Wchodząc do szatni,
starałem nie zaprzątać sobie głowy myślami. Nowy dzień, nowe przygody, nowy
czas. Nie warto wracać do przeszłości. Niestety, problem pojawia się wtedy,
kiedy ona sama powraca.
Ostatnia noc była
straszna. Oko zmrużyłem dopiero nad świtem. Ale i tak myślałem, że będzie
gorzej. Po takich przejściach, tyle łajdactwach, które uczyniłem, spodziewałem
się zalewu koszmarów. Nie pojawiły się jednak one w tak dużej ilości. Chyba po
dopadnięciu mnie w Piździe , dały sobie spokój. Krótki sen, zmęczenie,
wieczorny bieg doprowadziły mnie dzisiaj na skraj wyczerpania. I jeszcze
świadomość, iż będę musiał z całego
wczorajszego dnie tłumaczyć przed klasą, nie napawała mnie optymizmem.
Miałem nadzieję, że
Arek rozpuścił już plotkę, że zrobiłem to dla fanu. Sam poznał prawdę,
przynajmniej tak mu się zdawało, więc
przynajmniej jemu zamknąłem usta.
Przebierając buty,
naszła mnie myśl, iż jednak nie powinienem narzekać. Inni mają gorzej. Na
przykład Janek. Co on dzisiaj zrobi ? Jeśli w ogóle pojawi się w budzie, w co
wątpiłem. Ja bym na jego miejscu zamknął się w pokoju i kazał matce przepisać
się do innej szkoły. Jest całkowicie skreślony, czego on tu może jeszcze szukać
?
Na początku radowała mnie myśl o jego
sytuacji. W moim mniemaniu zasłużył na nią. Spotkała go kara, którą wymierzył
mu nie kto inny, lecz ja. Było to tak naprawdę szczęście szaleńca. Choć często
zdarzało mi się radować z cudzego nieszczęścia, ten przypadek był inny. Zaraz
to przeszło i wróciły wyrzuty sumienia. Dlaczego ? – tym pytaniem dobra część
mojej świadomości zasypywała mnie przez całą noc i nadal nie dała z tym
spokoju. No właśnie, dlaczego ?
- Oooo jest i nasz
Usain Bolt ! –usłyszałem krzyk, biegnący z korytarza. Czyli zaczęło się.
Wystroiłem się w łobuziarski uśmiech, chociaż wewnątrz chciałem krzyczeć.
Heniek zbiegł po schodach, cały czas wiwatując na cześć mojego biegu. Większość
paczki podążała za nim. Śmiali się i nie została w nich ani szczypta
zdziwienia, którą mieli wczoraj, podczas mojego ekscesu. Arek odwalił kawał
dobrej roboty.
Wstałem z ławki jak
zwycięzca i zacząłem się kłaniać, co wywołało kolejne salwy śmiechu. Ten podziw
w oczach rówieśników. Uważali mnie za
„bohatera”. Nikt inny przede mną nie biegł po Kraku, wrzeszcząc ile sił w
płucach. Wszyscy uważali, iż zrobiłem to dla żartu. Ach, gdyby wiedzieli, jak
było naprawdę …
- Stary wróżę ci wielką
atletyczną przyszłość – winszował Hubert, odpędzając ode mnie dziewczyny. Pomierzwił
mi włosy, a potem objął ramieniem. – Tylko biegacze nie latają z wystawionymi
pałami, nad tym musisz popracować.
To było istne
szaleństwo. Wszyscy zanosili się ze śmiechu. Obawiałem się tego. Obawiałem się
konfrontacji z klasą. Spodziewałem się chłodniejszego przywitania, pełnego
niepewności i strachu, a tu taka niespodzianka. Powinienem być wobec Arka
częściej „szczery”.
- Co Hubercik, podnieciłeś się, gdy zobaczyłeś
moją fujarę ? – spytałem, lecz bardziej wykrzyczałem, aby przebić się przez
panujący wszędzie hałas. – Ty lubisz takich szalonych chłopców.
Na potwierdzenie moich
słów, chwycił mnie za tyłek, a następnie uszczypnął, co przywitałem z głośnym
piskiem. Heniek leżał na podłodze i kwiczał. Już nawet nadbiegła gruba woźna,
zaniepokojona hałasem, co było dziwne, bo zazwyczaj siedział i się obżerała,
zamiast sprzątać.
- Gdy Hubercik zobaczył
jakiego masz dużego, leciał za tobą, żeby ci obciągnąć –nawet nie wiem, kto to
powiedział, ale wszyscy zawtórowali śmiechem.
Po około minucie
zapadła cisza. Patrzyliśmy się na siebie cali czerwoni. Większość miała w
oczach łzy. Myślałem, że głupawka się skończyła. Zrozumiałem, że się pomyliłem,
gdy Kaśka stanęła na środku, udała ważniaka i powiedziała kujonowatym tonem:
- „Zapamiętajcie moi
drodzy, po tych słowach można poznać samca z wyjątkowo małym przyrodzeniem.”
Wszyscy wybuchnęli
takim rechotem, że aż prawie szkoła się zatrzęsła. Sam darłem mordę jak debil.
Wszystkie moje uczucia, wyrzuty uleciały. A nabijanie się z Janka jeszcze
bardziej poprawiło mi humor. Było lepiej niż myślałem. Nowy stał się nie tyle
stracony, co stał się pośmiewiskiem. Wszyscy się z niego nabijali.
Nadal chichocząc,
objąłem Kasię i ruszyliśmy w stronę klasy. Oczywiście cała gromada podążyła za
nami, głośno wiwatując. Kiedy odwróciłem się, aby podjudzić ich do jeszcze
większego aplauzy, zobaczyłem, że w szatni siedzi Kurdupel. Nie zauważyłem go,
ani chyba nikt z obecnych, wobec tego całego zamieszania. Byłem pewny, że
słyszał nasze żarty. Wyglądał na dosyć przygnębionego. Właśnie przebierał swoje
znoszone gówniane trampki. Poczułem tylko pogardę. Nie wiem, jak jeszcze
wczoraj mogłem go żałować. A chuj mu w dupę.
Wzbudziliśmy niezłą
sensację. Prawie cała szkoła zebrała się i oglądała nasz pochód: nauczyciele,
uczniowie, nawet dyrektorka. Widziałem miny największych piękności, wyrażające
kompletne zdziwienie. Nikt na razie chyba nie wiedział , o co chodzi. Ale już
za parę godzin każdy będzie wiedział, co zrobiłem jutro. Moja popularność
jeszcze bardziej wzrośnie. I tak naprawdę dzięki Jankowi jeszcze bardziej się
wybiję. W końcu dotarliśmy do klasy.
Lamusy , jak to zwykle
bywa, siedziały w kącie i powtarzały bieżący materiał. Ale muszę przyznać pewien
postęp, bo część z nich wyszła zobaczyć, co działo się w szatni. Oczywiście „piękności” typu Dominika
chichotały, mając nadzieję, że zwrócę na nie uwagę. Co za dno.
