniłem, że nie jestem godny takiej przyjaźni, to możesz ją sobie wsadzić w dupę, bo to tak naprawdę z twojej strony nie jest przyjaźń !
Zośka stała wpatrzona we mnie, z otwartymi ustami. Nie spodziewała się takiej przemowy. Nie oczekiwała takiego przemówienie w ogóle nie w moim stylu, takiego efektywnego, nawet może poetyckiego. Udało m się ona. A przy tym nie obeszło się bez emocji, bo trochę się wkurzyłem. Nie doczekawszy żadnej reakcji, ruszyłem w stronę klasy. Jednak po chwili usłyszałem:
_ Poczekaj.
Odwróciłem się. Zosia podeszłą do mnie. Z jej miny nie mogłem nic odczytać.
- Nie jestem ślepa, wiem że się starałeś. Siedziałeś z nim, wracałeś tramwajem, Tadek też ostatnio wspomniał, że często podawałeś piłkę do Janka na wf-ie. I może rzeczywiście przesadziłam – tu przerwała i wzięła mnie za rękę. – Brakuje mi ciebie Staszek. Naszych rozmów, wypadów, twojego śmiechu. Mam już dość tej samotności, siedzenia samotnie na przerwach, nie mania nikogo do kogo mogę zadzownić w weekend, umówić się. I choć to, co zrobiłeś było okropne i parszywe, i zawsze będzie widnieć na tobie jak ogromna skaza, jednak dajmy już spokój. Naprawdę się starałeś. A to najważniejsze. Jednak udowodniłeś, że coś dla ciebie znaczę .
Nie wiedziałem, co zrobić. Chyba chciał, żebym coś powiedział, lecz ja nie mogłem wydusić ani słowa. Teraz dopiero uświadomiłem sobie jak bardzo mi jej brakowało. I choć wiedziałem, że to może za wcześnie, delikatnie objąłem ją rękami, na co ona wtuliła się we mnie. Wszystko już było idealnie.
Chuj ci w dupę Kurduplu.
Aaa i muszę pamiętać, żeby przy okazji wpieprzyć Tadkowi za kablowanie.
Hello
Przepraszam za tak długą nieobecność. Musiałam przestawić swój umysł na tryb szkolny i nie potrafiłam zmusić się do pisania. Dopiero dziś pod wieczór usiadłam i miałam napisać jedną stronę, a wyszedł mi rozdział.


robyn

1 komentarz: