Od tamtego zdarzenia
minęło parę dni. Nie jest to jakiś szczególnie duży okres czasu, tak naprawdę
mało mogło się wtedy wydarzyć. Jednakże zaszły pewne zmiany. Pierwszą i
najważniejszą była oczywiście Zosia.
Zawsze ją doceniałem. Podziwiałem
jej postawę, gotowość do bronienia wszystkiego, w co wierzy. Nigdy nie pierdzieliła od rzeczy, mówiła to,
co myśli i chociaż czasem nie było to zbyt przyjemne, szczególnie dla mnie, gdyż
mogła mi wiele zarzucić, ale nie zniósłbym kłamstwa ze strony osoby tak bardzo
mi bliskiej. W sumie też prawda pochodząca z jej ust nie stanowiła czegoś
strasznego.
Zazwyczaj kiedy ktoś
wypominał mi błąd, po prostu się wkurwiałem. Odbierałem to jako zniewagę, atak.
Jak ktoś śmiał mi to w ogóle powiedzieć ? A więc zaraz przechodziłem do ofensywy
i odpłacałem pięknym za nadobne. Nienawidzę, gdy patrzy się na mnie z góry,
choć nie mogę zaprzeczyć, że ja tego nie robię. A przy każdym zwróceniu mi
uwagi, czułem się, jakby dana osoba uważała się za lepszą ode mnie. Tego już
moje ogromne ego znieść nie mogło. Dlatego narobiłem sobie tak wielu
nieprzyjaciół, co prawda żaden nie był w stanie mi się przeciwstawić i ich bunt
oraz niechęć wyrażały się głównie w mamrotaniu pod nosem. I właśnie nic nie
dawało mi takiej satysfakcji jak to: widok człowieka, którym gardzisz,
gderającego do siebie, lecz uniżonego jak pies, nie mającego nawet siły i
odwagi, aby się podnieść.
Chociaż w sumie nie
wiem, dlaczego tak reagowałem na te wszystkie wypominki pod moim adresem, bo
naprawdę miałem je głęboko w dupie, w sensie wkurzały mnie, ale nie dawały do
myślenia, nie wpływały na moją duszę w żaden sposób. Nawet Zośka mogła coś
chwilę popieprzyć, lecz i tak pozostawało to bez odzewu. Dopiero tak naprawdę
ostatnio zacząłem zwracać na to uwagę. Ostatnio, czyli gdy bardziej zbliżyłem
się do Janka. I co prawda teraz nasze kontakty zostały całkowicie urwane, jednak
ta świadomość pozostało, niechętnie, lecz jednak to zrobiła.
Wracając do Zosi. Po
Ance – mojej siostrze – była dla mnie najważniejszą osobą na ziemi. I chociaż w
gruncie rzeczy byliśmy tak od siebie różni. Ja typowy pustak z wypchanym
rozporkiem, dbający tylko o siebie, mających wszystkich inny w dupie a ona
altruistka, wojowniczka, która ponad wszystko ceni wolność. Gdy teraz z
perspektywy czasu się na to patrzę, nie mogę zrozumieć, jak mogliśmy się zakumplować.
Większość, a raczej
wszyscy moi znajomi, z wyjątkami, które mogę policzyć na palcach, zaliczają się
do jednego grona ludzi, mianowicie typu sługa. Może mają jakąś osobowość,
charakter, czy chuj wie co, jednak dla mnie wszystko to ukrywają albo porzucili,
żeby tylko mi się przypodobać, mieć to samo zdanie, abym ich zaakceptował i
przyjął do elity. A w niej nie istnieje
coś takiego jak demokracja, czy głosowanie. Jest to bezwzględna dyktatura
jednego osobnika - chyba nie muszę wskazywać którego – zatem kto się jej
przeciwstawi, zaraz wypieprza na zbity ryj.
I coś takiego mi odpowiada. Nie muszę się nikim przejmować. Mówię coś i
tak jest. Moje słowa to prawo, ja jestem
prawem.
Więc gdy na mojej
drodze stanęła taka Zośka, byliśmy od razu skazani na katastrofę. Ona na pewno
by się nie uniżyła, nie porzuciłaby własnego zdania tylko po to, aby stać się
popularną. Niczym tak nie gardziła jak dziwkami, męskimi kurwami oraz czasową
sławą, która tylko zwiększa twoją próżność i psuje cię do rdzenia. Także odpowiedź z jej strony brzmiała: nie.
Ja również chętny nie
byłem. Już w pierwszym dniu szkoły zdałem sobie sprawę, że łatwo nie pójdzie.
Jednak nie mogę powiedzieć, iż przyjąłem ją obojętnie. Była prawdziwą
pięknością, z ciemnymi włosami oraz nieziemskimi oczami, a o sprzęcie już nie
wspominając. Od razu wpadła mi w oko, dlatego iż wyglądała świetnie, ale
również wnosiła coś świeżego. Miałem już dość wypicowanych plastikowych
panienek, wszystkich wyglądających tak samo- dłuższe rozpuszczone włosy ni to
blond, ni brąz; jeansy z dziurami, podkoszulki oczywiście szarawe oraz buty
odsłaniające kostki, a w zimie oliwkowe kurtki- które wyruchałem już tyle razy,
iż na palcach rąk a nawet i nóg zliczyć nie mogę.
Zosia natomiast miała
coś odmiennego. Jakiś błysk w oczach, który zaciekawiał i nie pozwalał przestać
o niej myśleć. Ubierała się również
oryginalnie. Ciuchy z lat 80-ątych albo przedwojennych. Nie kupowała ich jak
większość lasek w galeriach handlowych, lecz w wyszukanych sklepach ze starą
klimatyczną odzieżą. Ona pokazała mi, że istnieje inny typ dziewczyny, która
nie musi pokazywać ud, cycków i brzucha, żeby budzić pożądanie. Ubrana od góry
do dołu sprawiała takie kolosalne wrażenie, iż tamte blachary mogły od razu gdzieś
się schować.
Pierwszego dnia gdy do
nas doszła, wszystko wyglądało mniej więcej jak w przypadku Kurdupla. Na samym
początku laski poszły na przeszpiegi., Muszę zaznaczyć ,że zrobiły to bardzo
niechętnie, wręcz z przymusu. Bały się do niej zagadać. Wyglądała tak odmiennie,
zupełnie inaczej niż one. A i przez cały ten czas rzucała ironiczne spojrzenia
na stroje i makijaże panienek, zatem wręcz czuły jej niechęć. Po rozmowie stwierdziły, iż jest to przypadek
całkowicie i nieodwracalnie beznadziejny. Co prawda była śliczna, ale ubierała
się jak stara baba spod kościoła, cały czas mówiła z przekąsem i traktowała
tamte jak idiotki – „ gadała do nas jakbyśmy były Lol, normalnie Lol, jakieś
płytkie Lol, albo miały no ten kurwa, no te chorobę, no no amnestje –
Oczywiście nie miały ani amnezji, ani „amtestji” jednak Zosia dała im
całkowicie do zrozumienia, iż nimi gardziła i z tej znajomości na pewno nic się
nie rozwinie.
Cała paczka przyjęła tę
decyzję, a przy trym czuli się całkowicie i bezwzględnie zniesmaczeni oraz
oburzeni zachowaniem Zofii, „tej pustej, łatwej suki”. Zaczęły się nawet jakieś minimalne
prześladowania, czy dogryzania, jednak Zośka nie jest taka jak Kurdupel, nie
pozwalało sobą moderować. Na każdą przycinkę odpowiadała jeszcze gorszą,
wyśmiewała ich równo oraz cały czas wypominała im dziwkarstwo.
Ja cały czas
przyglądałem się temu z dystansem, nie stawałem po żadnej ze stron. Bo w sumie
dziewczyna na pewno nie pasowała do mojego królestwa, a nawet nie chciała do
niego należeć. I nawet bez swojej pięknej buźki i biuściku miała coś w sobie,
coś co nie dawało mi o niej zapomnieć. Również
pierwszy raz zaszła jakaś zmiana: zawsze gdy ktoś miał inne zdanie, nie chciał
się podporządkować, strasznie mnie to wkurwiało, chciałem go zniszczyć, jednak
z Zośką było inaczej. Podobała mi się jej zadziorność, cięty język oraz
mówienie wszystkiego co myśli.
Stwierdziłem, że zaryzykuję i do niej zagadam.
Na początku było
ciężko. Nie chciała mieć ze mną kontaktu, traktowała, jakbym był taki pusty jak
tamci i w sumie miała rację. Jednak nie poddawałem się i zastosowałem podobną
taktykę jak z Kurduplem. I też jak z Kurdupel poszła ona …średnio. Natomiast później zaszły pewne fakty, które
nas zbliżyły i pomimo różnić znaleźliśmy wspólny język. Wtedy tak naprawdę
zrozumiałem, jak to jest mieć przyjaciele, myślę, że u Zosi było tak samo.
Żadne z nas nigdy nie posiadało bratniej duszy z różnych powodów, a teraz
staliśmy się dla siebie oparciem. Przy
niej byłem zupełnie inny niż przy tych dziwkach, To znaczy tam nie grałem
jakiegoś twardziela itp., po prostu nie mówiłem nic głębokiego, wszystko
opierało się tylko na lajkach i pieprzeniu. Z Zośką gadaliśmy o wszystkim. Tak
naprawdę chyba właśnie jej zacięty odmienny charakter umożliwił naszą relację.