Bardzo zdziwił mnie
widok Tomka. W sumie małe znęcanie się nad nim miało miejsce dopiero dwa dni
temu, lecz myślałem, iż dłużej będzie się ukrywał. Zazwyczaj wszyscy tak robili.
Dziś jest chyba jakiś dzień odwagi: zarówno Tomek jak i Kurdupel wbili do budy,
czego w żaden sposób się nie spodziewałem.
Tomasz zachowywał się
dosyć normalnie. Podszedł, przywitał się ze wszystkimi, jakby sytuacja sprzed
dwóch dób nie miała miejsca. Spodziewałem się go zdołowanego, zastraszonego.
Nawet zastanawiałem się, czy nie opuści on paczki. W końcu został kompletnie
wyśmiany i rozpłakał się na oczach wszystkich.
Szczęście mu dopisało,
bo nikt teraz nie robił mu docinków, w ogóle chyba mało kto pamiętał incydent z
nim w roli głównej. Cała grupa myślała tylko o moje wczorajszej przygodzie, co
tłumaczy brak kąśliwych uwag pod adresem Tomka.
Przy naszej ławce
zobaczyłem Arka. Jak zawsze zżynał zadanie, ale w chwili, kiedy usłyszał
wrzaski w klasie, odwrócił się i z uśmiechem na ustach podbiegł w naszą stronę. Jakby nigdy nic zaczął się
śmiać, jakby całe wczorajsze zdarzenie rzeczywiście było w jakimś stopniu zabawne.
Potem objął mnie , przyłączając się do wrzasków. Muszę przyznać : świetny był z
niego aktor.
- I jak tam nasz
maratończyk ? – zapytał się drwiącym tonem , mierzwiąc mi włosy – Pała ci nie
odpadła ? W końcu wczoraj nieźle ją przewietrzyłeś ?
Zarechotałem i rzuciłem
się na niego. Naszym „zapasom” towarzyszył doping całej klasy. Schyliłem się i
głową natarłem na jego brzuch. Chociaż mocno chwycił mnie za barki, oboje
wylądowaliśmy na podłodze. A tam tarzaliśmy się, próbują przycisnąć drugiego
jak najmocniej. Przez głośny aplauz nie było słychać mojego sapania.
Ostatecznie kumpel usiadł na moich plecach, co oznaczało jego zwycięstwo. Co
jak co, ale chłop miał więcej siły ode mnie.
W końcu wstał i w bardzo bohaterski sposób, podał mi
rękę. Z jego pomocą już chwilę później stałem na pewnych nogach. Śmialiśmy się
do rozpuku, ale w jego oczach dostrzegłem pewną niepewność. Swoimi dałem mu
znak, żeby siedział cicho. Muszę pogadać z nim później.
- Może mi odpadł , ale
i tak mam większego od twojego!- ogłosiłem na forum całej klasy. Arek udał , że
się zawstydził i schował twarz w dłoniach.
Już miałem przytuli go na pocieszenie, kiedy nagle prawą część mojej
głowy przeszył ostry ból. Wszystkie śmiechy ucichły.
- Co jest do kurwy nęd…
- Ja ci tu zaraz dam
kurwę !
Tego już było
troszeczkę za dużo. Mój umysł nie mógł tyle naraz przyswoić. Dopiero co stałem
w miejscu, a teraz Ktoś ciągnął mnie bardzo mocno za ucho w stronę drzwi.
Niechętnie ruszyłem w tamtym kierunku, aby ulżyć mojemu cierpieniu. Ostatni raz
zrobił mi to ojciec, gdy jeszcze nie odszedł do swojej dziwki.
W dodatku wiedziałem,
że skądś znam ten głos, nawet bardzo dobrze. A w tonie pełnym gniewu towarzyszył mi on bardzo
często. No cóż, ktoś w końcu musiał mnie czasem opierdzielić. I robiła to
zawsze jedna i ta sama osoba. Kiedy przechodziłem przez drzwi , usłyszałem
pojedyncze chichoty.
Zośka, nie puszczając
mojego ucha, chwyciła mnie za bluzę i z całej siły pchnęła na ścianę. Przeszył
mnie mocny tępy ból, rozchodzący się po całych plecach, któremu towarzyszył
głośny huk. Przynajmniej przy takich
katorgach przestało dokuczać mi piekące niedokrwione ucho.
Zwinąłem się jak małe
dziecko objąłem kolana ramionami.
Średnio pomogło. Głośno oddychałem , a w głowie trochę mi szumiało. Ale nic nie
przebiło zdziwienie, które odczuwałem w tamtej chwili.
- Za co ? – spytałem, a
raczej wyjęczałem, ocierając pojedynczą łzę z policzka. Nie potrafię
stwierdzić, czy powstała ona po uderzeniu, czy w skutek wcześniejszego śmiechu.
Podniosłem głowę, lecz zaraz tego pożałowałem, gdyż przeszyły mnie oczy pełne
gniewu. Aż skuliłem się pod spojrzeniem przyjaciółki.
- Za co ? Za co ? –
wydyszała, solidnie mnie przy tym opluwszy. Poczułem ciepła ślinę na mojej
twarzy. Dziewczyna w ogóle się tym nie przejęła – Ty się jeszcze kurwa pytasz,
za co ?!
Powoli przetarłem gębę,
jakby bał się, że za to też oberwę. Naprawdę nie wiedziałem, o co jej chodzi.
Przecież ostatnio nie mieliśmy żadnej kłótni. Nawet najmniejszej sprzeczki. Nie
uraziłem jej, ani Arka, ani jej koleżanek, których i tak nie miała.
Starałem się analizować
całą sytuację i dostrzec w najbliższej przeszłości jakiś nietakt z mojej
strony. Ciągłe dudnienie w głowie z pewnością mi w tym nie pomogło i na pewno
nie przyspieszyło tego procesu. Pomimo
wielu starań nadal nie miałem bladego pojęcia. Tylko jakby tu to jej delikatnie
powiedzieć ?
- Mimo że przeczuwam
możliwość kolejnego uderzenia z twojej strony, będę mężczyzną i powiem
szczerze, iż nie mam najmniejszego pojęcia, o co ci chodzi.
Miało wyjść łagodnie, a
wyszło jak zawsze. Teraz Zośka prawie płonęła ze złości. Jej zazwyczaj blada
twarz, nabrała odcienia purpury, a oczy cięły gorzej niż najlepsze lasery. Chwyciła mnie za ramiona i przycisnęła do
ściany.
- Jak prawdziwy
mężczyzna ? Ty ? – teraz poczułem, że ze mnie szydziła. W mojej głowie pojawił
się tylko jeden głos, mówiący: nie jest dobrze. Ale to w sumie był plus tej
sytuacji. Słyszałem TYLKO jeden głos, a nie dziesiątki, jak miałem w zwyczaju.
– Po tym , co zrobiłeś ? Po tym jak się zachowałeś ?
- Nie chciałem tego –
wydusiłem błagalnym tonem. Wreszcie wydało mi się, że wiem , o co jej chodzi. –
Wczoraj byliśmy w tej Piździe i poczułem, że dłużej tak nie wytrzymam. Więc
uciekłem. Biegłem przez cały Kraków, aż złapał mnie Arek. W rzeczywistości było
to bardziej skomplikowane, ale …
- O czym ty
pierdzielisz ? – przerwała mi Zośka. Teraz ona wyglądała na równie zaskoczoną
jak ja. Chyba jednak nie oto jej chodziło. Załamałem się.
- Nie słyszałaś o mojej
wczorajszej przygodzie ? – spytałem nieśmiało, mając nadzieję, że ją troszkę
udobrucham. Nie udało się.
- Mam to w dupie.
Mógłbyś nawet pokazać wyciągniętą fujarę całemu miastu – i choć czułem, iż
rzeczywiście nic nie słyszała o tym incydencie i całe to zdanie nie zostało
poparte przez żadne wydarzenie, to jednak niewiele się pomyliła. – to nie jest
ważne. Wiesz, co spodziewałam się po ciebie więcej. Miałam cię za lepszego ! –
to wykrzyknęła z oskarżeniem, jakbym rzeczywiście jej coś zrobił. Przez cały czas „rozmawialiśmy” w miarę cicho,
lecz teraz na jej krzyk zwróciło na nas uwagę kilka osób. Dziękowałem w duchu,
że nikt z klasy nie pofatygował się na korytarz, aby sprawdzić, co się stało.
Kiedy już małe zamieszanie ucichło,
wyszeptałem:
- Ja nadal nie wiem, co
masz na myśli.
Zośka spojrzała na mnie
wzrokiem pełnym pogardy. Znałem go bardzo dobrze. Często patrzyłem tak na
matkę. Zdałem więc sobie sprawę, za jakie zero i gówno, uważa mnie kumpela w
tamtej chwili. Nie było źle, było tragicznie.
- Wiesz co, jak mogłeś
zrobić coś takiego i nawet tego nie pamiętać – skrzywiła delikatnie głowę i
przybliżyła ją do mojej twarzy – Skrzywdzić kogoś tak mocno i nie zdawać sobie
z tego sprawy. Tyle dla ciebie inni znaczą, co ? Pamiętasz, kogo pieprzyłeś w
Piździe, a zapomniałeś, komu zniszczyłeś życie ?!
Wreszcie coś mi
zaświtało.
- Staszek wiedziałam,
że coś wczoraj było nie tak. Przyszedłeś jakiś wkurzony, jeszcze te plotki
rozpuszczone przez Agę, już nie chce w to wnikać. Kiedy pojawił się Janek dziwnie
zareagowałeś. Ze strasznym, wstrętem, cały czas tam się odwracałaś, co było dziwne,
bo potem gdy gadaliśmy o nim, wylałeś na niego kupę szamba. Nawet nie chciałeś
się przedstawić i z Arkiem prawie siła cię zaciągaliśmy. A potem ? Chciałam
Nowemu troszkę pomóc. Normalnie rozmawialiśmy, aby miał szansę się
zaklimatyzować. Sama wiem , jak ciężko wejść do nowej klasy, więc trochę go rozumiałam.
I kiedy wszystko szło gładko, zaatakowałeś go ! Nie wiem dlaczego, przecież nie
powiedział nic złego pod twoim adresem. W ogóle nie powiedział nic złego ! Był
zaskoczony tak jak my twoją reakcją, która wzięła się z kosmosu. Potem coś ci
przygadał, nie wiem o co chodziło z tym mistrzem podrywu, znowu podskoczyłeś,
chociaż powinieneś dać sobie siana i skończyło się, jak się skończyło. Odszczekał
ci się i cała klasa w śmiech. A ty w
gniew. Znowu nie stało się nic takiego. Drobna aluzja, czy tam wredny docinek.
Z Arkiem cały czas takie sobie prawicie i wszyscy szczęśliwi, a wtedy
zareagowałeś na niego jak na największą obelgę ! Jakby cię wyśmiał, ośmieszył,
odrzucił, skompromitował i zmieszał z błotem w jednym. Ale przecież nie było
tak ! Sam Janek potraktował to jak małe przechwałki i nie zwrócił na to wielkiej
uwagi, a ty naburmuszyłeś się jak jakiś księże i do końca dnia zgrywałeś wielką
ofiarę i nie chciałeś z nikim rozmawiać.
- I o to te twoje
pretensje ? – spytałem z ironią – Że w tamtej chwili tak zareagowałem ?
- Nie idioto. Chodzi mi
o to, co zrobiłeś później !
O kurde, czyli o to chodziło.
Nie było tragicznie, było katastrofalnie! Pomimo całego gniewu, bólu fizycznego,
ośmieszenia pomieszanego ze wstydem, uświadomiłem sobie jedno.
- Ale przecież ciebie
tam wtedy nie było ! – wyrzuciłem z oskarżeniem. Zośka weszła do szatni dopiero
po całym incydencie. Nie mogła go wiedzieć, chyba że … - Kto ci wykablował ? –
spytałem grobowym tonem.
- To nie ważne …
- To on, prawda ? – domyśliłem się. Ale
kompletna z niego ciota. – Poleciał do ciebie na skargę ? Chciał się na mnie
wyżalić ? –w moim tonie było więcej obrzydzenia niż zapytania.
- W tej chwili to ja jestem wkurwiona, on nie
ma nic do tego ! – odpowiedziała mocnym tonem – Kiedy dowiedziałam się, co
zrobiłeś, nie byłam pewna, czy to właśnie o ciebie chodzi. Nie, mówiłam sobie,
Staszek nie zrobiłby czegoś takiego. Przecież znam go bardzo dobrze. Ale chyba
się myliłam …
Te słowa bardzo mnie
zabolały, choć wiedziałem, że nie taki był ich cel.
- Nie mogę pojąć
dlaczego ? Przecież nie miałeś żadnych powodów ! To przez tę jego docinkę ?
Nikt nie wziął jej na serio.
Nie chciałem się nawet
tłumaczyć. I tak pewnie nic by to nie dało. Zośka rozbudziła w mnie głosy,
które szeptały już wczoraj. Dopiero co, krocząc wśród rozradowanych
rówieśników, byłem dumny ze swojego postępowania. Nie widziałem w nim nic
złego. A teraz jak grom z jasnego nieba przytłoczyła mnie cała wina i nie
wiedziałem jak się z tego podnieść.
Dopiero teraz widziałem
całą absurdalność tej sytuacji. Zośka podawała nieprawdopodobne dla niej
powody, dla których mogłem to zrobić, jak to, że na jego wypowiedź zareagowałem
jakby mnie wyśmiał, ośmieszył, odrzucił, skompromitował i zmieszał z błotem w
jednym. Dla niej to był tylko przykład, jakaś przypadkowa forma wytłumaczenia
moich czynów. Nie wiem, co zrobiłaby Zośka, gdyby się dowiedziała, iż właśnie
to wtedy czułem. Że właśnie przez te uczucia zniszczyłem go w szatni.
W tamtej chwili wydawał
mi się największym wrogiem, tylko czyhającym na moje potknięcie. Każde jego
słowo przeżarte było kpiną. Czułem, iż
muszę coś zrobić, aby zapobiec tragedii. I tak się stało.
Teraz jednak
dostrzegłem prawdę. Cały wczorajszy dzień był chyba jedną wielką iluzją. Janek w żaden sposób mi nie zawinił. Nigdy tak naprawdę nie chciał zrobić mi nic
złego. To ja wszystko odbierałem na opak. Wszystkie sygnały odbierałem jako
sprzeczne wiadomości. Każde jego słowo nie było atakiem na mnie. Każdy jego
czyn nie miał na celu ośmieszenia mnie. To wszystko wina mojej głowy.
Czułem, że zaraz
oszaleję. W jednej chwili świat, który zawsze wydawał mi się rzeczywisty, legł
w gruzach. Nie potrafiłem stwierdzić, co
jest fikcją a co prawdą. Czy Zośka krzycząc na mnie ze złością ,tak naprawdę ze
mną nie żartuje. W moim umyśle szumiało od ciągłych podszeptów, nad którymi nie
umiałem zapanować. Było gorzej niż wczoraj w Piździe.
- Okey, mogłeś to źle
zrozumieć. Masz prawo, ale to co powiedziałeś przekracza wszelkie granice !
Nawet jeśliby cię niewiarygodnie skrzywdzi, co oczywiście nie miało
miejsca, nie powinieneś tego mówić !
Zaatakowałeś go z najsłabszej i najgorszej strony z jakiej mogłeś ! Jak śmiałeś
wyśmiewać się z jego ubrania. To jest przecież najbardziej obrzydliwy cios ! A
on na niego nie ma żadnego wpływu. Nie znasz jego sytuacji, może nie ma
pieniędzy na nowe ubrania, ale to nie czyni go gorszym ! Jak śmiałeś mu to
wytkać, skoro i u ciebie nie jest pod tym względem za wesoło – to powiedziała
bardzo cichym tonem, aby nikt nie usłyszał. – Jesteś taki obłudny i fałszywy. Tak
się wyśmiewasz z tych dziwek, że są puste, oceniają na podstawie wyglądu, a sam
jesteś taki sam ! A nawet gorszy, bo one nie kryją, że takie są, a ty udając
wspaniałego , wbijasz sztylet plecy. Myślałam, ze jesteś lepszy – to powiedziała
ze łzami w oczach, co jeszcze bardziej mnie przygnębiło – Po naszym incydencie
w Piździe, kiedy zachowałeś się jak gentelman, nawet nie śmiałam przypuszczać,
iż możesz zrobić coś takiego. Już nie wiem, kogo mam przed sobą. Ale na pewno
nie osobę, którą znam, nie mojego przyjaciela. To już koniec … - po tych
słowach odsunęła się ode mnie i powoli ruszyła w stronę klasy.
Całe to zamieszanie,
harmider w mojej głowie, wyrzuty sumienia i do tego jeszcze to. Nieświadomy tego, co robię,
ruszyłem za nią.
- Ale jak koniec ?
Przecież tobie nic złego nie zrobiłem.
Odwróciła się na
piętach i błyskawicznie mnie dopadła. Chwyciła za ramiona i wyszeptała:
- Mi nic nie zrobiłeś ?
I to niby polepsza twój czyn ? To twoja jedyna wymówką ? Staszek, wczoraj
podważyłeś wszystkie moje wartości, wszystko to, co cenię i ty o tym wiesz,
zmiażdżyłeś, a potem do tego byłeś z tego zadowolony. Raniąc Janka w ten
sposób, zraniłeś mnie. Już nie jesteś tym samym człowiekiem w moich oczach. Nie
jesteś lepszy od tych dziwek. Przecież wiedziałeś jak to się skończy ! Nie powiedziałeś
tego po to, aby mu dopiec. Wiedziałeś, że gdy usłyszy to klasa, zaczną z niego
szydzić i się wyśmiewać. Cała sympatia jaką zdobył, legnie w gruzach. Będzie
oceniany tylko po swoim ubiorze. I tak właśnie się stało. Jest już skreślony i
tego nie zmienisz. Na cudzym nieszczęściu zbudowałeś własną pomyślność. Ale
niektórych rzeczy nie widzisz, albo nie chcesz dostrzec … - po tych słowach
przeszedł mnie dreszcz. Ona też coś przeczuwała. Wiedziała, co się ze mną
dzieję. I upewniła mnie w fakcie, że rzeczywiście osiągam już samo dno. Zośka
obdarzyła mnie ostatni raz spojrzeniem pełnym pogardy, a potem uciekła do
klasy.
Stałem sztywno jak kij
w dupie i nie wiedziałem , co robić. Straciłem przyjaciółkę, a zyskałem jeszcze
większą mękę w moim umyśle, który teraz chciał doprowadzić mnie do szału. Cała
nienawiść do Janka przekształciła się teraz w wyrzuty sumienia. Nie potrafiłem
ich uciszyć. Rozległ się dzwonek.
Cały ten dzień był
męczarnią. Podchodziły do mnie nowe osoby i gratulowały wczorajszego wybryku.
Udawałem radosnego, aby przynajmniej w
oczach znajomych się nie pogrążyć. Zośka cały czas siedziała obok mnie.
Wiedziałem, iż nie cierpiała przedstawień, a nagłe odejście do innej ławki, na
pewno by to spowodowało. Ale wolałbym, żeby zmieniła miejsca. Tak to cały czas
musiałem na nią patrzeć i dosłownie czułem jej gniew, ból, zawiedzenie oraz
obrzydzenie. Cały dzień nie odezwała się ani słowem. Tylko gdy na przerwie
Hubert przygadał coś wrednie Jankowi odnośnie jego podkoszulka, coś typu że
jego matka wyciera takim kurze, dziewczyna zerwała się z miejsca i rzuciła na
szydercę. Gdyby Arek jej nie złapał, zlałaby Hubercika na kwaśne jabłko. Widziałem
w jej oczach rządzę mordu. A klasa wzięła ją za jeszcze większą wariatkę.
Co do samego Kurdupla cały
dzień był jakby nieobecny. Nie udzielał mu się już wczorajszy zapał poznania
nowych osób. Nadal siedział z Danielem i czasami do niego szeptał, ale bez
odzewu. Na częste docinki ze strony klasy nie reagował. Cały czas trzymał głowę
wysoko, co dodawało zapału szydercą, a mi wyrzutów sumienia.
Nie mogłem na niego
patrzeć, nie byłem w stanie. Wiedziałem,
że nie wytrzymałbym jego spojrzenia w oczy. Gdy musiałem pójść do kibla i
minąłem jego ławkę, jego bliskość doprowadziła Głosy w mojej głowie do istnego
szaleństwa.
Miałem za to wrażenie,
iż on cały czas na mnie się patrzy. Czułem na sobie jego wzrok. Tylko nie potrafiłem stwierdzić, czy był on
pełny gniewu, nienawiści, bo co innego mógł zawierać.
