piątek, 11 listopada 2016

Rozdział dziewiąty

Kiedy ojciec nas opuścił i odszedł do swojej dziwki, cały jego obraz w moich oczach uległ diametralnej zmianie. Był on moim najlepszym przyjacielem. To z nim, nie z kolegami spędzałem każdą wolną chwilę. Wypady do kina, na biwak, na boisko. To ona zapalił we mnie miłość do piłki nożnej. Zapisał do klubu, woził na treningi, chodził na mecze. Był tak naprawdę nierozłączną częścią mnie. Zazwyczaj dogadywaliśmy się bez żadnych słów. Wystarczyło jedno spojrzenie w oczy drugiego, abyśmy wiedzieli, o co chodzi.  Matce jeszcze wtedy nie odwaliło i zachowywała się normalnie, chociaż już wtedy średnio potrafiłem się z nią dogadać. Jej wrodzona skłonność do zrzędzenia i robienia z siebie ofiary, której całe szczęście nie odziedziczyłem po niej ani ja, ani Anka, już wtedy doprowadzała mnie do szału, chociaż nie miałem nawet ośmiu lat.  Razem  z ojcem żartowaliśmy z niej non stop.
Kiedy odszedł, zabrał tak naprawdę ze sobą dużą cząstkę mnie. Stanowił przecież każdą dziedzinę mojego krótkiego życia. Wszystko, co robiłem, było z nim powiązane. I gdy go zabrakło, nie potrafiłem się odnaleźć. Chodziłem po domu bez celu, zerwałem z treningami i piłką, gdyż bez ojca to już nie było to samo. I cały czas w głowie jedno pytanie: czy to może moja wina ? Czy odszedł przeze mnie?
Ciężko było mi to zrozumieć. Nigdy nie zauważałem, aby pomiędzy rodzicami panowała jakaś niezgoda. Kłócili się rzadko, bo tak naprawdę tata, tak jak i ja teraz, nie traktował matki poważnie. Wszystkie je odpały, debilizmy przyjmował ze śmiechem i dużą dawką irytacji. Ale nie było między nimi źle.
Zapytałem się mamy, dlaczego ? Nie należałem do głupich dzieci. Wiedziałem o problemach tego typu jak rozwody itp. I w tamtej chwili nie chodziło o to, iż nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Chciałem po prostu poznać powód, który choć w minimalnej części mógłby usprawiedliwić ojca.
Matka rozpłakała się. Zdobyłem się na niewielki gest czułości i pogłaskałem ją po ramieniu. Wtedy chyba ostatni raz dotknąłem jej z własnej woli. Potem nasze stosunki ulegały tylko pogorszeniu.
- Tatuś nie był z nami szczęśliwy – odparła przesłodzonym głosem, jakby mówiła do gówniarza, którym nie byłem. – Poszedł do innej pani.
Zaczęła ryczeć jeszcze mocniej, a potem chciała mnie przytulić. Uciekłem.
Nie uwierzyłem w to. Ojciec na pewno był z nami szczęśliwy.  Przecież tyle czasy spędzaliśmy razem, mieliśmy mnóstwo przygód. Nigdy nie okazywał przy nie znudzenia czy smutku. Każdego dnia posiadał ogromne dawki optymizmu i determinacji, którymi zawsze się od niego zarażałem. Nawet pod sam koniec nie pokazał nic, co mogłoby mi pozwolić przypuszczać, jak ta historia się skończy.
Przez około rok nadal nie potrafiłem sobie tego wszystkiego poukładać w głowie. Wmawiałem sobie, że to moja wina. Że nie spełniałem jego oczekiwań i dlatego nas zostawił. W klasie miałem kolegę, którego rodzice również się rozwiedli. Mówił mi, że co dwa tygodnie ojciec go odwiedza. Ja w ogóle nie widywałem się z tatą. Raz tylko przyjechał po rzeczy, lecz byłem wtedy w szkole. Nigdy się ze mną nie pożegnał. A później miał głęboko  w dupie. Wtedy byłem pewny, iż to moja wina. Przecież nie chciał się ze mną spotykać. Całkowicie mnie porzucił. Kiedy pytałem się matki, dlaczego tata nigdzie mnie nie zabiera, odpowiedź zawsze była ta sama: następnym razem.
Po jakimś czasie zrozumiałem całą sprawę. Choć nadal nie wiedziałem, dlaczego ojciec spieprzył, znienawidziłem go. Był dla mnie wszystkim, a teraz stanowił obraz największej pogardy. Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Spaliłem wszystkie zdjęcia, filmy, wyrzuciłem pamiątki. Całkowicie odciąłem się od niego. Dowiedziałem się o czymś takim jak alimenty i zażądałem, aby matka o nie wniosła. Nie zrobiła tego.
Teraz jestem już w technikum i moje podejście do płodziciela w ogóle się nie zmieniło. Nienawidziłem go jak nikogo innego. Gdybym spotkał go na ulicy, zapewne rzuciłbym się na niego, aby ukręcić mu łeb, o ile bym go poznał po tylu latach.   Moja niechęć zabroniłaby mi żadnych bliższych kontaktów. I tak właśnie ten wywód prowadzi to tego, iż uświadomiłem sobie, że z Jankiem miałem podobnie.
Już byłem zmęczony, naprawdę. Chyba nigdy w życiu tak się nie starałem, zbłaźniłem, zniżyłem, aby coś uzyskać. Zawsze wszystko przychodziło mi od tak. I teraz nie chodziło mi o to, że tak nie było. Żeby Janek zaraz mi wybaczył. Po prostu kiedy coś robimy, a nie widzimy rezultatów, tracimy zapał i tylko się złościmy oraz irytujemy. Z tą sprawą było podobnie.
Gadałem z nim, usiadłem, starałem się podlizać, podchodzić z różnych stron, ale i tak zawsze kończyło się tak samo. Rozmowa. Irytacja. Obraza. Kłótnia. Wkurwienie. Nienawiść. Koło nie miało końca. Zaczynało się przyjaźnie, kończyło delikatnie mówiąc mniej. Na początku obwiniałem swój temperament, niewyparzony język, wyniosłość i na pewno były one jakąś pomniejszą przyczyną.
Jednak po dzisiejszym spacerze stwierdziłem, że już nie mogę, że nie dam rady, gdyż po prostu jest to niemożliwe. Na wszystkie sześć bezpośrednich konfrontacji, każda kończyła się fiaskiem.  Wychodziłem po nich strasznie roztrzęsiony i wkurzony. Bo naprawdę to wszystko nie spływało po mnie. Przeżywałem to. Najpierw wyrzuty sumienia, później wszystkie obelgi zasłyszane pod moim adresem. Strasznie mnie to przytłaczało, pewnie dlatego że nigdy nie przejmowałem się zdaniem innych, a opinia Janka miała dla mnie kolosalne znaczenie. Sam nie potrafię odpowiedzieć dlaczego.
Plus był taki, że przez częste przebywanie z Kurduplem Głosy w mojej głowie praktycznie ucichły. Rzeczywiście, muszę przyznać, iż Nowy stanowiła doskonałe lekarstwo na moje dolegliwości. Moje emocje stały się troszkę bardziej stałe, nawet oceny delikatnie się polepszyły. W nocy normalnie zasypiałem. Przestałem chodzić do Pizdy. Było naprawdę dobrze pod tym względem.
Ale jednak nadal coś nie dawało mi spokoju. A tym czymś był Janek oczywiście. Po każdej awanturze byłem wkurwiony na maksa. Leżałem i analizowałem wszystko od początku. Szukałem własnych błędów, tego co zrobiłem źle. Przyczyny ciągłych niepowodzeń w tym przepraszaniu. Jednak nie dostrzegłem niczego. Czasem to sam nasz Poszkodowany mnie atakował, ja się broniłem i tak wynikała kłótnia. Jakkolwiek podchodziłem, zaczynałem, końcówka była ta sama. A ja później musiałem męczyć się z wątpliwościami.
Nie wiem, co ten gościu w sobie miał, że tak na mnie działał. Dlaczego akurat on z całej ludzkości był lekarstwem na moje problemy z głową. Dlaczego musiałem dostać wybaczenie osobnika, z którym za żadne skarby nie potrafiłem się dogadać. Który budził we mnie złość, a potem cały czas rozmyślałem o naszych zatargał, przebolewałem obrazy pod moim adresem.
- Już dość – powiedziałem do siebie cicho, leżąc na łóżku. Problem nie leżał ani we mnie, ani w nim. Po prostu nie mogliśmy się ze sobą dogadać, nie byliśmy w stanie, zatem nigdy nie otrzymam jego przebaczenia. Nigdy nasza rozmowa nie skończy się bez kłótni. To zawsze było skazane na przegranie, cokolwiek bym zrobił. Dlatego, czy wart się jeszcze trudzić? Denerwować, a potem cierpieć w samotności ? Chyba nie.
Postanowiłem pogadać z Zośką. Przedstawić jej całą sprawę. Jeśli nie dostrzeże moich starań, mojego poświecenia i nadal będzie się obrażać, to wtedy tak naprawdę ona okaże się niegodna mojej przyjaźni.

- To o co stary w końcu chodzi ? – zapytał mnie Arek. Zmierzaliśmy w kierunku szkoły. Było już całkowicie zimno. Wiał silny wiatr, który jeszcze bardziej obniżał odczuwalną temperaturę. Całe niebo spowiły chmury, zatem nie miałem nawet co liczyć na choćby najmniejszy promyczek słońca. Drzewa pozbawione liści tylko bardziej pogłębiały moją depresję. A dodatkowo wizja tego, co mnie dziś czeka nie napawała mnie optymizmem. Obawiałem się trochę konfrontacji z Jankiem po wczorajszej mega kłótni, a raczej kolejnej mega kłótni. Nie znaczy to, że chciałem z nim gadać. Po prostu przeczuwałem, iż  w pewnym momencie przypadkowo się na siebie natkniemy, a wtedy będę mu musieć spojrzeć prosto w twarz. Ale przynajmniej teraz on też nie jest bez winy, bo przecież również wylał na mnie wczoraj kupę szamba. Byłem ciekawy, czy powiedziałby mi cześć. Ja mu raczej nie.
Poza tym miałem także pogadać z Zośką. Miałem nadzieję, że mnie zrozumie. Nie widziałem już innego wyjścia dla tej sytuacji. Nie potrafiłem znaleźć innego sposobu, aby ją rozwiązać. Za cholerę nie dostanę tego zasranego wybaczenia, więc chociaż nie leżało to w mojej naturze, musiałem się poddać. Pocieszał mnie jedynie fakt, iż tak naprawdę ta sprawa nie ma wygranych. Kurdupel nic nie zyskał, nie ma czym nade mną tryumfować. Ja za to mogę jeszcze odzyskać przyjaciółkę.
Jeśli Zosia nie widziała moich starań, to jest naprawdę głupia, a w to szczerze wątpię. A w ogóle wydaje mi się, iż bardziej chodziło jej o samo zagadanie, a nie przebaczenie. To było bardziej w jej stylu.  Chciała, abym nawiązał z nim jakiś kontakt, lepiej go poznał. Może liczyła, iż znajdziemy wspólny język, iż się zaprzyjaźnimy. Nic bardziej mylnego. Chciała dobrze, lecz przez swój zapał do czynienia dobra i pokoju, tylko bardziej nas skłóciła. Ale muszę przyznać, że był jeden plus. Gdyby nie ona nie zbliżyłbym się do Nowego, a gdyby nie on Głosy nie dawałyby mi spokoju.
Gardło bolało mnie jak cholera. Wszystko przez te wczorajsze darcie. A dlaczego się darłem ? Bo się kłóciłem. A z kim się kłóciłem ? Z Jankiem. Zatem po raz kolejny wszystko znów sprowadza się do tego samego mianownika. Cierpiąc katusze, palące moją krtań, zastanawiałem się, czy gdybym wiedział, że skończy to się takim cierpieniem, darłbym mordę na cały regulator. Tak, darłbym. Okazja wyżycia się na Kurduplu była bezcenna i nie mogłem sobie pozwolić żeby ją stracić.
 Wczoraj zszedłem z wyżyn swojej doskonałości i  wyszedłem na ten zakichany strych, żeby znieść zimowe ciuchy. Ale tylko dlatego, aby Anka nie musiała marznąć. Zrobiło się naprawdę zimno, a ona nadal nosiła cienką jesienną kurteczkę. I w dodatku skarżyła mi się, iż jest jej zimno, a tego znieść nie mogłem. Udając że matka o tym nie wspominała, lecz iż sam na to wpadłem, przyniosłem te ubrania.
Siostrze nie było ostatnio łatwo. Zaczęła czwartą klasę i przeżyła szok, jak chyba każdy z nas. Nie miała już ukochanej pani, prowadzącej wszystkie zajęcia, tylko wielu nauczycieli. Nie dawała sobie rady nauką. Może materiał nie był jakiś szczególnie trudny, lecz wmówiła sobie, iż tego nie zrozumie i rzeczywiście nie potrafiła pojąć niczego. Dlatego siedziałem z nią wieczorami i uczyliśmy się o drzewie genealogicznym, równaniach i ułamkach.
W dodatku jej stan psychiczny też nie był jakiś wspaniały. Karolina, najlepsza przyjaciółka, z którą zawsze siedziała, wyprowadziła się do Gdańska, a do tego doszło wiele osób z innej podstawówki. Zatem Anka została tak naprawdę bez znajomych. Siedziała na przerwach sama i widziałem, że cierpi. Straciła też ten dziecięcy figlarny błysk w oku. Starałem się ją rozweselić, poprawić nastrój i nawet mi się to udawało, lecz nie potrafiłem zastąpić siostrze przyjaciół w jej wieku. A w dodatku trochę już wyrosła i przestała żyć w świecie fantazji. Spostrzegła, że z matką dzieje się coś złego. Jak i również, że nam się nie przelewa, że brakuje kasy. Ostatnio mieli wycieczkę do zoo. Przyszła do mnie ze zgodą – perfekcyjnie podrabiałem podpis matki- i automatycznie zaczęła płakać. Iż bardzo chce jechać, lecz wie, że nie może, bo nie ma pieniędzy. Tak mnie to wzruszyło, iż dałem jej z własnych pieniędzy. Tak naprawdę Ania była jedynym powodem, który trzymał mnie jeszcze na tej ziemi. Tylko ona powstrzymywała mnie przed skończeniem ze sobą. Ale wracając do dzisiaj.
Kiedy wysiadłem z tramwaju, oczywiście w bardzo optymistycznym nastroju, pierwszą osobą, która rzuciła mi się w oczy był Arek. Stał na przystanku i wyraźnie na kogoś czekał. Kiedy ruszył w moją stronę, byłem już pewny, o kogo chodzi. Chciał pogadać, usłyszeć trochę wyjaśnień o moim ostatnim zachowaniu. I w sumie miał do tego pełne prawo.
Było mi z tym źle, okey ? Miałem wyrzuty sumienia. Nie wiem, co je we mnie wzbudziło, przecież nigdy ich nie miałem, jednak ostatnie wydarzenia, sprawa Jankiem itp, sprawiły , że często mnie one napawały. A było mi źle z tym, iż cały czas go zlewałem. On cały czas mnie krył, podcierał dupę, a ja miałem go w głębokim poważaniu i nawet nie raczyłem mu powiedzieć, co wyprawiam. Nidy nie sądziłem, że Arek okaże się takim wiernym druhem. Zawsze uważałem go za najlepszego kumpla, nie przyjaciela i tu właśnie chyba się pomyliłem. On mnie nie zostawił. Pomimo mojej ignorancji i milczenia, nie mówiąc już o dziwnym zachowaniu. Stwierdziłem, iż będę wobec niego fair i zdradzę mu prawdę, chociaż w części.
-  Uwierz mi, że sam już nie wiem. – odpowiedziałem po chwili. Skręciliśmy w boczną uliczkę i zaraz wyrósł przed nami budynek liceum. – Może zacznę od początku. – stwierdziłem. Arek nie przerywał mi. Kroczył w  ciszy jak cień.
- Już wiesz, co spowodowało ten incydent w parku. Straciłem nad sobą panowanie. Nie wiedziałem, co robię, gdzie idę … Ale już chyba nie muszę tego opisywać, sam to widziałeś. – Tu mi przytaknął. – Jak już ci powiedziałem potem w tramwaju, to przez tę sprawę z Nowym. Trochę przesadziłem i miałem straszne wyrzuty sumienia, które doprowadziły mnie do szaleństwa. – Zrobiłem przerwę, aby zebrać myśli oraz ustalić, co powiem by nie zdradzić za dużo. – W każdym razie następnego dnia było już wszystko okey. Wszystko mi przeszło. Czułem się świetnie. Wtedy napadła mnie Zośka. Kurdupel był u niej na skardze. Dowiedziała się o tym, co mu zrobiłem – Tu  chłopak zmrużył oczy i syknął na znak współczucia.- Oczywiście była strasznie wkurwiona. Powiedziała, że ją zawiodłem i że już nie chce mnie znać. Całe szczęścia udało mi się ją wybłagać o jeszcze jedną szansę. Stwierdziła, iż jeśli otrzymam wybaczenie Janka, dostanę też jej.
- Co kurwa ?! – spytał zaskoczony Arkadiusz – Wybaczenie ?! No cóż, to jest już bardzo w jej stylu. Że się tego wcześniej nie domyśliłem, w końcu strasznie ostatnio na ciebie napieprzała. – Kiwnąłem głową. Nastąpiła chwili ciszy. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Całe szczęście zaczął kumpel. – Czyli stąd ta całą szopka z Nowym.
- Tak, właśnie stąd. – potwierdziłem – Przeprosiłem go, uniżyłem się. Jednak on też ma nieźle porąbane we łbie i oświadczył, iż nie przyjmuje moich przeprosin, gdyż przepraszanie to nie tylko słowa, lecz również zadośćuczynienie.
Arek zaczął rechotać ze śmiechu. Ja w sumie też się uśmiechnąłem. Teraz ta sytuacja wydawała się w miarę komiczna.
- Ale się dobrali z Zośką – wydukał przez śmiech. – Naprawdę chcą ci dopiec. Ty i zadośćuczynienie ? To jak dziwka i równocześnie dziewica! Nie mów, żeś się na to zgodził ?
- No, to że próbowałem się z nim zakumulować mówi samo za siebie. – odparłem grobowym tonem. – Starałem się być miły, rozmawiać nim, pomóc się zaklimatyzować, podawać mu na wf-ie, ale gówno. Wszystko kończyło się zawsze tylko kolejnymi kłótniami. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. I w sumie nigdy nie znajdziemy. A ja mam już dosyć …
- Czyli to całe przesiadanie, rozmawianie to po to, żeby ci wybaczył ?
- Tak. Myślałem, że jak się z nim choć trochę zakumpluję to naprawię jego opinie, a wtedy znalazłby sobie przyjaciół. No i gitara. Ale nie dałem rady. On denerwował mnie, ja jego. Nasze relacje tylko się pogorszyły. Nie jestem stanie się z nim porozumieć. I w ogóle mam już tej sprawy, kłótni, pomocy, a w szczególności Kurdupla serdecznie dość.
- Więc co zrobisz ?- spytał delikatnie.
- Pójdę do Zośki i przedstawię całą sprawę. Naprawdę się starałem i mam nadzieję, że to widziała. A to iż nie jestem w stanie dostać jego wybaczenia, to już nie moja wina. Nie mam na to wpływu. Liczę, że to zrozumie i nadal będziemy się przyjaźnić.
- Też mam taką nadzieję.- odparł przyjaźnie.
Poczułem lekkość w sercu. Ostatnio tylko cały czas się z kimś kłóciłem. Tak dawno nie rozmawiałem normalnie. A jeszcze wyrzucenie z siebie tych wszystkich trosk, przyniosło mi prawdziwą ulgę. Mój nastrój automatycznie się poprawił.
- I przepraszam cię Arek, iż ciebie tak olewałem. Teraz znasz już całą sprawę i mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy .
- No co ty, stary. Jest okey. – odparł pogodnie. – A na potwierdzenie zapraszam cię dziś do Pizdy.
- Z przyjemnością – odparłem, gdy przechodziliśmy przez drzwi szkoły. 



Dziś unikałem Kurdupla jak ognia. I wiedziałem, że on stara się robić dokładnie to samo. W ogóle nie patrzyłem się w jego stronę, a nawet jeśli pojawił mi się przed oczami, zaraz odwracałem wzrok. Nasza relacja przekroczyła już pewną niewidzialną i wyczuwalną granicę. Czuliśmy, a przynajmniej ja, że mamy już dość. Spędziliśmy razem troszkę czasu, tak naprawdę bezowocnie, i nasza znajomość nie przerodziła się ani w przyjaźń, ani w koleżeństwo, tylko jeszcze większą wrogość i pogardę.
Po raz kolejny wyczuwałem na sobie ciekawe spojrzenia klasy. Im też chyba się już wszystko popieprzyło, tak jak i mnie. Jeszcze wczoraj gadałem z Jankiem, nawet z nim siedziałem, a dzisiaj udaję, że nie istnieje.  Całe to moje zachowanie musiało im się wydać wyjątkowo dziwne. Ja oczywiście udawałem, że nie dostrzegam irracjonalności moich czynów i siedziałem z Arkiem jakby nigdy nic. Zośka nadal się nie odzywała. Po cichu liczyłem, iż może jej przejdzie bez tego całego przepraszania, ale jednak okazała się twardsza, niż myślałem. Cały czas znajdowała się obok, ale nie wydała ani jednego dźwięku, ani jedno słowo nie opuściło jej ust. Traktowała mnie , jakbym w ogóle nie istniał.
Muszę jednak przyznać, i to chyba w sumie na moją korzyść, że gdy obraziła się na mnie, straciła tak naprawdę jedyne towarzystwo w klasie. Był co prawda jeszcze Arek, lecz on trzymał się za blisko mnie, zatem również stał się skreślony w jej oczach. Poza nami nie utrzymywała bliższej znajomości z nikim. Uważała, że są to albo puste, łatwe dziwki i dziwkarze, albo przekonane o swojej nieomylności kujony. Z obu możliwości już lepiej zostać samotnym.
Powiem szczerze, iż ją podziwiałem. Ja bym nie wytrzymał takiego buntu. Nie odzywać się do nikogo przez tyle czasu ? A przepraszam, miała jednego „wiernego” kompana. Kurdupla oczywiście.
Jak już kiedyś wspomniałem, po całym incydencie na początku przygody z Nowym, Zosia zaczęła trochę gadać z Jankiem. Nie była to jakaś wielka przyjaźń, po prostu czasem podeszła, o coś zapytała, uśmiechnęła się i koniec. Oni oboje tak naprawdę zostali sami, gdyż obecności Daniela nie można tak naprawdę nazwać prawdziwym towarzystwem.
Teraz jednak gorsze warstwy naszej klasy zaczęły się powoli przekonywać do Kurdupla. Co prawda, zawsze będzie on już skreślony i wyśmiany, ale jakieś towarzystwo znajdzie. Zosia niestety nie miała takiej możliwości. Jej duma na pewno nie pozwoliłaby jej zadać się z kurwami lub lamusami. I muszę szczerze przyznać, że kiedy gadała z Jankiem byłem strasznie wkurwiony. Jak można rozmawiać  z takim kretynem, a nie odzywać się do mnie ? Przecież tyle się znamy, tyle dla niej zrobiłem.
Jednak dzisiejszy dzień był pełen niespodzianek, zadziwił i tu. Była przyjaciółka i wróg nie zamienili ze sobą ani słowa. Nawet się nie przywitali. A co więcej, miałem wrażenie, iż czasem nienawistne spojrzenia z moich pleców wędrują na lewo, a tam siedziała Zośka. Ale jak ona mogła podpaść Kurduplowi ? Jednak coś musiało być na rzeczy. Zasrana hipokrytka. Mnie się czepia, a sama lepsza nie jest.
Wyczekiwałem odpowiedniego momentu, kiedy podejdę do niej i przedstawię całą sytuację. Ale nie potrafiłem się zebrać i znaleźć odwagi. Cały czas układałem przemowy o całej sytuacji, lecz zawsze brzmiały one beznadziejnie. I na pewno dawno bym stchórzył i zrezygnował z całej sprawy, jednak bardzo zależało mi na Zosi. A wiedziałem, iż nie dam już dłużej rady ciągnąć tej szopki z przepraszaniem.

Miałem parę podejść.
Przybliżałem się do niej i już miałem coś powiedzieć, jednak za każdym razem rezygnowałem. I wiedziałem, że jeśli będę to ciągle robił , to gówno osiągnę. Ale cóż, tu akurat odwagi mi zabrakło. Arek co chwile kiwał mi głowa i dawał znak, żeby zagadać teraz, ale ja jak tępy muł udawałem, że tego nie widzę. Chciałem zrobić to po prostu we własnym tempie. I według siebie, chociaż mogło to potrwać miesiące.

Szedłem korytarzem technikum i nie potrafiłem się nadziwić, jakie jest ono brzydkie. I że stare, rozlatujące się, to jeszcze waliło tu jak w chlewie, nie wspominając o obskurnym kiblu, z którego waśnie wracałem. Nie potrafiłem zrozumieć, jak mogę wytrzymywać w takim miejscu. I kiedyś byłaby to jedna  z głębszych refleksji, pojawiających się w mojej głowie, jednak przez Kurdupla cały czas nawiedzały mnie jakieś wątpliwości i ostatecznie przyzwyczaiłem się do myślenia o rzeczach wyższych, egzystencjalnych.  A kiblowe przemyślenia zeszły na boczny tor.
Miałem już wkroczyć do klasy, jednak nagły hałas, który usłyszałem, nie pozwolił mi się ruszyć. Znałem skądś ten głosik. Kojarzyłem ten podniesiono ton. Oj, ile razy musiałem go ostatnio wysłuchiwać. Bardzo ostrożnie ruszyłem do miejsca pochodzenia dźwięku.
W kącie stał Kurdupel i oczywiście na kogoś się wydzierał, żadna nowość. Jednak nie potrafiłem się skoncentrować na tym , co mówi, gdyż zobaczyłem, kto jest jego „ofiarą”. Na przeciwko jego stała Zosia i sprawiała wrażenie całkowicie zdezorientowanej, jakby gadał do niej po rusku. A Janek cały czas napierdzielał i z niej nie schodził.
Wkurzyłem się i to nieźle. Teoretycznie nie była to moja sprawa, ale nikt nie będzie bezkarnie wydzierał się na moją kumpelę. I choć wiedziałem, że Nowy ma talent do doprowadzania mnie do granic wytrzymałości i że mogę się tak wkurwić, iż mu wpierdzielę. Brałem pod uwagę takie ryzyko, jednak duma była mocniejsza. Szybkim mocnym krokiem ruszyłem w ich stronę.
- … mogłaś coś takiego powiedzieć ?! I w ogóle skąd to wzięłaś ? Przecież …
-Odpieprz się od niej biedaku! – nie baczyłem na swoje słowa, nie zwracałem uwagi na to , jak bardzo mogę go zranić. Wbiłem się między tę dwójkę i momentalnie odwróciłem się w stronę Kurdupla i popchnąłem go w chuj daleko.
To trochę wybiło go z rytmu, nie spodziewał się takiego gestu, nie spodziewał się mnie tutaj. Pojawiłem się znikąd. Już myślałem, iż się wypieprzy, jednak jakoś udało mu się utrzymać równowagę.  Zosia nie zareagowała, stała wpatrzona w jeden punkt, jakby wszystko to nadal do niej nie dochodziło.
- Znowu kurwa ty ! Odpierdol się wreszcie ! Aż tak bardzo mnie ci brakuje ?! – spytał z ironicznym śmiechem. I osiągnął coś nowego. Moje wkurwienie dobiło do szczytowego punktu w mniej niż pół minuty.
Lecz pomimo tego, w całej tej sytuacji, w całym tym zdarzeniu, mój umysł na chwilę się otrzeźwił i zaczął zastanawiać nad jego słowami. Z samego początku od razu odrzucił to stwierdzenie. Jak może mi brakować tego kretyna ? Przecież to zwyczajny śmierdziel, nie umiejący sobie ułożyć życia. Gdziekolwiek pójdzie , tam tylko wszystkich wkurwia, a osobą niewinnym,  jak mnie, się później dostaje.
Jednakże z drugiej strony przeciskała się inna myśl. Myśl, którą moja świadomość blokowała i nie chciała przepuścicie ze wszystkich sił. Myśl, którą już kiedyś otwarcie wypowiedziałem, którą w pewnym sensie zatwierdziłem. Ale w teraźniejszych okolicznościach była ona tylko potwierdzeniem mojej słabości. Ostatecznie bariery puściły i pojawiła się ona w moim umyśle.
 Brakuje ci go.
Jednak nie w sensie, iż zanim tęsknię, że nie mogę wytrzymać bez kłótni, ciągłego darcia kopary, nerwów i jego krzywej mordy. Jego osoby mi nie brakowało. Miałem ją w dupie i jeszcze głębiej. Odczuwałem brak jego mocy. Jego daru wpływania na mój brud.
Przy Janku Głosy w mojej głowie się uspokajały, a wręcz czasami cichły całkowicie. Przez ostatni okres uwolniłem się od awantur wewnątrz mnie, co prawda przybyło mi wtedy kłótni z innym osobnikiem, jednak nigdy nie docenisz przespanej spokojnie nocy tak bardzo, jak po okresie , który przeszedłem wcześniej. Pełnym ciągłej niepewności i braku jakiejkolwiek ciszy.
Teraz gdy ograniczyłem kontakty z Jankiem, wszystko powoli zaczęło wracać. Odezwały się na nowo.  I chociaż na razie  w małym stopniu i nasileniu, jednak czułem, iż będzie ono wzrastać. Zatem, tak , brakowało mi go. Ale nie w sensie fizycznym, tylko duchowym. Brak było mi spokoju, który Nowy niósł ze sobą, razem z kłótniami, wrzaskami, ciągłymi pretensjami.  Jednak nie mogłem się do tego przyznać przed nim. Już samo potwierdzenie tego przed samym sobą wymagało zbyt wiele czasu, energii i dumy.
- Tak, bardzo. W przeciwieństwie do ciebie nie okazuję pedalskiech skłonności. – nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Chyba z faktu, iż nie miałem innej riposty. Zośką wykrzyknęła moje imię, pełna irytacji. Była przeczulona na sprawy homomniejszości.  Kurdupla na chwilę zbiło  z tropu, lecz po chwili odzyskał pokerową twarz i odparł i pogardą.
- Tak, tylko to nie ja latałem z wystawioną fujarą przez całe miasto.
- Bo wtedy siedziałeś i się w nią pedalsko wpatrywałeś – wysyczałem pewnie, starając się okazać całą moją nienawiść w jednym spojrzeniu .
- Wpatrywałem się, owszem –powiedział spokojnie, przybliżając twarz do mojej – Jak jakiś kolo obrabia ci pałę.
Tego już było za wiele.
Rzuciłem się na niego z głośnym rykiem. Chwyciłem go oburącz za szmatę z lumpeksu, którą nosił i uderzyłem nim o ścianę. Starał się stawić mi opór, jednak był o wiele mniejszy i słabszy, zatem nic to nie dało. Gdzie on może równać się ze mną ? Jednak nie zauważyłem w jego oczach strachu, na czym bardzo mi zależało. Wyrażały one jedynie pogardę oraz pewność siebie. To rozwścieczyło mi jeszcze bardziej. Już wyciągnąłem pięść, aby przypierdzielić mu w te krzywą buźkę. I gdy moja kończyna zmierzała w jego stronę, usłyszałem za sobą krzyk Zośki. Waliła mnie w plecy, wrzeszcząc, żebym go zostawił. I choć niczego nigdy nie pragnąłem tak, jak tego żeby mu w tej chwili przyłożyć, w jej głosie było coś, co zatrzymało pieść w bezruchu. Ciężko dysząc, mając wciąż wyciągniętą rękę, odwróciłem się.
Zosia wpatrywała się we mnie wnikliwie. Jej spojrzenie na początku wyrażało furię, ale później się zmieniło. Nie wiem, dlaczego. Może nie sądziła, iż przestanę i mój zwrot wywołał u niej zdziwienie. W każdym razie patrzyła się w moje oczy ze spokojem.. Zacisnęła mocniej ręce na mojej bluzie.
-Już dość Staszek – powiedziała. Nie wiem , kiedy ostatni raz wypowiedziała moje imię, lecz musiało być to bardzo, bardzo dawno temu. Jednak jej delikatny głos podziałał na mnie jak balsam. Nie spuszczając z niej wzroku, rozluźniłem ręce.
Usłyszałem głuchy dźwięk. To Kurdupel spadł na podłogę. Odsunęliśmy się, ja cały czas lekko spięty. Nie wiedziałem, co mu może odwalić w tym tępym łbie. Może się na mnie rzuci. I w sumie fajnie by było, wtedy mógłbym bezkarnie mu przypieprzyć.
Jednak Janek jęcząc najpierw uklęknął, wzrok miał wbity w podłogę. Ciężko oddychał. Potem powoli zaczął stawać na nogi. Dosyć chwiejnie się wyprostował.  Podniósł głowę. Jego policzek był cały w ślinie, więc szybkim ruchem przetarł go rękawem. Kiedy indziej wywołałoby to u mnie napad śmiechu i szyderstwa, jednak teraz nie miałem na to nastroju. Atmosfera nadal była napięta. Wpatrywaliśmy się w siebie bezgłośnie i mam nadzieję, że moje spojrzenie wyrażało tyle nienawiści, ile wyrażały jego oczy skierowane we mnie.
 Nagle usłyszeliśmy czyjeś szybkie kroki. Odwróciliśmy się w stronę dochodzącego dźwięku.
-Co tu się dzieje ? –spytała wzburzona pani Pączkowska, wychodząc zza rogu. Kurwa, Kurdupel zaraz wszystko wyśpiewa i będę miał przejebane. Mam nadzieję, ze jednak Zośka stanie po mojej stronie i coś zmyśli, w końcu stanąłem w jej obronie.
- Nic pani profesor. Tylko rozmawiamy. – odparłem pogodnym tonem. Starałem się, aby cały stres i spięcie zniknęło z mojej twarzy. Zośka była świetną aktorką. Uśmiechała się pogodnie, jakby nic się nie stało. Bo w sumie się nic nie stało, ale tylko teoretycznie.
- Jak rozmawiacie ? Słyszałam krzyki i odgłosy bójki ! Chyba nie chcecie mi wmówić, że zwariowałam !
- Oj zwariujesz jak dostaniesz w pysk stara krowo – pomyślałem.  – To na pewno nie my pani profesor – odpowiedziałem pewnie.
- To Ulka coś krzyczała. – wyznała Zośka z pokerową twarzą – Chyba chłopak ją rzucił. Biedna, dlaczego cały czas ją to spotyka ? – to było genialne zagranie. Cała szkoła, nawet nauczyciele, znają perypetie miłosne Ulki. Cały czas zrywa z chłopakami i boleśnie oraz głośno przeżywa rozstania. – A ten hałas też słyszeliśmy i już zamierzaliśmy iśc i sprawdzić, co się stało.
Pączek wpatrywała się w nas ze zdezorientowaniem. Staliśmy w takiej pozycji z Kurdupel, ewidentnie wyglądającej na bójkę. Jednak zapewnienia Zośki były tak sensowne i realne, że Klucha spytała:
-Na pewno ?
- Tak pani profesor.- odezwał się głos za moimi plecami. Odwróciłem się. Janek stał wyprostowany i uśmiechał się pogodnie do nauczycielki. Ale zaraz, zaraz, on nie powinien teraz płakać na jej ramieniu i żalić na mnie ? Pani Pączek rzuciła ostatnie zatrwożone spojrzenie i ruszyła dalej szukać winowajców.
Nadal wpatrywałem się w Nowego. Ten jednak całkowicie mnie ignorował. Nie obdarzył mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Od razu zwrócił się do Zosi.
- Miałem cię za kogoś normalnego. – wydusił Janek cichym tonem, aby nie przywołać tu Pączka -Wydawałaś się taka otwarta, niezepsuta. A okazałaś się być taka sama zakłamana i parszywa jak on. –tu rzucił mi spojrzenie pełne wyższości.
- Ale możesz mi kurwa wyjaśnić, o co chodzi ? – spytała wysokim tonem Zośka. Czyli ona tak jak i ja nie wiedziała, o co chodzi.
- Oczerniłaś mnie, wypowiadasz o mnie jakieś bzdury. Ale przecież ja ci nic złego nie zrobiłem! Moja sytuacja i tak jest ciężka , a ty jeszcze mi dokładasz cech do wyśmiewania. Myślałem, że jesteś lepsza.
- O to właśnie Kurdupel i jego syndrom robienia z siebie ofiary. Jak zawsze musi wyjść na tego dobrego i niewinnego. Wszyscy są źli , oprócz niego. – powiedziałem ze śmiechem. Kurwa, ale on był beznadziejny.
- Dobra, ale o co chodzi ? – spytała ponownie Zosia.
- O to, że obrabiasz mi dupę za plecami !- wydusił Janek – Dlaczego opowiadasz, że poleciałem do ciebie nakablować na tego kretyna ?! – czyli o to chodziło. Ale przecież Zośka nie może zaprzeczyć.
- CO? Przecież nic takiego nie powiedziałam ! – krzyknęła. Oj, nieładnie jest kłamać Zosiu.
-Przecież ten przyziem tak powiedział – łoł, nowe określenie na mnie. Przyziem – tego jeszcze nie słyszałem. – Powiedział wczoraj, że niby po całym zajściu w szatni, zaraz do ciebie poleciałem z płaczem i nakablowałem na niego ! – Zośka powoli odwróciła się w moją stronę, cała wkurwiona.
-  Co żeś ty mu chuju naopowiadał ?
-No, a co ? Nie było tak ? – zastanowiłem się, czy nie skłamać na jej korzyść, lecz stwierdziłem, że już powiem prawdę. – Przyszłaś do mnie potem z wątami i zapytałem się, czy ten cep na mnie zakablował i nie zaprzeczyłaś.
- Ale nie potwierdziłam kretynie ! – wrzasnęła – Nie powiedziałam, że to on ! – Kurwa, nie jest dobrze… - Tadek wtedy do mnie napisał, czy podoba mi się to, co zrobiłeś i powiedział co to było.
Wszystko mi się już popieprzyło. Przecież ona mówiła … Sam już nie pamiętam. Miałem mętlik w głowie. Jednak mało prawdopodobne żeby Zośka skłamała. Była tak szczera, że to nie leżało w jej możliwościach.
- Czyli … - zaczął Kurdupel
- Czyli to jedno zwykłe nieporozumienie – wywarczała w jego stronę Zośka – Ale następnym razem Janek jak będziesz mieć jakiś problem to podejdź to wyjaśnić normalnie, jak człowiek, a nie drzyj kurwa kopary na całą budę, jakby niewiadomo co ci się działo !
Nowy spuścił wzrok i ruszył, chuj wiem gdzie.
Zośka wpatrywała się we mnie ze złością.
- No co ? Miałem prawo tak myśleć, w końcu nie zaprzeczyłaś, a twoja reakcja wskazywała na to, że nie pomyliłem się.  – starałem się wytłumaczyć. Nie czułem się winny całej tej sprawie. Nie zrobiłem nic złego. A ona nie miała prawa mnie oskarżać.  Poczułem również, że to odpowiedni moment na to, co tyle przygotowywałem. – A to wszystko przez twoje pomysły z przepraszaniem. Mam już tego dość ! Wymyśliłaś sobie, zże mam go przepraszać i już kurwa latam z nim od jakiegoś czasu i chuj mnie chce jasny strzelić ! Cały czas tylko się muszę z nim kłócić, cały czas jestem w nerwach. Nie potrafię się z nim dogadać ! Jesteśmy jak dwa równe światy. Nigdy nie dojdziemy do konsensusu. I nie próbuj mi wmówić, ze się nie starałem. Cały czas za nim łaziłem, siedziałem w ławce. Na pewno to widziałaś. I to już się stało poza moje siły. I mówię nie! Ja już pasuję. Nie dostanę tego przebaczenia, chociaż dałem dużo, zniżyłem się strasznie, aby je otrzymać. Jeśli uważasz, że to nadal za mało, że nie zadośćuczyniłem, że nie jestem godny takiej przyjaźni, to możesz ją sobie wsadzić w dupę, bo to tak naprawdę z twojej strony nie jest przyjaźń !
Zośka stała wpatrzona we mnie, z otwartymi ustami. Nie spodziewała się takiej przemowy. Nie oczekiwała takiego przemówienie w ogóle nie w moim stylu, takiego efektywnego, nawet może poetyckiego. Udało m się ona. A przy tym nie obeszło się bez emocji, bo trochę się wkurzyłem. Nie doczekawszy żadnej reakcji, ruszyłem w stronę klasy. Jednak po chwili usłyszałem:
_ Poczekaj.
Odwróciłem się. Zosia podeszłą do mnie. Z jej miny nie mogłem nic odczytać.
- Nie jestem ślepa, wiem że się starałeś. Siedziałeś z nim, wracałeś tramwajem, Tadek też ostatnio wspomniał, że często podawałeś piłkę do Janka na wf-ie. I może rzeczywiście przesadziłam – tu przerwała i wzięła mnie za rękę. – Brakuje mi ciebie Staszek. Naszych rozmów, wypadów, twojego śmiechu. Mam już dość tej samotności, siedzenia samotnie na przerwach, nie mania nikogo do kogo mogę zadzownić w weekend, umówić się. I choć to, co zrobiłeś było okropne i parszywe, i zawsze będzie widnieć na tobie jak ogromna skaza, jednak dajmy już spokój. Naprawdę się starałeś. A to najważniejsze. Jednak udowodniłeś, że coś dla ciebie znaczę .
Nie wiedziałem, co zrobić. Chyba chciał, żebym coś powiedział, lecz ja nie mogłem wydusić ani słowa. Teraz dopiero uświadomiłem sobie jak bardzo mi jej brakowało. I choć wiedziałem, że to może za wcześnie, delikatnie objąłem ją rękami, na co ona wtuliła się we mnie. Wszystko już było idealnie.
Chuj ci w dupę Kurduplu.
Aaa i muszę pamiętać, żeby przy okazji wpieprzyć Tadkowi za kablowanie.
Hello
Przepraszam za tak długą nieobecność. Musiałam przestawić swój umysł na tryb szkolny i nie potrafiłam zmusić się do pisania. Dopiero dziś pod wieczór usiadłam i miałam napisać jedną stronę, a wyszedł mi rozdział.


robyn

środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział ósmy

Miałem plan jak to wszystko rozegrać.  Jego wymyślenie troszkę mi zajęło, ale i tak nie mogłem spać w nocy, zatem dużo czasu nie zmarnowałem. Poddanie się w ogóle nie wchodziło w grę, o nie. Nie dam dziadowi tej satysfakcji ze zwycięstwa. Cała sprawa skończy się tak, że Janek sam do mnie przyjdzie z przebaczeniem, żebym tylko dał mu spokój.
Co do jego osoby troszkę się natrudziłem. Starałem się po całej konwersacji w tramwaju, wykreować sobie obraz jego postaci w głowie. Oczywiście obraz całkowicie prawdziwy i obiektywny. I muszę się przyznać tutaj do pewnej „zdrady”, której dokonało moje sumienie. Ogólnie byłem na Kurdupla straszliwie zły. Gdyby bez gadania wybaczył mi, wszyscy byliby bardziej szczęśliwi. Zośka dałaby siana, Janek pozbyłby się wroga, a ja miałbym troszeczkę spokoju więcej. Ale ta jego zasrana duma, bo chyba tak to muszę nazwać. Oczywiście, nie mówię, ze ja jej nie mam, gdyż jest to jedna z moich największych wad, chociaż czasami bywa bardzo przydatna.
Zatem jego opór dał mi się we znaki. I ta cała krytyka pod moim adresem. Autentycznie poczułem się w pewnym stopniu dotknięty, a najgorsze jest to, iż nie wiem dlaczego. Cały czas mnóstwo ludzi wytykało mi jakieś błędy, a ja, jak to ja, miałem to wszystko i ich wszystkich głęboko w dupie. Nawet Zośka pod tym względem nie miała znowu na mnie takiego wpływu.  Także byłem odporny na skargi innych.
Aż pojawił się ten mały złośliwy osobnik, który napomknął o dumie, hipokryzji i wyższości. Oczywiście w tamtej chwili bardzo się za to obruszyłem, co myślę, pokazuje moje późniejsze zachowanie. Pytałem się, jak on śmie w ogóle zwracać mi uwagę i to jeszcze o złe cechy, których nie mam. Jednak później, leżąc w łóżku, z całych sił starając się zasnąć, stwierdziłem, że miał jednak rację. I to nie jednak, lecz na pewno. I zrobiło mi się trochę przykro. Wiem, dziwnie to brzmi. Samemu ciężko mi się do tej myśli przyzwyczaić. Zasmuciłem się, iż ktoś ma taki obraz mnie. Idealnego Staszka sportowca. 
Nie wiem, co jest w Janku takiego niezwykłego, że akurat na jego krytykę musiałem tak zareagować. Innych, bliższych mi osób, miałem ją w głębokim poważaniu. Kurdupel uwolnił jakąś cząstkę mnie, od tak dawna głęboko schowaną w mym wnętrzu, mianowicie samokrytykę. Najpierw wyrzuty sumienia, teraz to. I choć nie chcę tego powiedzieć i wzdrygam się przed tym, jednak Janek coś zmienił. W moim odczuciu na gorsze. Przysporzyło mi to bowiem więcej opresji i niepokoju, lecz w oczach świata na lepsze, gdyż coś się ruszyło.
Największy paradoks leży oczywiście w tym, że po skrytykowaniu tych wybranych wad przez Janka, automatycznie zaczęły mi one przeszkadzać. Nie wiem, jak się to stało. Okey, zdałem sobie sprawę z ich obecności, a to już był wielki krok do przodu, wielka zmiana. A to że zaczęły mi nagle doskwierać, nie mogłem się w z tym pogodzić. Od dawien dawna nie miałem sobie nic do zarzucenia. Jestem przystojny, powszechnie lubiany, świetnie gram w gałę. I co tu w swoim mniemaniu miałem sobie wypominać. No w sumie ostatnio naszły mnie myśli o moim końcu, lecz nie mogę nazwać tego jakimiś wyrzutami. Teraz moje prawdziwe wady dawały mi w kość.
Oczywiście, sprawdziło się to też w praktyce. Zacząłem wspominać różne sytuację z mojego życia, z dzieciństwa, szkoły, młodej dorosłości i automatycznie doszukiwałem się w nich moich złych cech, jak duma  czy hipokryzja.  A co lepsze, teraz, w teraźniejszości, po na przykład krótkiej , mało kulturalnej, wymianie zdań z  matką, dostrzegłem ich duże ilości. Gdy tylko coś zrobiłem lub powiedziałem, zaświecała mi się czerwona lampka, między innymi z napisem: wyższość. I to już było mało komfortowe.
Na początku starałem się to całkowicie ignorować, jednakże z czasem miałem już tego dość. Przed niektórymi czynami bądź słowami szukałem w nich jakiś złych emocji, a gdy ich nie znalazłem lub wykreśliłem , dopiero coś robiłem i mówiłem. Z jednej strony napawało mnie to irytacją, bo stawałem się w jakimś stopniu „święty” i to w  sumie za sprawą zasranego Kurdupla, ale z drugiej strony dawało mi to ulgę. Bo coś się ruszyło, coś się zmieniło, ja się troszeczkę polepszyłem.
A wracając do tej mojej własnej „zdrady”. Jak wspomniałem, byłem strasznie zły na Nowego za jego odmowę. Ale  z drugiej strony, choć ciężko mi to powiedzieć, może nie ucieszyłem się, ale podniosło mi to o nim mniemanie. Nie był uległy jak pies. Inni, gdybym potraktował ich tak jak Janka, po przeprosinach zaraz by mi wybaczyli i rzucili się do stóp. On miał tupet, a także i charakterek. Jak i również pewną godność oraz ….. miłosierdzie. Uhhh, nie każcie mi wypowiadać tego słowa jeszcze raz. Niestety, to prawda.  Bo pomimo jego odmowy i drobnej sprzeczki, nie skreślił mnie. Zostawił szansę na wybaczenie. A także nakierował mnie na dobrą drogę w jego kierunku. Zadość uczynienie.


Następnego dnia, po całym zajściu w tramwaju, gdy już wszyscy byli w klasie po drugiej lekcji, wykonałem pierwszy krok. Starałem się zrobić to jak najbardziej „światowo”. Nie po to, aby widziała to paczka czy klasa, tylko żeby zauważyła to Zośka, aby ujrzała, iż się staram. I nawet jeśli mi się nie uda, chociaż nie dopuszczałem do siebie takiej możliwości,  może mi przebaczy.
A więc mimochodem, niby od niechcenia ruszyłem w stronę Janka. I tu mile zaskoczył mnie pewien widok. Pierwszy raz ucieszyłem się na zobaczenie Dominik i jej przyjaciółek. Stały obok Kurdupla i coś mu mówiły. Uśmiechnęli się do siebie i dziewczyny wróciły do ławek. Miłe zaskoczenie.  Nowego wszyscy olewali, nie licząc Daniela, który i tak nic nie mówił oraz Zosi, lecz i ona trzymała się z pewnym dystansem. Moja paczka kiedy obdarzała go spojrzeniem, było ono tylko pełne pogardy. Lamusy nie dokuczały mu, ale miały go w dupie. Aż do teraz. Przeszła im już modna fala na nieodzywanie się i wykonali krok w jego kierunku. I tu też sprawdził się moja przepowiednia, iż dołączy albo do nas, albo do lamusów. Teraz byli oni pewni, ze my go nie chcemy, toteż postanowili go zwerbować. W końcu nowa twarz, to nowa twarz. Na razie zaczęła tylko Dominika, lecz później się to zmieni i pewnie zostanie zaakceptowany. Chyba że jest takim beznadziejnym przypadkiem jak Daniel. Miałem nadzieję, że uda mu się zaaklimatyzować. Szczerze , tego mu życzyłem. Pominę fakt, że gdyby tak się stało, czułbym się mniej winny.
Gdy tylko zbliżyłem się do ławki Nowego, Daniel na sam mój widok zerwał się z ławki i szybkim krokiem wyszedł na korytarz. No jak pies. Janek za to przeniósł na mnie swój wzrok. Dostrzegłem w nim pewne rozbawienie. Od razu, gdy był bliżej mnie , poczułem się lepiej. Chociaż głosy ostatniej nocy nie dokuczały mi bardzo, to i tak poczułem ulgę z powodu ciszy. Usiadłem na jego ławce. Czułem na sobie spojrzenia całej klasy.
- A co to ? Dzień dobroci i wybaczania się jeszcze nie skończył ? – zapytał ze śmiechem. Uff, dobry początek. Nie był zirytowany, po wczorajszej rozmowie. Trochę się rozluźniłem.
-Nie, dopóki go nie otrzymam – odparłem pogodnym tonem, jednak pełnym determinacji.
- A ty ciągle to samo … - rzucił z niechęcią.
- Możemy pogadać ? – spytałem, starając ignorować się jego wcześniejszą reakcję.
- Dlaczego się pytasz ?- odpowiedział ze zdziwieniem – Czy to przypadkiem ja nie powinienem uniżenie  prosić o dar rozmowy ze Staszkiem, największym macho w szkole ? – dodał zgryźliwie.
-Pytam się, gdyż widziałem, ze byłeś zajęty. – zignorowałem dalszą część jego wypowiedzi. – Jakieś laski cię zaczepiły. Choć nie wiem, czy cieszyłbym się z zainteresowania takich dziewczyn jak Dominika – zapewniłem.
-I po raz kolejny ukazuje się twoja wszechobecna wyższość – powiedział ze złością. Przekląłem w myślach. Teraz było to oczywiste. Dlaczego nie ugryzłem się w język ? – Poza tym są one bardzo miłe i nie wiem, co w tym ci przeszkadza. Chciałeś całkowicie pozbawić mnie znajomych i teraz, kiedy nagle ktoś do mnie się odzywa, jesteś zły ? Dalej, strzel jakąś anegdotę o moich ciuchach, a może teraz ci się uda.
Kurwa, znowu wszystko poszło się pieprzyć. Musiałem trochę się uspokoić, aby nie zepsuć tego bardziej i poprowadzić wszystko w dobrym kierunku.
- Na pewno nie jest to celem moich odwiedzin- zapewniłem jak najszczerszym tonem. – Ogólnie nie mam do ciebie złych zamiarów i nie wiem, dlaczego podchodzisz do mnie z taką niechęcią.
- Cóż, zastanówmy się … - odparł ignoranckim tonem – Czy chcesz, żebym wymienił wszystkie rzeczy , za które mam prawo cię nie cierpieć ?
- Nie, to możesz sobie podarować – zapewniłem go szybko, w celu uniknięcia sensacji.
- A więc czego chcesz ? –spytał dość niegrzecznie.
- Tego, co wczoraj. –opowiedziałem spokojnie. – Moje intencję się nie zmieniły. Nadal pragnę twojego wybaczenia.
Popatrzył na mnie z otwartymi ustami, a potem wybuchnął śmiechem. Wręcz czułem na sobie zdziwione spojrzenia klasy. Miałem nadzieję, że wśród nich jest też Zosi.
- A czy przypadkiem i nie wczoraj dałem ci do zrozumienia, że go nie dostaniesz ? – zapytał, powstrzymując chichot.
- Nie, wręcz przeciwnie – użyłem całej siły, aby powstrzymać złość. Och Zośka, gdybyś ty wiedziała, jak muszę się zmuszać i poniżać, aby otrzymać znowu twoją przyjaźń. – Dałeś mi do zrozumienia, iż oczekujesz ode mnie zadość uczynienia. – Odrzekłem, dopiero później zdając sobie sprawę, iż mi się rymło.
- Co ?! – rzucił zdziwiony. – Ja coś takiego powiedziałem ? Chciałem ci tylko uświadomić, iż przeprosiny to nie tylko słowa, lecz i również uczynki. Taka przyjacielska porada na przyszłość – dodał cynicznym tonem. –Moje intencje , tak jak i twoje, nie zmieniły się. Czyli, brzydko mówiąc, gówno dostaniesz.
Nie  wiedziałem, co powiedzieć. Oczywiście, nieźle się wkurzyłem. Ale tak jak i wczoraj postanowiłem, nie dam się tak łatwo zbyć. Nie chciał ugodowo, dostanie siłą. Muszę go jeszcze trochę pomęczyć.
Odszedłem do swojej ławki. Zosia mnie ignorowała, a cała klasa była tak zdziwiona, że nie wiedziała, co powiedzieć.
-Co jest ?- spytał Arek jako jedyny.
- Nic stary, chciałem tylko coś wyjaśnić. – Obejrzałem się i spostrzegłem, że Janek gdzieś wyszedł. Trzeba wykorzystać sytuację. – Nie obrazisz się, jeśli dzisiaj usiądę z kimś innym ?
Wyraz jego twarzy był bezcenny, aż zacząłem chichotać. Ze zdziwienia nic nie mógł wydukać, więc tylko pokiwał głową.
Wziąłem plecak i książki i ruszyłem oczywiście stronę ławki Janka. Śledziły  mnie wszystkie oczy w pomieszczeniu. Nastąpiła ogromna sensacja- rewelacja, chyba większa niż moja przygoda w parku. Staszek, który zniszczył Janka, chce się z nim teraz kolegować.
Usiadłem na miejscu Daniela. Dziękowałem, iż Kurdupla gdzieś wywiało, gdyż inaczej mój plan mógłby się nie powieść. A tak to po powrocie nie ma nic do gadania.
Po chwili wrócił sam Daniel. Nie wiem, co bardziej malowało się na jego twarzy, zaskoczenie czy strach.  Ja rzuciłem tylko:
- Wypierdalaj.
Zaraz się zerwał, zabrał swoją książki i po znalezieniu wolnego miejsca, tego obok Irka – lamusa- zajął je.
Przyznam, że troszkę się denerwowałem. Nie wiedziałem, jak na tę nagłą zmianę zareaguje Nowy. W końcu za mną nie przepadał, a mój widok w ławce na pewno go nie ucieszy. Aby skrócić czas oczekiwania, zacząłem wyjmować książki do matmy. Tak, teraz czeka mnie kolejne czterdzieści pięć minut męki z Pączkiem Nie cierpiałem jej jak każdy, choć ze swoją odrazą musiałem się nieźle hamować. W końcu to z matematyki miałem zagrożenie, a podpadnięcie Pączkowi tylko zwiększyłoby moje szanse, które i tak były już duże, na kiblowanie.
Wyciągnąłem zeszyt. Co prawda cały był on porysowany i podkreślany, ale ważne , że i tak go wziąłem. Przewróciłem kartki na ostatnią lekcję. Kurwa ! Było zadanie. Zapomniałem o nim. Co prawda i tak bym go nie zrobił, lecz na przerwie zerżnął od kogoś. Przez to całe przepraszanie Janka zarobię kolejną pizdę. Pączek teraz zawsze sprawdza czy mam zadanie. Bardzo chce mnie przyłapać na jego braku. I dzisiaj jej się to chyba uda.
Przeklinając własną naiwność, nie zauważyłem, że Kurdupel wszedł już do klasy, a zaraz za nim szanowna pani Pączkowska. Nie wiem z kogo widoku ucieszyłem się mniej. Gdy tylko Nowy spostrzegł, kto siedzi w jego ławce, przez jego twarz przeleciało zdziwienie, które jednak zaraz przerodziło się w złość. Szybkim ruchem podszedł i zajął miejsce obok mnie. Wyciągając książki, wywarczał przez zęby:
- Co ty tu kurwa robisz ?! – choć był to szept, wyczułem w nim ogrom nienawiści.
- Stwierdziłem, że dotrzymam ci towarzystwa.  – odpowiedziałem spokojnie, starając się, aby mój ton brzmiał całkowicie naturalnie i codziennie, jakbym opowiadał życiorys papieża –Daniel perfidnie kopnął cię w dupę, ale nie przejmuj się, one już tak mają.  – Tu splunąłem za siebie. -  A poza tym, masz zadanie ?
- Kto jak ma ? – spytał zdezorientowany. Ale kretyn, jeszcze się nie domyślił. – I ostatnie czego teraz potrzebuję to twoje zasrane towarzystwo. Uwierz mi, gówno mnie obchodzi ile goli strzeliłeś, jakie laski wyrwałeś, z kim się pierdzieliłeś.
- Przecież nic jeszcze o tym nie powiedziałem ! –zarzuciłem Nowemu.
-A o czym innym osobnik twojego pokroju może gadać ?  -w jego głosie nigdy nie słyszałem tyle pogardy. Patrzył się na mnie, jak na największe gówno. I chyba też mnie za nie uważał. – To już przechodzi wszelkie granice, że niby tak od zaraz chcesz mi towarzyszyć? Włączyła się w tobie potrzeba pomocy idiotom ? Co jak co, ale jesteś ostatnią osobą, z którą chciałbym, dzielić ławkę.
- Pragnę skromnie zauważyć, że w całej naszej klasie nie ma żadnej osoby, która dobrowolnie by z tobą usiadła. Więc zamiast kłapać paszczą, mógłbyś okazać mi trochę wdzięczności, za to, że w ogóle z tobą rozmawiam .
Pączek właśnie sprawdzał obecność. Odpowiedzieliśmy przy naszych nazwiskach, a potem wróciliśmy do kłótni.
- Nie, to jest już porąbane –zaczął, jakby sam nie wiedział, co mówi – Tobie wdzięczność ?! Ach rozumiem. Wielki Staszek pofatygował swoją wysportowaną dupę do największej ofermy w klasie i spodziewa się ogromnego aplauzu oraz uznania.  Jaki on dobry, no bo bez tego przecież nie mógłbym przeżyć. Mam bić brawo teraz, czy kiedy wszyscy będą się patrzeć ? – kipiałem ze złości. Nikt nie doprowadzał mnie do takiego stanu jak Janek. -Nie chcę od ciebie nic ! Słyszysz ?! Nic! Wszystko co pochodzi od ciebie jest zatrute jadem. – skończył i teatralnie obrócił się ode mnie plecami.
- Jesteś popierdzielony ! – wyrzuciłem – Za każdym razem, gdy chcę okazać ci odrobinę zwykłej ludzkiej życzliwości, atakujesz mnie, jakbym oblewał cię kwasem !