Gdyby mi tylko potakiwała nic by z tego nie wyszło.
A gdy już pojawiła się między
nami bliższa więź, musiałem ją jakoś ulokować. Oczywiście paczka była
całkowicie przeciwna naszej przyjaźni. Starła się odwieść mnie od niej, ale nie
udało się im. Musieliśmy się nauczyć żyć w pewnej symbiozie. Głównie w szkole
spędzałem czas z Zosią, za po godzinach edukacji szedłem do Pizdy z grupką. A
co do samych w to zamieszanych po prostu udawali, że albo jedna albo druga
strona nie istnieje, całkowita ignorancja.
Cały mój powyższy wywód
prowadzi do stwierdzenia, że Zosię cenię sobie ponad wszystko. Zawsze tak było.
Ale teraz, po naszej kłótni to uczucie się ogromnie zwiększyło. Gdy jej
zabrakło wtedy naprawdę poczułem, ile ona dla mnie znaczy, ile wnosi do mojego
życia, jak pozwala mi się wyluzować i odesłać część trosk.
Teraz było świetnie,
powróciły dawne dni. Normalnie ze sobą siedzieliśmy, gadaliśmy. Aż trudno
uwierzyć, ile mieliśmy sobie do powiedzenia przez te wszystkie dni ciszy. Tak
naprawdę ja jak i ona poczuliśmy wielką ulgę oraz choć nie poruszaliśmy tego
tematu głośno, jednak bez siebie nawzajem zostaliśmy całkowicie sami. Zofia nie
miała innych znajomych, osób z którymi mogłaby wyjść do kina, na miasto, upić
się, czy nawet normalnie pogawędzić, o rozmowie o głębszych rzeczach nie wspominając.
Ja niby miałem Arka i choć ostatnio swoim zachowaniem oraz wiernością zrobił na
mnie ogromne wrażenie, zacząłem go bardziej doceniać, jednak to był kumpel.
Mogłem z nim gadać tak naprawdę o wszystkim. Lecz w zbyt dużym stopniu należał
on do tych dziwek, nie widział pewnych rzeczy, co tak naprawdę skreślało go z
listy prawdziwych przyjaciół.
Ostatecznie nasz trójka
powróciła. Od razu zrobiło się weselej. Gdy Arek zorientował się, że wszystko
już okay, postarał się, żeby było świetnie i tak się stało. Naprawdę mi tego
brakowało, tego luzu, wolności, beztroski. Byłem bardzo szczęśliwy , tak jak i
Zosia, jakby odjęto mi kilkanaście kilo.
Spędzaliśmy ze sobą każdą
przerwę oraz lekcję, mieliśmy sobie mnóstwo do opowiedzenia, obgadania. Tak
naprawdę teraz zacząłem doceniać w pełni rolę, jaką pełni w moim parszywym
życiu Zosia. Bez niej nie miałem gdzie wyładowywać swojego gniewu, zatem
głównie obrywał Kurdupel i cała reszta. Z przyjaciółką zawsze dawaliśmy upust
emocją przeklinając lub chodząc do opuszczonych miejsc, aby coś zdemolować, zatem
brak Zofii wytrącił mnie trochę, a nawet bardzo, z równowagi.
Klasa oczywiście
również zauważyła zmianę, ciężko było tego nie dostrzec, ale w sumie przyjęli
to z ogromnym spokojem. Przyzwyczaili się już do moich dziwactw. Najpierw bieg
z wyciągniętą fujarą, potem kłótnia z Zośką,
znajomość z Kurduplem, teraz znów zgoda.
Jednak potrafiłem wyczuć wszechobecny niepokój. Na razie nic on nie znaczył,
lecz wiedziałem, iż może on przerodzić się później zagrożenie. Gdy poczują jakąś moją słabość,
od razu mnie zniszczą. Dlatego jak najszybciej musiałem doprowadzić wszystko do
porządku.
Uwinąłem się z tym
szybko. Powiedziałem, że zadawałem się z Nowym, gdyż myślałem, iż wyniknie z
tego jakaś większa afera, lecz tak się nie stało. A że z Zośką mieliśmy małą
sprzeczkę. Na początku zachowywali pewien dystans, lecz ostatecznie po wspólnym
wyjściu do Pizdy wszystko minęło. Nadal byłem ich przywódcą. Zatem wszystko
znowu wróciło do normy. Nic się nie zmieniło. No, prawie nic.