Arek starał się
podtrzymać rozmowę, ale wyszło średnio. Kiedy wróciłem po kłótni z Zośką był
nieźle zdziwiony. Wyszedłem z radością i chęcią życia, a powróciłem jako ledwie dyszący wrak człowiek.
Widziałem wszystkie pytania, cisnące się na jego usta, ale dzielnie nie
poruszał żadnego drażliwego tematu. Byłem mu za to wdzięczny.
Tak minął tydzień, chociaż
dni tak się mi zlewały, iż mogło być ich więcej. Chodziłem jak ciągle
niewyspany, całkiem nieświadomy, co w części było prawdą, gdyż Głosy nie
pozwalały mi spać. Ludzie widzieli, że coś jest nie tak. Arek niezawodny jak
zawsze powiedział, że szykuję coś szalonego i potrzebuję samotności. Wszyscy
przyjęli to z wielką radością i zapałem, a więc przynajmniej miałem spokój.
Jedyną dobrą rzeczą
jaka wynikła z tej sytuacji był fakt, że zaprzestałem chodzić do Pizdy. Nie
byłem tak od pamiętnego wieczoru, gdy z wystawionym fiutem latałem po mieście.
Wiem, iż w normalnych warunkach poprawiłoby mi to stan psychiczny, lecz w
teraźniejszej sytuacji nic nie pomogło. Janek nadal był gnębiony, a Zośka nie
zamieniła ze mną ani słowa.
Talski zauważył, iż coś
jest nie tak. Oczywiście nikt przy nim nie dokuczał Nowemu, a ten, co mnie
zdziwiło, nie poszedł na skargę. Wychowawca zapamiętał jak pierwszego dnia
Kurdupel zabłysnął i znalazł wielu znajomych, a teraz siedział sam, gdyż
obecność Daniela ciężko było nazwać towarzystwem. W końcu Mariusz nie doszedł do niczego
konkretnego i dał spokój.
Ja za to przechodziłem katorgi.
Z każdym dniem było coraz gorzej. Prawie w ogóle nie zdarzały się momenty,
kiedy miałem cicho w głowie, wręcz przeciwnie, ataki się nasiliły i było to spowodowane
dwiema rzeczami. Po pierwsze całą sprawą z Jankiem, a po drugie brakiem Zośki.
Spostrzegłem, iż przyjaciółka pozytywnie działała na moje szaleństwo, w pewnym
stopniu je zmniejszała. A teraz gdy jej zabrakło, puściły wszelkie wodze. Nawet
sport, który w jakimś stopniu zawsze pomagał, teraz stracił tę moc.
Musiałem coś zrobić,
czułem że już nie wytrzymam. Mój koniec, który przedtem wydawał się bliski,
nagle się zaczął. Wydawało mi się, iż jeśli moja relacja z Zośką się polepszy, cała sytuacja się
poprawi i jakoś uda mi się z niej wybrnąć.
Parę dni
przygotowywałem się do tej rozmowy, choć nadal nie czułem się gotowy. Starałem
się wymyśleć jakieś wymyślne przeprosiny, wytłumaczenie, choć wiedziałem, iż i
tak ono nie pomoże. Tylko cud w tej sytuacji mógł coś zdziałać. W końcu
postawiłem wszystko na jedną kartę.
Po lekcjach przyczaiłem
się przed szkołą, gdzie zebrała się duża grupa uczniów. Wiedziałem, że przy
takiej obstawie Zośka nie będzie chciała zrobić wiochy i uciec , tylko ze ,mną
porozmawia.
Gdy ubrana w płaszcz i szalik wyszła ze
szkoły, podbiegłem do niej i powiedziałem:
- Zosia poczekaj,
chciałbym pogadać.
W jej oczach zobaczyłem
chęć ucieczki, lecz gdy spostrzegł stojących wszędzie rówieśników, opanowała
się i odpowiedziała.
-Czego chcesz ? – już
sam jej ton nie mówił nic dobrego.
Dopadły mnie straszne
nerwy i niepewność. Głośno przełknąłem ślinę i zacząłem wywód.
- Strasznie cię
przepraszam za to wszystko. Wiem, iż zachowałem się jak kompletny chuj. Mogę
powiedzieć, iż nie byłem wtedy w pełni poczytalny, w pewnym sensie – miałem
nadzieję, iż zrozumie, ze chodziło o zamieszanie w mojej głowie – ale żaden sposób nie chcę się usprawiedliwiać.
Jak ostatnie zero wyśmiałem to, czego nie nie powinienem, ale wręcz nie mogłem.
Chociaż jak już powiedziałaś, sam mam problemy z kasą- postanowiłem powiedzieć
to głośno. Błagałem, aby silna szczerość zwiększyła moje szansę.- Ja …naprawdę
tego żałuje. Mam ogromne wyrzuty sumienia. One dop… - nagle zamilknąłem, gdyż
zdałem sobie sprawę, iż mówię troszeczkę za dużo. – Ciężko mi bez ciebie. Chcę,
aby było tak jak dawniej. Czy jest jeszcze na to szansa ? – zakończyłem
cichutko.
Przez jej twarz nie
przeszedł nawet najmniejszy cień emocji. Patrzyła na mnie z ogromnym chłodem. Po
chwili odpowiedziała:
- Nie ma już na to
szansy. Jesteś całkowicie zniszczony w moich oczach. Okazałeś się najbardziej
fałszywą osobą jaką znam, a przecież byłeś moim przyjacielem. Teraz gdy cię
widzę, dostrzegam tylko to, co zrobiłeś. I nie chodzi tu tylko o to jak
zniszczyłeś życie Janka, ale i o to jak w pewnym stopniu potraktowałeś
mnie. Wszystko to, co uważam za ważne, unicestwiłeś.
Wszystkie wartości, jakie wyznaje, jak wolność, równość, wszechobecna miłość,
nieocenianie na podstawie wyglądu, wszystko to zgniotłeś. Nie znam człowieka,
którym się stałeś. Przeczysz każdej rzeczy, w którą wierzę. I nie myśl, że jest
mi łatwo – to powiedziała z wahaniem i łzami w oczach- zamknąć naszą relację. Zapomnieć
tyle cudownych chwil z tobą, tyle przygód. Byłeś dla mnie najważniejszą osobą.
Kochałam cię. Ale, jak powinieneś wiedzieć, ja zawsze kieruję się moimi
wartościami i priorytetami, a ty je zniszczyłeś, więc żegnaj.
Odwróciła się i
ruszyła stronę wyjścia.
Załamałem się. Cały
plan diabli wzięli. I choć dostrzegłem cień szansy, kiedy zaczęła się wahać i
płakać, skończyło się fiaskiem Gdy już była kawałek ode mnie , powiedziałem nieświadomie:
- A co z daniem drugiej
szansy ?
To była jedna z
ważniejszych złotych myśli Zosi. Często mi powtarzała, iż nie ważne jak ktoś
cię skrzywdził, zawsze trzeba mu dać szansę. Lecz nie nieskończoność, tylko tę
drugą, ostatnią.