- A czym są twoje słowa? – odwrócił się tak szybko, że aż wryło mnie w krzesło. – Wszystko w twoich ustach jest kłamstwem. I nawet jeśli nie jest, to i tak brzmi jak łgarstwo. Co, spodziewasz się, że po okazaniu, jak ty to mówisz, życzliwości rzucę ci się do stóp, bo Stanisław uchylił nieco swojej dumy oraz wyższości i zwrócił uwagę na takie zero jak ja ? Jeśli oczekujesz pokłonów, idź do każdej innej osoby  w tej klasie, a je otrzymasz. Twój widok w moich oczach wzbudza tylko odrazę Słyszysz ? Jesteś u mnie całkowicie skreślony. Więc skończ już te gierki, bo jeśli myślisz że dam się nabrać na ten cyrk z przepraszaniem, to jesteś jeszcze większym kretynem niż za jakiego cię uważam, choć nie wiem, czy jest to w ogóle możliwe.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie robię sobie jaj ? – zerknąłem w stronę tablicy. Pączek zaczął już sprawdzać zadanie. Zaczęła od drugiej strony, więc jako ostatnia ławka pod oknem jesteśmy na samym końcu jej obchodu. – I jeśli mówię, ze chcę cię przeprosić, to jest tak na serio. Ale chyba za chwilę rolę się zmienią, bo wylałeś dzisiaj na mnie tyle obelg, wyzwisk i szamba, że normalna osoba dawno kopnęłaby cię w dupę, a ja jednak nadal tu siedzę i to wszystko znoszę. Już bardziej obrazić mnie nie możesz. Robisz z siebie taką ofiarę, a tak naprawdę jesteś jeszcze gorszy ode mnie. Co ja ci dzisiaj zrobiłem, że tak na mnie najeżdżasz ? Nie powiedziałem na ciebie ani jednego złego słowa. Uchyl więc trochę swojej dumy i zobacz, jak mnie zjechałeś. To ty sączysz na mnie jadem od rana. I nie myśl, że to po mnie spływa. – zakończyłem smutnym tonem. Wiedziałem, że to podziała. W pewnym sensie miałem słuszność. Cały czas na mnie napierdalał bez powodu. A ja to wykorzystałem i chciałem wzbudzić w nim wyrzuty sumienia. Chociaż …Ciężko to przyznać, ale naprawdę było mi przykro. Nie sądziłem, że jego zdanie o mnie jest tak tragiczne.  Tak dawno nie czułem smutku, że jego obecność przyjąłem z zdziwieniem.
Jak sądziłem, Janek popatrzył na mnie maślanymi oczami, a następnie spuścił wzrok.
- Wiem, przepraszam. – wyszeptał, bardziej do siebie niż do mnie.- Nie powinienem był tak na ciebie najeżdżać. Nic mi dzisiaj nie zrobiłeś. Ale ostatnio- zaczął mówić takim tonem, jakby się zwierzał – sam już nie wiem, co jest życzliwością a co zwykłym żartem ze mnie. Wszędzie widzę osoby, które tylko czekają na najdrobniejsze moje potknięcie. I nie wiem, czy jest to paranoja, czy tak naprawdę jest. A więc przepraszam.
Zakończył, a ja byłem oniemiały. Zwierzył mi się. Nienawidził mnie, ale to zrobił. Od jak dawna nie słyszałem szczerości w kogoś głosie. Momentalnie w sercu poczułem przypływ sympatii do Janka
- I myślisz, że zwykłe przepraszam załatwi sprawę? –zapytałem wyniosłym tonem.
- A czego jeszcze oczekujesz ? – odpowiedział pytaniem, pełnym rozdrażnienia.
- Zadość uczynienie, mój drogi. Przepraszanie nie składa się wyłącznie z czynów.
Tu zapędziłem go we własną pułapkę. Gratulowałem sobie, jak sprytnie to wykombinowałem. Ma się łeb na karku . Bałem się troszkę reakcji Kurdupla, ale przeszła mu całą irytacja i wybuchnął śmiechem. Całkowicie szczerym, bez grama ironii czy złości.
- To ci się skurczybyku udało ! – powiedział, przecierając łzy śmiechu z kącików oczu. Na mojej twarzy zakwitł tryumfalny uśmiech. Cieszyłem się z całej intrygi, ale również z tego, że udało mi się go rozśmieszyć.- To czego chcesz w zamian ? – zapytał.
- Dobrze wiesz czego – odpowiedziałem bez zawahania. Popatrzył na mnie i pokręcił głową.
- O nie ! Moje przebaczenie jest zbyt wielkie i cenne, aby dał ci je jako zadośćuczynienia za byle pierdołę. – dodał grobowym tonem. Cholera, czyli jednak się nie uda. Ale i tak postanowiłem wykorzystać sytuację.
- Jest też inna rzecz o której śnię po nocach… - zapewniłem figlarnym tonem. Janek popatrzyła na mnie zdezorientowany.  Pewnie myślał, że go uwodzę.  Głośno wypuściłem powietrze z płuc i ruchem głowy wskazałem na jego zeszyt.
Po chwili zakapował, o co chodzi. Z jego twarzy ciężko było mi wyczytać , co uczyni. Pomoże mi, czy nie. Ten koleś od samego początku stanowił dla mnie zagadkę.  I nie potrafiłem stwierdzić, jak go traktować. Czy całkowicie poważnie, czy może  z nutką ironii. Chociaż jakkolwiek zaczynałem i tak wszystko kończyło się kłótnią.
- Kretyn – wyrzucił w końcu, a następnie bez zająknięcia podał mi swój zeszyt z zadaniem.
- Ratujesz mi dupę. – zapewniłem , szczerząc się do niego jak debil. Spojrzał na mnie jak na imbecyla, lecz gdy spuścił głowę, ujrzałem na jego twarzy cień wesołości.
 Z uśmiechem na ustach zacząłem przepisywać zadanie. Uwinąłem się z tym bardzo szybko. Co jak co, ale w zżynaniu nie ma ode mnie lepszych. Lata praktyki. Kiedy dotarł do nas Pączek, wszystko miałem odrobione.
Później raczej się do siebie nie odzywaliśmy. Janek był skupiony na przepisywaniu z tablicy, a ja, jak zawsze, chciałem cokolwiek zrozumieć. Ale nie potrafiłem. Równania, definicje, wzory pisane przez Pączka były czarną magią. I choć naprawdę się starałem, nie byłem w stanie ich pojąć.  W końcu spasiona nauczycielka napisała parę zadań do rozwiązania w zeszycie i posadziła swoje tłuste dupsko na krześle.
Janek od razu wziął się do roboty. Ja patrzyłem się na przepisane działanie, pełne potęg, pierwiastków i innych dupereli, których nazwy nawet nie pamiętałem. I od czego tu zacząć ? Chyba od nawiasów. Starałem się coś pokombinować. Przekształciłem część zadania, ale wszystko wychodziło mi w ogromnych ułamkach, więc stwierdziłem, że robię je źle.  Próbowałem parę razy, lecz zawsze gówno wychodziło. Siedziałem nad zeszytem z długopisem zawieszonym nad papierem i nie wiedziałem, co robić.
- Z czym masz problem ? – usłyszałem nad sobą głos Janka. On już skończył i pewnie zauważył moje męki.
-Z niczym – odpowiedziałem hardo.
 Chłopak podniósł brwi i powiedział:
-Siedzisz nad tym parę minut i nadal nie zrobiłeś nawet jednego przykładu.  Pokaż, to ci pomogę. – powiedział to najnormalniejszym tonem, jakby pytał o godzinę, a  nie proponował pomoc największemu wrogowi.
- O, a co to ? Dzień dobroci się jeszcze nie skończył ? – odciąłem się jego własną docinką.- Przecież jestem w twoich oczach skreślony i to bezpowrotnie. Dlaczego chcesz zejść z wyżyn swojej doskonałości i pomóc takiemu cymbałowi jak ja ?– zakończyłem bardzo zgryźliwie. Uważał się za o wiele lepszego i myślał, iż ja ponad wszystko pragnę jego pomocy. Niech w dupę wsadzi sobie swoją zasraną łaskę.
- Dlatego że ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam choć odrobinę tego, czego tobie brakuje. Oczywiście nie posiadasz wielu rzeczy, które są potrzebne NORMALNYM ludziom, lecz cóż, w końcu jesteś wyjątkowy … – zakończył głośnym jęknięciem, jakby darzył mnie ogromnym uczuciem.- Czy w  twoim marnym życiu słyszałeś może o czymś takim jak bezinteresowność ? Zapewne nie. – Patrzyłem na niego oniemiały. Wiedziałem, co to jest, ale nie spodziewałem się, że to właśnie nią kieruje się Janek. Kurdupel dostrzegł moje zdziwione spojrzenie. – Co? Zaskoczony ? Zaskoczony, że ktoś kto nosi szmaty zamiast ubrań, zna takie wyszukane pojęcia ?  – spytał ze złością.  A potem dodał łagodniejszym tonem. – No pokaż to zadanie.
  Siedziałem jak oniemiały. Nie potrafiłem tego pojąć. Przecież on mnie nienawidził ! Nie cierpiał mnie i dał mi to do zrozumienia dokładnie parę minut temu. A teraz chce pomagać ? Ten gościu był naprawdę dziwny. Zaproponował mi pomoc z taką łatwością, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Chyba naprawdę kierował się bezinteresownością.  Dla niego była ona najwyraźniej chlebem powszednim, ja jej nigdy nie znałem.

Nie wiedząc dokładnie co robię, poszedłem za impulsem. Nieświadomie przesunąłem zeszyt na środek ławki, tak aby Nowy mógł go zobaczyć. Przejrzał moje próby, a następnie zaczął mi tłumaczyć, na czym polegał mój błąd.  Momentalnie wydał mi się on oczywisty. Jak mogłem go nie zauważyć ? Potem rozwiązywaliśmy dalej. Zawsze to ja robiłem obliczenia. Janek tylko mnie nakierowywał i wytykał błędy. Parę razy zabierał mi długopis i rozpisywał jakiś wzór. Zauważyłem wtedy na jego prawym nadgarstku medalion, który nosił jako bransoletkę. Był on owalny, cały srebrny. Miał coś wygrawerowane, lecz nie mogłem dostrzec co.
Wiele rzeczy można powiedzieć o Kurduplu, ale korepetytorem był świetnym. Umiał wszystko dobrze wyjaśnić, nie to co Pączek. Robił też to normalnym tonem, bez wyższości w głosie. Nie patrzył się też na mnie jak na buca. Traktował mnie na równi, nie śmiał się. Po chwili ogarnąłem wszystko i ostatni przykład zrobiłem sam. Kiedy Nowy stwierdził, że wszystko jest poprawnie, poczułem ulgę. Czyli jednak nie jestem taki głupi.
Podniosłem głowę znad zeszytu i usiadłem prosto. Byłem z siebie naprawdę dumny. Wreszcie coś na majcy mi się udało i nie było to wkurzenie Pączka. Nawet nie chodzi o samo zrobienie tego zasranego zadania, tylko  to, że w końcu coś zrozumiałem i teraz bez problemu zrobiłbym każdy inny przykład z działu. Pełen satysfakcji siedziałem dumny jak paw, widząc, jak inni męczą się nad obliczeniami. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że zapomniałem o czymś bardzo istotnym. A to coś, a raczej ktoś, siedział obok mnie.
- D-dziękuję. – powiedziałem cicho. Miałem problem aby to słowo przeszło przez moje wargi. Prawie nigdy go nie używałem. Wykopałem je z Tartaru mojego umysłu. Ale w końcu, wiem że to dziwnie zabrzmi, musiałem dać Jankowi do zrozumienia,  iż jestem wdzięczny i doceniam jego pomoc.
- Nie ma za co – odparł, w przeciwieństwie do mnie, z ogromną łatwością.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Nie wiem jak on, lecz ja byłem bardzo onieśmielony całą tą sytuacją. Życie nauczyło mnie ,że nic nie dostaje się za darmo. Oprócz ciosu w mordę.  No chyba, że od osoby, której na tobie zależy.  W moim przypadku była to siostra, kiedyś i Zośka oraz w sumie może Arek. Nigdy nie traktowałem z nim relacji tak głęboko, ale ostatnimi czasy pokazał, iż naprawdę mogę na nim polegać. I miałem z tego powodu pewne wyrzuty sumienia, choć to dziwne. Kiedyś w ogóle bym się tym nie przejął, lecz teraz wszystko uległo zmianie. Cały otaczający mnie świat widzę w zupełnie innych barwach. Kumpel naprawdę się starał i traktował mnie jak przyjaciela, a ja ? Tak na serio to mało się nim przejmowałem. Nie zwracałem uwagi na to co czuje, co myśli. Nie potrafię również stwierdzić, czy gdyby role się odwróciły, ja pomógłbym mu jak on mnie. Naprawdę byłem jego dłużnikiem, a i tak teraz całe to moje zachowanie, jak przesiadanie się do Janka, było dziwne, a ja nawet nie miałem czasu mu tego wytłumaczyć. Zlewałem go, a on nadal mnie bronił. Przypominało to relację psa i właściciela. Czworonóg robi wszystko, aby przymilić się człowiekowi, zyskać jego sympatię, ale ten i tak ma go w dupie. Ale wracając do Janka.