Zośka nagle się
zatrzymała. Spojrzała mi w oczy i już wtedy wiedziałem, że mi się udało. Ten
znany błysk w jej spojrzeniu. Nie mogłam teraz odejść. Przypomniałem jej ważną
wartość, a sama powiedziała, iż zawsze
się nimi kieruję. Podeszła do mnie i rzekła cichutko.
- Dobrze w takim razie.
Dostaniesz ją. Ale tylko raz. Wszystko w
twoich rękach. – Nie wiedziałem co powiedzieć, dlatego cały czas
milczałem. Sama dziewczyna zastanawiał się chwilkę, a później wyszeptała. –
Jeśli otrzymasz jego przebaczenie, otrzymasz i moje – po tych słowach odwróciła
się i odbiegł.
Kurwa, krzyczałem w
myślach. Dlaczego akurat to ? Dlaczego aby uniknąć śmierci musiałem zrobić
jedyną rzecz, której bałem się bardziej niż jej samej, mianowicie konfrontacji
z Jankiem.
Idąc na tramwaj,
starałem się wszystko ogarnąć, całą sytuację, jaka miała miejsce. I tak w sumie
było lepiej niż myślałem. Jeszcze miałem szansę, minimalną, ale miałem. Lecz
ile będzie mnie kosztowało, aby ją spełnić. Dostałem najtrudniejsze zadanie.
Jak na luzie można podejść do osoby, której zniszczyłeś życie i po prostu
przeprosić. Najważniejszy w przepraszaniu był ciągły kontakt wzrokowy, więc jak
miałem to zrobić, skoro nie potrafiłem znieść spojrzenia Kurdupla. Ciągły opór
stawiały dwie rzeczy.
Po pierwsze moja ogólna
niechęć. Nadal nie wiedziałem, skąd ona pochodzi. I choć uświadomiłem sobie, iż
cały zły obraz Janka w mojej głowie to sprawka mojego „genialnego” umysłu, to
ciężko było mi sobie w mówić, iż ona ma takie samo pochodzenie. Już w sumie wcześniej w tramwaju nasza
relacja nie przebiegła zbyt pomyślnie. W końcu stwierdziłem, iż czasem na
świecie istnieją osoby, które tak naprawdę nic nam nie zrobiły, lecz ich
obecność strasznie nas drażni. Wręcz nie możemy przy nich wytrzymać. Myślę, że
każdy z nas zna tę sytuacje. I taka miała najprawdopodobniej miejsce w moim
przypadku.
Po drugie bałem się.
Najprościej w świecie przeżarł mnie ogromny strach. Jak już wspomniałem, nie
mogłem wytrzymać jego spojrzenia, a co dopiero rozmowy lub bliskości. Miałem
wrażenie, iż doprowadzą mnie one do kompletnego szaleństwa. A po za tym w mojej
głowie pojawiło się pytanie, nie wiem , skąd ono się tam wzięło: jak osoba taka
wstrętna jak ja, może choć zbliżyć się do osoby tak czystej ?
Znowu nie popadajmy w
paranoję. Nie róbmy z Janka wielkiego świętego, a może i męczennika moim
kosztem. Okey, w tym przypadku nic nie zawinił,
lecz na pewno też swoje ma na sumieniu. W końcu pełen wątpliwości, wsiadłem
do tramwaju.
A i tak Zosia mówiła o
przebaczeniu, więc nawet jeśli się poświecę i go przeproszę, a nie dostanę go, wszystko pójdzie się
pieprzyć.
Stałem obok Huberta,
który bardzo chciał podtrzymać rozmowę. Cały czas trajkotał o wczorajszym
wydarzeniu oraz o przywitaniu, jakie zgotowała mi klasa. Uważał się za jego
pomysłodawcę. Pomimo jego ogromnych starań, mojej myśli były zupełnie gdzie
indziej i kolokwialnie mówiąc, miałem go głęboko w dupie. Czułem się strasznie
przytłoczony, jakby ktoś cały czas się na mnie patrzył. W końcu chyba to
zauważył , więc dał spokój. Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. Po chwili tramwaj
się zatrzymał i Hubercik wraz z większością osób, po markotnym pożegnaniu,
wysiadł na zewnątrz. Jeden idiota mniej.
Podniosłem głowę i
rozejrzałem się po pojeździe. Jak zwykle zapchany był przez ludzi wracających z
pracy lub szkoły oraz przez stare mohery, które po całym dniu nic nierobienia,
zajmowały poczciwym obywatelom miejsca. Nagle stwierdziłem, iż rozbolały mnie
nogi. No cóż, po wczorajszym biegu, zlaniu przez Zośkę, dwugodzinnym wf-ie oraz
długim czekaniu na przyjaciółkę, miały prawo się zmęczyć. Sennym okiem
wypatrywałem wolnego miejsca. I znalazłem, lecz było ono w części wolne.
Drugie siedzenie
zajmował Janek. Kiedy tylko spotkaliśmy się oczami, zaraz odwrócił wzrok z
zakłopotaniem. Na jego twarzy pojawił się wielki rumieniec. Chyba dość długo
się we mnie wpatrywał, co dziwne, gdyż przez ten cały okres bardzo mnie unikał,
ale nie bardziej, niż ja jego. Zawsze w szkole, tramwaju, na korytarzach trzymaliśmy
się jak najdalej od siebie. To była taka nasza niepisana umowa.
Wydawało mi się, iż
strasznie zmizerniał. Kiedy przyszedł do klasy był szczupły, lecz miał
troszeczkę tłuszczyku. Teraz on zniknął, a Janek sprawiał wrażenie jeszcze
bardziej „biednego”, co nie uszło uwadze klasy. Po za ogólnym wyśmianiem zaszła jeszcze jedna rzecz. Z
czystym sercem mogę powiedzieć, iż nie miałem na nią najmniejszego wpływu.
U nas w klasie, a nawet
i w szkole prawie wszystko kręci się wokół sportu, a szczególności piłki
nożnej. To tak naprawdę dzięki niej jestem tym, kim jestem. Największym macho w
budzie. Spełnieniem pragnień każdej laski. Każdy musi na dobrym poziomie w nią
grać, inaczej nie jest za ciekawie.
Janek nie był
szczególnie dobry z wf-u, w sensie był aktywny, ćwiczył itp., ale jego
zdolności pozostawiały wiele do życzenia. Z trudem przyjmował każde podanie, a
jak już to zrobił, większość spieprzał. To nie dodało mu popularności ani
szacunku.
Przez to stał się
jeszcze bardziej wyśmiewany. Ja mogę przyrzec,
iż nie miałem w tym udziału. Ogólnie ostatnie czasy okazywałem mało
życia. A już osoby Nowego i całej afery miałem kompletnie dość. Byłem
Szwajcarią, całkowicie neutralny.
- Nie, nie usiądziesz
koło niego ! - krzyczała moja podświadomość. Myśl o tym przerażała mnie.
Zmierzyć się z kimś twarzą w twarz, komu wyrządziłem tyle krzywd. Ale … W końcu
musiało to nastąpić. Musiałem się z nim skonfrontować. Taki był warunek Zośki.
Chciałem mieć to jak najszybciej z głowy, w dodatku w tramwaju nie stał nikt
znajomy, kto mógłby to ujrzeć. Nie chodziło o to, że nie chciałem, aby
ktokolwiek zobaczył mnie w towarzystwie Janka. Całkiem mi to wisiało. Po prostu
chciałem to zrobić w miarę prywatny sposób.
Też chyba popchnęła
mnie odwaga, którą miałem od samego rana, która pozwolił mi pogadać z Zosią,
więc nie wiedząc, co robię, ruszyłem w stronę wolnego miejsca. Głosy w mojej
głowie wariowały, wywołując jeszcze
większy chaos, chciały mi pokrzyżować ten pomysł. Jednak nie dały rady tego
zrobić. Jakaś niewidzialna siła pchała mnie do Nowego niezależnie ode mnie.
Kiedy spostrzegł, że
się zbliżam i że najprawdopodobniej chcę usiąść, a jedyne wolne miejsce było
obok niego, w jego oczach ujrzałem strach, ale z każdą chwilą, kiedy byłem
coraz bliżej, przeradzał się on w głębokie zdziwienie. W końcu dotarłem do celu
i starając się nie patrzyć na towarzysza, pośpiesznie usiadłem.
Jechaliśmy w ciszy. Nie
wiedziałem, co powiedzieć, jak zacząć. W dodatku wewnątrz wariowałem. Tak jak
podejrzewałem, bliżej chłopaka wszystko się nasiliło. Miałem wrażenie, że już
nawet osoby w tramwaju słyszą jęki pochodzące z mojej głowy, bo takie były one
głośnie. Ale nagle wszystko ucichło. Usłyszałem za to inny głos:
- A co to, nie boisz
się, że ktoś zobaczy cię w moim towarzystwie ? W towarzystwie takiego zera
? -on też cały czas wpatrywał się w
siedzenie przed sobą. W jego głosie słyszałem mnóstwo goryczy i bólu. Dosłownie
kuliłem się z każdym słowem, wydobywającym się z jego ust – Uważaj, bo jeszcze
karaluchu bądź pchły wyjdą z tych szmat, które nazywam ubraniem i przejdą na
twoje markowe ciuchy. I co wtedy będzie? Zajdzie ogromna tragedia. Pan
Stanisław pierwszy raz nie porucha.
Cały czas siedziałem
cicho. Każde zdanie, które układałem w głowie, po chwili odrzucałem, gdyż albo
nie wypadało, albo nie pasowało to całej tej sytuacji. Po za tym ta ulga.
Wreszcie cisza. Zamknąłem oczy i napawałem się spokojem. To niosła mi obecność
Janka, oczyszczenie. I pomimo , iż nie czułem się komfortowo w jego
towarzystwie, a i wręcz przeciwnie, byłem w stanie oddać wszystko, aby spędzić
z nim choć odrobinę czasu, żeby otrzymać wytęsknione ukojenie.
On również milczał, aż
nagle padło jedno słowo, które uderzyło mnie jak grom:
- Dlaczego ?
No właśnie, dlaczego ?
Już od tak dawna słyszę to pytanie i nadal nie umiem na nie odpowiedzieć. Dlaczego
go znienawidziłem ? Dlaczego go skrzywdziłem ? Dlaczego go ośmieszyłem ?
Dlaczego wszyscy go wyśmiewają ? Dlaczego teraz do niego się przysiadłem ?
I w końcu na które
miałem odpowiedzieć ? Cała malusieńka porcja mojej odwagi i pewność siebie
wyparowała. Zniknęła bezpowrotnie. Tępo wpatrując się w buty, starałem się
wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, stawiającą mnie w dobrym świetle, zmuszącą
Janka do wybaczenia. Nie wiem tylko, czy taka w ogóle istniała. W końcu z braku
pomysłów wydukałem:
- Czy odpowiedź, iż sam
nie wiem, cię zadowoli ?
Spojrzał na mnie, a ja
skuliłem się pod jego wzrokiem. Delikatnie podniosłem oczy i stwierdziłem, iż
mogę patrzyć się w niego. Były one piękne, kasztanowe. Ich widok przynosił mi
ulgę. Wreszcie ujrzałem jakieś światło w tym całym labiryncie brudu.
Stwierdziłem, iż taki widok mógłbym mieć cały czas przed oczami.
-Podaj choć jeden
powód, który mógłby cię choć odrobinę usprawiedliwić.
Pierwszy raz
odpowiedziałem od razu. Zapatrzony w niego, w jego oczy, powiedziałem to, co dyktowało mi serce.
- Nie ma takiego, więc
ogromnym nietaktem byłoby podanie jakiegoś zmyślonego. Chyba że uznasz, iż
fakt, że jestem skończonym dupkiem i chujem, może mnie usprawiedliwiać. – chyba
mi się zdawało, ale w jego oczach dostrzegłem ślad wesołości. To dało mi kopa
do dalszej przemowy – Jedyne co mogę powiedzieć w tej chwili to to, że naprawdę
żałuję wszystkiego, co tobie wyrządziłem i nie przesadzam tak mówiąc, gdyż nie
zaznałeś ode mnie ani grama dobroci. Ostatnio źle się ze mną dzieję, choć ty
pewnie i tak zdajesz sobie z tego sprawę. I jeśli nie uznasz tego za
bezczelność, mógłbym zwalić część winy na moją głowę, jednak w żaden, nawet
najmniejszy sposób, nie chcę się usprawiedliwiać. Zatem , choć jest to ogromnym nietaktem,
proszę cię o przebaczenie. Mam nadzieję, że choć w części mnie zrozumiesz,
jednak to mało prawdopodobne, bo sam siebie nie łapię.
Nagle jego twarz
ukazała straszną złość, a oczy chciały mnie zabić.
- Wiesz co, po tym co
się stało, myślałem , że nie możesz się bardziej zniżyć. Już jesteś skończony w
moich oczach, a jednak ty ciągle mnie zadziwiasz. Jak śmiesz jeszcze
przychodzić i po pretekstem przeprosin ośmieszać mnie jeszcze bardziej ! Gdzie
masz schowany dyktafon albo kamerkę ? Ja
już naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Ubzdurałeś sobie między nami jakąś
wojnę, której ja nigdy nie chciałem i nie zamierzam w nią brnąć. Wygrałeś,
słyszysz ? Wygrałeś ! Ja pasuję. Napawaj się zwycięstwem i daj mi wreszcie ten
zasrany spokój. Czy wymagam tak dużo ?! Nie wiem, skąd w tobie tyle nienawiści,
a w szczególności nienawiści do mnie, skoro nic ci nie zrobiłem, więc już nawet
nie dla mnie, ale dla Zosi, która też to chyba przeżywa, odpuść.
Zamurowało mnie.
Spodziewałem się odrzucenia, ale nie pretensji. Janek całkowicie inaczej pojął
moje intencje.