W moim małym móżdżku nadal nie potrafiłem sobie uzmysłowić, jak on mógł to zrobić. No przecież gardził mną. Mnie gdyby Daniel poprosił o pomoc, zaraz wyleciałby za jaja przez okno. Jak po tym co zrobiłem Kurduplowi, on uratował mi dupę.
Starałem się znaleźć jakieś ukryte motywy jego działania. Ukryte korzyści wynikające z pomocy, jednak nic nie znalazłem. A więc rezultat pozostał bez zmian. Bezinteresowność. Nowy miał rację, znałem ją tylko z nazwy, w praktyce w ogóle nie miałem z nią styczności, aż do teraz.  Dlatego może cała ta sytuacja była dla mnie taka dziwna.
Obraz Janka w mojej głowie był ciągle strasznie zawiły. Wkurwiał mnie jak nikt nigdy dotąd. Ta cała jego duma oraz krytykowanie mnie na każdym kroku. I cokolwiek dobrego chciałem zrobić, wszystko było na nie. Zauważyłem, że najeżdżał na mnie już automatycznie, jak dzisiaj. Przysiadłem się, jeszcze nawet nie zdążyłem nic zrobić, a już usłyszałem wiązankę przekleństw i przezwisk pod moim adresem. I jak tu się nie wkurzyć.
Jednakże pomimo całej tej niechęci, działał on na mnie jak magnes. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia, Ale coś mnie do niego pchało, a ja dobrowolnie poddawałem się tej sile.  Definiowałem ją sobie jako pragnienie spokoju. Głosy doprowadzały mnie do szału, a w towarzystwie Janka milkły natychmiast, dając mi upragnioną ciszę. Wmawiałem sobie, że muszę do niego iść, aby otrzymać to wybaczenie, lecz tak naprawdę nigdy bym się nie przyznał, iż trochę chciałem mieć z nim styczność. Oczywiście cały czas, nawet teraz, mówiłem sobie, że chcę się z nim kolegować tylko po to, aby mieć spokój. Tyle razy to powtarzałem, iż nawet prawie w to uwierzyłem. Jednak w głębi ducha wiedziałem, że go polubiłem. Za jego cięty styl bycia, pewną odwagę, charakterek oraz to, że nie rzucał mi się do kolan. A wszyscy to robili. Byle tylko być u mnie w łaskach. Nawet kujony. Cokolwiek zrobię, powiem oni będą się śmiać, byle się przypodobać. Zrobią wszystko co każę. Nie szepną ani słówka przeciwko mnie. A ten Kurdupel ? Otwarcie mnie wyzywa, wytyka złe cechy oraz odrzuca na każdym kroku. I w sumie może to mnie w nim irytowało. Był pierwszą osobą, która mi się nie podporządkowała. Może to wpływało na moją niechęć. Lecz z drugiej strony odpowiadało mi to, że nie był klękaczem i lizidupą. Miałem dość takich osób. On traktował mnie normalnie, jak równego i co najważniejsze, żądał abym ja też tak robił. Jak równego, co w moim przypadku było trudne.
Również  byłem mu wdzięczny. Ja go skrzywdziłem, podszedłem do niego z nożem, a on na to odpowiedział sercem i pomógł mi. To jeszcze bardziej powiększyło moją sympatię do niego. Miałem też po cichu nadzieję, że może on też choć odrobinę mnie lubi. A pomimo tej całej afery musiałem przyznać, iż był on dobrym człowiekiem. Miał cięty język, dużo wyklinał i się kłócił, lecz posiadał bardzo wrażliwe i dobre serce. Jak mówię, był dobrym człowiekiem, nie to co ja.

-  Co człowiek z twoimi matematycznymi zdolnościami robi w technikum ? – zapytałem, aby zagaić rozmowę. Wiem, że to głupie, ale stwierdziłem, iż w ten sposób w pewnym sensie odwdzięczę się Kurduplowi.   No dobra, chciałem też wiedzieć o nim troszkę więcej.
- Z jakimi zdolnościami ? To że zrobiłem jedno zadanie i ci je wytłumaczyłem o niczym nie świadczy. – odpowiedział mało zainteresowanym tonem. Po prostu mnie zbywał. Postanowiłem drążyć, aby trochę go podenerwować.
- No ja nie wiedziałem nawet , jak się za nie zabrać … - stwierdziłem, przekładając długopis miedzy palcami. Dopiero potem zorientowałem się, jaki błąd zrobiłem. Zaraz mi dogryzie tekstem: bo jesteś głupi. Lecz tu się pomyliłem.
- Po prostu masz inny tok myślenia. – zapewnił pewnym tonem, patrząc mi w oczy. -  I aby coś zrozumieć potrzebujesz innego sposobu tłumaczenia.  Z przykrością dodam, iż pani Pączkowska na pewno ci go nie zapewni. No wiesz, chyba że liczysz na lekcje face to face. – dodał, figlarnie poruszając brwiami.  Zaśmiałem się szczerze, choć nie spodziewałem się takich słów z jego ust. Nowy nabija się z nauczyciela ? Tego jeszcze świat nie widział.
- Weźże mnie gościu nie strasz. – odparłem – Jeszcze to sobie wyobrażę. Lub co gorsza, jeszcze mi się to przyśni.
Rechotaliśmy po cichu, aby nikt nas nie usłyszał. W końcu była lekcja, ale też, przynajmniej ja, nie chciałem wzbudzić sensacji.
- A wracając do profilu – dodał po chwili, kiedy opanowaliśmy śmiech – To w poprzedniej szkole byłem na matfizie, lecz tutaj gdy się przepisywałem, było miejsce wolne tylko w technikum. Moja placówka to zespól szkół. Składa się na nią liceum , technikum i zawodówka. Dyrekcja miała wszystko w dupie, zatem Janek bez problemu dostał się do mojej klasy, chociaż w poprzedniej szkole nie miał zajęć z zawodu. - Aż tak bardzo zależało ci, żeby tu się dostać ? – spytałem.
Spojrzał mi prosto w oczy, zmrużył brwi i odparł:
-No wiesz, dowiedziałem się, że ty tu chodzisz, dlatego zrobiłem wszystko aby mnie przyjęli .
- Ha, ha, ha – odparłem  suchym tonem. – Bardzo śmieszne. – On rechotał z tego po cichu. – Lepiej powiedz mi, dlaczego się przeniosłeś ?
- To już mój drogi Stanisławie nie twój zasrany interes. – odparł lekceważącym tonem. I pierwszy raz zwrócił się do mnie po imieniu. – Wiem, że tu wszyscy koło ciebie skaczą i czczą twoje zacne cztery litery. Wiesz wszystko o wszystkich, nie ma przed tobą tajemnic.  Jednak pozwól  że ja nie dołączę do tego grona i zatrzymam tę informację dla siebie. – na końcu uśmiechnął się do mnie sztucznie.
- Jak chcesz, - odparłem, rozkładając ręce. – Nie wnikam. Uniósł kciuki w górę, a następnie zajął się swoim medalionem, zawieszonym na sznureczku wokół prawej ręki. Objął go palcami i obracał. Nie pierwszy raz zauważyłem jak się nim bawi. Traktował go jak coś bardzo ważnego. Nie potrafiłem się powstrzymać i nie zapytać. – Co to za badziew ? – mój ton był ignorancki, aby nie pomyślał, że mi zależy na odpowiedzi. Wyciągnąłem też rękę, aby obejrzeć przedmiot. Janek zaraz zareagował. Ofuknął mnie i zamknął medalion w dłoniach, żebym nie mógł go dotknąć.
- Łapy precz od niego ! Nie pozwolę, aby twoje brudne ręce się go tknęły. – wyfuczał w moim kierunku. Nic już nie kapowałem. Zrobiłem coś źle ?
- Luz gościu. Jak nie chcesz żeby tykać, wystarczy powiedzieć, a nie rzucać się jak Reksio na szynkę. – wyjaśniłem spokojnie. Nagle jakby się opanował i spojrzał mi w oczy.
- Sorry. Po prostu ten przedmiot jest dla mnie bardzo ważny. – wyznał, cały czas obracając medalion między palcami – I nie lubię, gdy ktoś go dotyka lub się o niego pyta.
- Okey, milczę jak grób. – obiecałem.
Do końca lekcji milczeliśmy. Nie wiedziałem, o czym mogę z nim jeszcze pogadać. Spytałem się grzecznie o szkołę, było źle. Zapytałem kulturalnie o wisiorek, też było źle.  Jakie normalne tematy zostały jeszcze na pierwszą rozmowę ?
Spędziliśmy ten czas w ciszy. Janek też jakoś nie szczególnie chciał gadać, więc to uszanowałem i siedziałem cicho.  Notowaliśmy, co mówi Pączek, liczyliśmy czas do dzwonka i tak nam leciało. Po lekcji bez słowa ruszyliśmy w stronę szatni.
Mieliśmy wf. Moja ulubiona lekcja. Pan Czesio – wuefista – miał nas głęboko w dupie i po sprawdzeni obecności szedł do swojego pokoju. Zatem mogliśmy robić, co chcemy. Tak było zawsze. Więc jak i zawsze wybraliśmy gałę. Jak już wspomniałem,  Janek nie był za dobry w piłkę, zatem stwierdziłem,  że w zamian za jego pomoc na matmie oraz w ramach zadośćuczynienia pomogę mu dzisiaj.
Tworzyliśmy składy do gały. Oczywiście ja byłem kapitanem i formowałem skład.  Wybrałem do niego Kurdupla. Dla jasności nie jako pierwszego, aby nie wzbudzić podejrzeń, tylko gdy połowa zawodników miała już drużynę. I tak nikt by go nie zabrał. Przecież oficjalnie go nie lubiłem, nikt nie chciał mi podpaść.
Mój wybór zdziwił wszystkich , w tym samego Janka. Gdy szedł w kierunku mojego teamu, posłał mi mordercze spojrzenie. Nie wiem, o co chodzi. Przecież chciałem pomóc.
W czasie gdy praktycznie stał on w miejscu, ponieważ nikt do niego nie podawał. Nowy pieprzył prawie każdą piłkę.  Ja dzisiaj podawałem do niego cały czas. Nawet kiedy lepsi zawodnicy byli wolni, piłka i tak wędrowała do Kurdupla. Wszyscy byli zdziwieni. Nikt nie kapował, o co chodzi. Niestety, Janek też nie pomagał.  Psuł prawie każde podanie, co denerwowało drużynę, ale nikt nie śmiał mi się przeciwstawić i zaprotestować. W końcu zauważyłem, że jest cały czerwony z upokorzenia i ma już dość, dlatego dałem go na bramkę, aby odpoczął. Rzucił mi błagalne spojrzenie, lecz myślałem że to dobre rozwiązanie. Pomyliłem się.
Bronił jeszcze gorzej niż grał. Prawie każdy strzał kończył się bramką.  A sam Nowy patrzył się na mnie z taką złością, iż myślałem, że zaraz przyjdzie i mnie udusi. A ja przecież chciałem dobrze.
Ostatecznie ściągnąłem go z bramki i wysłałem na ławę rezerwowych. Tylko to mi zostało i chyba Janek nie będzie narzekać, że resztę wf-u spędzi na dupie.  Usiadł posłusznie i do końca lekcji zabijał mnie wzrokiem. Gdy zabrzmiał dzwonek, prawie wybiegł do szatni. Nie wiem, czy nie miał ochoty na konfrontację z klasą, czy miał dość mojej osoby.


Było już po lekcjach. Jak kulturalny obywatel czekałem na przystanku na tramwaj, który miał zawieźć mnie do domu. Moja paczka poszła do Pizdy wiadomo w jakim celu. Ja nie mogłem. Miałem własne zadanie. Własną ofiarę. I właśnie na nią czekałem.
Jeździliśmy z Jankiem tą samą trasą. Nawet zapamiętałem, na jakim przystanku on wysiadał. Zatem chcąc nie chcąc wszystkie empeki, które pasowały mu, pasowały również mi. Nie mógł się ukryć, nie mógł uciec, no chyba żeby wolał zapierdzielać na nogach, ale chyba nie był na tyle głupi. Już lepiej pomęczyć się ze mną niż kłopotać biedne nogi.