- Ale ja nie
żartowałem! Nawet nie pomyślałem, iż
mógłbym się z ciebie nabijać ! Naprawdę zależy mi na zgodzie i twoim
wybaczeniu. Przecież nie proszę znowu o tak wiele … - dodałem już ostrzejszym
tonem.
Widziałem, że się waha.
Tylko pomiędzy czym ? Jego twarz wyrażała tylko irytację.
- Myślisz, że
uwierzę? Że niby ta cała przemowa w
stylu retro jest szczera ? -tu popatrzył
w moje oczy i chyba wtedy się przekonał, iż mówię prawdę. Troszeczkę go to
zbiło z tropu. Powtórzył pytanie, które zadał już wcześniej. – Dlaczego ? Do
czego ci ono potrzebne ? Na pewno nie dla własnego spokoju. Jaki widzisz w tym
cel ? Bo bezinteresownie na pewno tego nie robisz.
Kusiło mnie, żeby
skłamać i to diabelnie. Jednak przy nim nie mogłem. Prawda sama wyszła z moich
ust.
- Jeśli ty mi nie
wybaczysz, Zośka też tego nie zrobi. Nie chcę stracić przyjaciółki. Ale po za
tym nie chcę żyć z tobą w niezgodzie –przemilczałem jeden powód. Jego
przebaczenie potrzebne mi było to upragnionego spokoju.
- Czyli jednak. Oprawa piękna,
ale szczerości brak.
Milczeliśmy chwilę, aż
w końcu spytałem:
- Czy mogę poznać
odpowiedź ?
Owszem, mogłem.
Uderzyła mnie ona jak grom.
-Nie dostaniesz go –
odparł bezpłciowym głosem.
- Czy mogę poznać
powód, dla którego tak łatwo odrzucasz moje przeprosiny !? – nie mogłem się
opanować. Puściły mi największe skrywane dotąd nerwy. I tak wszystko poszło się
pieprzyć.
- A co ty sobie myślisz
?!Upokorzyłeś mnie, obraziłeś i teraz przychodzisz z podkulonym ogonem, bo
przyjaciółka kopnęła cię w dupę i chcesz przepraszać ? W taki sposób ?
- No a co mam kurwa
jeszcze zrobić ! –krzyknąłem. Parę osób popatrzyło się na nas. Nie zwracałem na
to uwagi. Wpatrywałem się w Janka z wielką nienawiścią – Przyszedłem do ciebie,
chociaż za Chiny ludowe nie chciałem tego zrobić. Uniżyłem się i po części
zbłaźniłem, wszystko po to abyś mi wybaczył. A ty stwierdzasz , że to za mało,
bo wielki hrabia potrzebuje czegoś więcej ? Co, mam napisać przeprosiny na kartce,
wywrzeszczeć je na cały tramwaj ?! Oświeć mnie łaskawie, chyba że kurna tego
też nie przełknie twoja duma.
On też nieźle się
wkurzył. Przybliżył twarz do mojej i powiedział z obrzydzeniem:
- Właśnie w tej chwili,
pomijając twoje wszystkie przewinienia, nawrzeszczałeś na mnie, obraziłeś i
wymagasz wyjaśnień. Po za tym wypominasz mi dumę, choć sam nie potrafiłeś
przyjąć mojej odmowy. Oprócz całych wyzwisk cisnących mi się na usta, gdy na ciebie
patrzę, muszę dopisać zasranego hipokrytę!
- I kto tu teraz kogo
obraża Kurduplu ? – wywarczałem.
- I jak zawsze pojawia
się twoja wszechobecna wyższość nad wszystkimi. Łaskawie napomknę, choć uznasz
to pewnie za bezczelność, iż jest ona przyczyną większości twoich kłopotów i
kłótni. – odfuknął naukowym tonem. Prawie już kipiałem z gniewu. Już nie
pragnąłem jego przebaczenia. Chciałem po prostu dać Kurduplowi w mordę. – Jeśli
naprawdę myślisz, że przeprosiny to tylko słowa, to powodzenia. Owszem,
wybaczenie jest tylko wypowiedzianym zdaniem, lecz cały proces przeprosin nie
polega tylko na samym przeproszeniu.
- To kurwa na czym
innym ? – tramwaj się zatrzymał.
- Na, na przykład,
czynach. Mówi ci coś wyrażenie zadość uczynienie ? – tu wstał okrążył mnie i na
koniec wyszeptał – I choć pewnie podniesie to twoje i tak ogromne już ego muszę
to powiedzieć. Pragnę ci podziękować. – Po jego reakcji stwierdziłem, że moja
mina musiała być w tamtej chwili idiotyczna – Tak dobrze słyszysz, podziękować.
Zamierzałem się zaklimatyzować w tej klasie, myślałem że jest fajna. Jednak to
dzięki tobie odkryłem, iż jest to banda kompletnych idiotów, pustych jak twoje
krocze. Stado parszywych hien i sępów, czekających na kogoś porażkę, aby go wyśmiać
i zniszczyć mu życie. Ty oszczędziłeś mi zdziwienia. Teraz wiem, żeby nikomu z
tych żmij nie ufać. Włącznie z tobą. A całe te przeprosiny możesz sobie wsadzić
głęboko w dupę. Kłaniam się – to powiedziawszy, wybiegł na zewnątrz.
Janek odszedł, gniew
został, pojawiły się głosy. Byłem wkurwiony na Maksa, lecz wiedziałem jedno. Nie
odpuszczę sobie za żadne skarby świata. Ale teraz nie po to , aby odzyskać
Zośką, lecz po to aby jeszcze mocnieć wkurwić i naprzykrzyć się Kurduplowi.
Hey
Wreszcie pojawiła się
jakaś akcja ! Obiecuję, że w przyszłym rozdziale będzie jej tyle samo ile
Janka, czyli bardzo dużo ;-)
Po za tym mam małą prośbę. Jeśli jakimś cudem ktoś czyta tego bloga, a nie zostawia komentarzy – ja tak zazwyczaj robię – strasznie proszę o pozostawienie jednak tego śladu, bo nie wiem, czy pisanie tego opowiadania ma sens, skoro nikt go nie czyta.
Po za tym mam małą prośbę. Jeśli jakimś cudem ktoś czyta tego bloga, a nie zostawia komentarzy – ja tak zazwyczaj robię – strasznie proszę o pozostawienie jednak tego śladu, bo nie wiem, czy pisanie tego opowiadania ma sens, skoro nikt go nie czyta.
Pozdrawiam ;-)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńBlog został zgłoszony do katalogu na Rejestrze blogów, jednak prosiłabym o wybranie jednej z istniejących już kategori.
Pozdrawiam
Cholera, podoba mi się to 0.0
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę myślałam, że problemy psychiczne okażą się zbyt przytłaczające i faktycznie czasem tak bywa, ale tak ogólnie to cholernie mi się to wszystko podoba. Jednak ciągle mam nadzieję, że Staszek i Janek się pogodzą, bo to jest jedyne wyjście, ale nie można mieć od razu wszystkiego, nie?
Weny
Ann
[miejsce na porządny komentarz]
OdpowiedzUsuńwrócę tu