Jak zawsze się denerwowałem, lecz z innych powodów niż rano. Wtedy martwiłem się, iż rozmowa jakoś nie pójdzie, nie znajdziemy tematu, a nie ma nic gorszego niż niezręczna cisza. Kurdupel mógł też w ogolenie chcieć się ze mną spoufalać i potraktować całkowicie z góry. I w sumie po części tak zrobił, ale najważniejsze jest to, że nawiązałem z nim jakąś relacje. Wątła, ale jakąś. Jednak bałem się, ż przez moje postępowanie na wf-ie mogłem wszystko spieprzyć.
Nie chciałem źle, naprawdę. Wiedziałem, iż nie radzi sobie w sportach, zatem postanowiłem mu pomóc. Z czystego serca. Wyszło jak wyszło, czyli beznadziejnie, kompletna klapa. Chcąc mu ułatwić życie, spieprzyłem mu je jeszcze bardziej i to nie pierwszy raz ! Zamiast pomocy otrzymał jeszcze większe ośmieszenie, pogardę w oczach innych chłopaków oraz niezapomnianą lekcję, na której najadł się tyle wstydu i goryczy, że nawet ja chyba nie mógłbym się po tym pozbierać.
Dlatego właśnie bałem się jego reakcji. Po wf-ie stwierdziłem, że nie chce mieć on ze mną nic do czynienia, dlatego wróciłem do Arka. I choć nie utrzymywałem potem z Jankiem żadnego kontaktu, czułem co chwilę mordercze spojrzenia na moich plecach. Kurdupel był strasznie wkurzony, a moja osoba w jego oczach na pewno nie zyskała. Miałem tylko nadzieję, że nie pomyślał, iż zrobiłem to, aby go upokorzyć. Miałem nadzieję, że dostrzegł moje starań i mój prawdziwy cel. Iż zrobiłem to, żeby troszkę mu ulżyć.
Było cholernie zimno. Nadal nie zniosłem zimowych ubrań, chociaż stara nadal darła mordę. Zrobię to, kiedy jej nie będzie, byle tylko nie pomyślała , że słucham jej poleceń. Nie dam jej tej satysfakcji. Przybliżyłem dłonie do ust i pocierając nimi o sobie, rozglądałem się w poszukiwaniu pewnej osoby. Po raz kolejny pomyślałem sobie, jak muszę się poświęcić dla Zośki. Stałem zmarznięty, bez rękawiczek, szalika i czapki. Temperatura sięgała zera. Odjechały mi już dwa tramwaje oraz autobus, którymi zajechałbym prosto do milutkiego i ciepłego domu. A ja jednak czekałem sztywno jak kij w dupie, aż wreszcie Kurdupel pofatyguje swoje zacne cztery litery na ten cholerny przystanek i ulży mi w cierpieniu. W odruchu desperacji zacząłem się nawet modlić, żeby już przyszedł. Ktoś na górze miał chyba dobry nastrój, gdyż życzenia zaraz się spełniło.
Janek zmierzał w moim kierunku. Na głowie miał czapkę, której nie założyłbym nigdy w życiu, nawet jeśli marzłbym tak jak teraz. Szalik  dziergała chyba Danusia ze Spychowa, a o wyglądzie kurtki wolałbym nie wspominać. Przynajmniej jest mu ciepło – odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Ja chyba bym strzelił sobie w łeb, gdyby ktoś zobaczył mnie w tej kreacji. Już lepiej zamarzać.
Nagle zatrzymał się. Chyba mnie rozpoznał. Skojarzył, że stoję dokładnie naprzeciwko niego. Jego usta powiedziały coś bezgłośnie. Wydawało mi się, że był to najbrzydszy synonim słowa prostytutka. Ja uśmiechnąłem się „serdecznie”, pomachałem i pokazałem ręką, aby do mnie podszedł.
Kurdupel wpatrywał się we mnie chwilę. Jego oczy strzelały siarczystymi piorunami. W końcu też wyciągnął rękę. Byłem pewny, że mi odmacha, jednak Nowy z wielką radością pokazał mi środkowy palec i perfidnie ruszył na drugą stronę przystanku, pomimo mojego zaproszenia.
O nie, tak być nie bedzie ! Nie ze mną takie gierki. Jak powiedziałem wcześniej, nie popuszczę mu. Będę go dręczyć, naskakiwać i utrudniać mu życie, dopóki nie dostanę jego zasranego wybaczenia. Pewnym krokiem obszedłem ławeczki i podszedłem do Janka, który stał odwrócony do mnie plecami.
Wiedziałem, iż spostrzegł moją obecność, jednak mimo to nadal nie zaszczycił mnie swoim wzrokiem. Stał jak widły w gnoju. Nawet moje częste przytaknięcia nie skłoniły go do pokazania buźki.
- Już wolałem twoje wredne przycinki i wywyższanie się od tej ciszy – stwierdziłem ponurym tonem, mając nadzieję, że wywoła to jakąś odpowiedź. Gówno. Zacząłem od nowa.
- Pewnie będzie padać – rzuciłem tekstem a la stary moher. Gówno. Nie wywołał on nic. Nawet chichotu. Zacząłem od nowa. Do trzech razy sztuka.
- Nie pogadasz ze mną ? – zapytałem tonem pełnym smutku oraz rezygnacji.  Udało się.
- Jesteś ostatnią osobą w tym cholernym mieście i nawet całym świecie, z którą chciałbym porozmawiać.- odwarknął.
-Już mnie nie bolą te słowa. Cały czas je od ciebie słyszę.- stwierdziłem jakby od niechcenia.
- Co cię tak ostatnio wzięło na rozmowy ? – nadal stał do mnie odwrócony.
- Wiesz, - odpowiedziałem- wódki, pacierza oraz miłej konwersacji ja nigdy nie odmawiam. – Po sekundzie Nowy zakaszlał, choć dla mnie brzmiało to jak próba zduszenia śmiechu. Nie jest źle. Na przystanek właśnie podjechał autobus.
- Chodź, empek przyjechał. – zawiadomiłem Kurdupla. Brak odpowiedzi. – Idziesz ?
- Tym nie, jedź sam.
- A dlaczego ? – zapytałem , choć dobrze znałem odpowiedź.
- Bo go nie lubię . – Bo ty nim pojedziesz ~ dopowiedziałem sobie w głowie.  Uparty jak osioł. Miałem ochotę go pierdzielnąć. Prawie już piszczałem z zimna. A ten strzelał focha. Jakimś cudem udało mi się opanować.
- Okey, noł problem. Pojedziemy następnym. – zapewniłem przyjaznym tonem. Chłopak drgnął i wreszcie odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była czerwona z zimna – ciekawe jak wyglądała moja ? – a oczy pełne złości.
- W takim razie ja się przejdę. – warknął, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę Bronowic.
Co za kretyn, czyli jednak jest taki głupi. Co mi zostało? Plan musiał zostać wypełniony. Przeklinając go w duchu, pobiegłem w kierunku Janka, aż wyrównaliśmy się.
- Ale ty dzisiaj błyskotliwy ! Ten spacer to bardzo dobry pomysł – mówiłem z entuzjazmem. –Pozwoli nam poszerzyć naszą znajomość. – Gdy mówiłem te słowa i widziałem jego minę, myślałem, iż zaraz wybuchnę śmiechem.
- Kiedy wreszcie gościu się ode mnie odpierdzielisz ?! Mam już cię serdecznie dość ! – wykrzyczał w  moją stronę. Zatrzymaliśmy się na przejściu dla pieszych. Prawie mogłem poczuć jego gniew. W końcu zaświeciło się zielone i ruszyliśmy dalej.
- O co ci chodzi ? Byłem dziś grzeczny. Siedziałem z tobą w ławce. Rozmawiałem. Wybaczałem …
- Robiłem pośmiewisko na wf-ie – zaczął gadać tym samym tonem, przeciągając ostatnią sylabę. – Pokazywałem moją wyższość. Świadomie upokorzyłem …
- To nie było tak ! –nie wytrzymałem i krzyknąłem na cały głos. Janek popatrzył na mnie ze zdziwieniem.  Jak zawsze doprowadził mnie do szału. – Podawałem do ciebie, żeby ci  pomóc. Przecież w ogóle nie idzie ci na wf-ie. Chciałem dobrze. Myślałem, że po daniu ci szansy, rozkręcisz się. Ale jednak się pomyliłem.
-Tak, bo ja uwierzę w twoje czyste serce. Chciałeś tylko pomóc … – powiedział z kpiną.
I tak przez ponad pół godziny kłóciliśmy się. On mnie oskarżał, ja się broniłem. Potem, nie wiem jak to się stało,  ja zacząłem na niego napierdalać, a on rzucał kontrargumenty. Darliśmy się na siebie jak wariaci. Myślałem, że zaraz się pobijemy. Wzbudzaliśmy niezła sensację. Ludzie patrzyli się na nas zaskoczeni, zdziwieni naszą złością.
Ostatecznie nie stanęło na niczym. Wygarnęliśmy sobie wszystko. Dosłownie wszystko. Od zajścia w klasie, do sali gimnastycznej. Skończyłem  jako pusty, zboczony, grubiański,  płytki, rozpieszczony, ślepy, rozwydrzony, popieprzony, bezwstydny, bezwartościowy chuj, który nie widzi świata poza własnym przyrodzeniem i który krzywdzi wszystkich na około, myśląc że przez to osiągnie szczęście. Janek okazał się wrednym, niedosranym, ciotowatym, upartym, głupim, tępym, świętym, jebniętym, samolubnym, kurduplowatym skurwysynem, który na każdym kroku robi z siebie ofiarę oraz chce, aby wszyscy koło niego skakali i traktowali jak świętość.
Potem zapadł między nami niepisany rozejm. Szliśmy, a raczej pędziliśmy, w ciszy, wkurzeni jak cholera. Inni przechodnie dosłownie usuwali nam się z drogi, aby tylko nie podpaść.  Już prawie byliśmy koło przystanku, na którym wysiadał kurdupel. Miałem już dość jego towarzystwa i chciałem żeby poszedł cholerę.
- Czy każde nasze spotkanie musi kończyć się kłótnią ? – spytałem. W normalnych okolicznościach brzmiałoby to jako żart, lecz byliśmy tak wkurwieni, iż nie załapaliśmy komizmu.
- A co ? Spodziewasz się, że jak wszyscy pokłonię ci się, wycałuję nóżki i odejdę uniżenie ? – zapytał z drwiną. Chyba znowu chciał zacząć kłótnie. – Chyba śnisz. Myślisz, że jak przyjdziesz do mnie w nocy urżnięty, to cię przenocuję i pożyczę ciuszki. Każdy tak zrobi, ale nie Boczna dwa przez jedenaście. –nie wiedziałem, o co mu łazi.
- To najlepiej idź się poskarżyć Zosi. Masz już w tym wprawę. – wyrzuciłem pełen irytacji. Janek zatrzymał się i spytał zdekoncentrowany:
- O co ci kurwa chodzi ?
- Co, już nie pamiętasz jak było ostatnio ? Ledwo co emocje ostygły , a ty już poleciałeś do Zośki, aby powiedzieć jak Staszek zepsuł ci życie. Czy jutro też tak zrobisz ?
-O czym ty pierdzielisz ?!
- Tak naprawdę gdybyś nie poleciał i nie wypłakał się Zośce, teraz grzecznie siedziałbyś w ruderze, którą nazywasz swoim domem. Ona chce tego twojego wybaczenia dla mnie, ja mam je głęboko w dupie, ale będę cię prześladować dopóki mi go nie dasz ! – zapewniłem patrząc mu się w oczy. –A gdybyś siedział cicho i  nie poleciał z płaczem, miałbyś spokój ode mnie.
Spojrzał na mnie, jakbym gadał po chińsku. Wpatrywaliśmy się siebie przez jakiś czas. Nie wiem, kto był bardziej wkurwiony.  Nienawiść w naszych oczach mówiła wszystko. W końcu Janek splunął na ziemię, prawie na moje buty, odwrócił się i ruszył w jakąś boczną uliczkę.
Zorientowałem się, że gdzieś tutaj mieszka. Przede mną był przystanek na którym wysiadał. Właśnie podjechał do niego tramwaj. Ruszyłem biegiem w stronę pojazdu. Już wystarczająco zmarzłem. I na całe życie wyczerpałem limit spacerów.

Hey
Przepraszam za miesiąc przerwy. Ten rozdział miał zawierać jeszcze dwa wydarzenia, ale już sobie odpuszczę. Dziękuję bardzo za komentarze i mam nadzieję, że długi okres czekania was nie odstraszył
robyn