Nie mogę przecież
zapomnieć o Kurduplu. Nasz kochany Jan wyszedł z całej afery bez szwanku, gdyż
i tak nic się nie zmieniło. Nadal wszyscy mieli go głęboko w dupie, poza parom
lamusami, ale ich nie mogę policzyć nawet jako pół. Ja oczywiście trzymałem się
jak najdalej od niego. Ten krótki okres naszej znajomości całkowicie wystarczył
mi za dziesięć lat i jeden dzień. Wiedziałem też, ze najmniejsze zbliżenie się
do Nowego może zakończyć się ogromną awanturą, a dopiero co odzyskałem
stabilność, więc nie chciałem jej zaraz utracić. Poza tym Zośka do czegośmy się
pewnie przypierdzieliła, a miałem już dość ciszy między nami.
Sam Janek nie wyglądał
na przejętego całą sytuacją. On nic nie odczuł. Nadal rozmawiał tylko z
Danielem, a ten dobrym kompanem nie był. Jego strach przed wszystkim i
wszystkimi niszczył nawet zalążki jakiejkolwiek znajomości, ale w cale się temu
nie dziwie, po tym co kiedyś się stało.
Na całe szczęście
Kurdupel odpuścił sobie Zosię i to chyba ze wzajemnością. Od czasu naszej kłótni
unikał jej wzrokiem, a ona nawet nie zaczynała rozmowy, jak miało to miejsce
wcześniej. Co prawda gdy słyszała obrazy skierowane do niego prychała pod nosem,
ale nigdy głośno nie zareagowała.
Nadeszła w końcu lekcja
wychowawcza. Po całym oficjalnym per dzieleniu, Talski ogłosił, że jedziemy na
wycieczkę w góry na pięć dni, co wywołało ogólne uniesienie. Mnie jakoś
szczególnie nie ciągnęło do tego miejsca, tyle razy już tam byłem, jednak to
wyjazd klasowy, a na nich zawsze jest wesoło. Arek od razu wyraził chęć, Zośka
miała wtedy wesele w rodzinie, także odpadała. To trochę ostudziło mój
entuzjazm, poza tym będę musieć zdobyć te pięć stówek, a matka dostawała
wypłatę za dopiero dwa tygodnie. Miałem, co prawda dwie stówy oszczędności,
także wystarczy odpowiednio starą przycisnąć, a wysra mi trzy pozostałe.
- A teraz mi
powiedzcie, jak wam się żyje ? – spytał Mariusz. Właśnie zapisywałem się na
listę osób chętnych. Przeczytałem ją od góry do dały dwa razy jednak nie
znalazłem nazwiska Kurdupla. Oczywiście tym lepiej dla mnie, i w sumie nawet go
rozumiałem. Z kim on miał niby być w pokoju ? Z kim by spędzał czas ?
Po pytaniu nastała
głucha cisza. Nikt nie kwapił się odpowiedzieć. Wiedziałem, że nie o to chodzi
wychowawcy. Chciał wiedzieć, jak sobie radzi Janek, czy ma znajomych, wrogów,
ale nie mógł zapytać o to wprost.
- Bardzo dobrze, jakoś
wszystko powoli idzie do przodu – zapewnił Arek, leżąc na ławce, byle tylko
przerwać ciszę. Widać było, iż ta odpowiedź
nie do końca zadowoliła nauczyciela, ale chyba postanowił dać na razie z tym
spokój.
- Janek, podejdziesz na
chwilkę ?-poprosił Talski już po dzwonku. Oczywiście oczy całej klasy od razu
skierowały się na Kurdupla, który spłonął rumieńcem i ruszył w stronę
wychowawcy. Dało się słyszeć jakieś szmery, byliśmy ciekawi tej konfrontacji.
- A wy co ? Na przerwę,
raz dwa ! – rozkazał Mariusz całemu zgromadzeniu, gdyż wszyscy się wpatrywali w
całą scenę. Niechętnie , ale opuścili klasę. Ja miałem do szczęście, że
siedziałem zaraz przy biurku, dodatku wcześniej wyjąłem książkę do historii,
także „czytając” nie wzbudziłem podejrzeń choć cienia zainteresowania sprawą.
Zośka siedziała obok mnie, również z historią, lecz czułem, iż ona też
nasłuchuje, że nie mniej ode mnie chce usłyszeć tę rozmowę.
- No i jak tam Janek wszystko w porządku ? –
zaczął rozmowę Talski troskliwym tonem. Podniosłem na chwilę oczy i ujrzałem
jego opiekuńcze spojrzenie oraz Kurdupla, wpatrującego się w swoje buty.
- W jak najlepszym –
odparł, podnosząc głowę i spoglądając na nauczyciela – Jest fajnie. – zapewnił
spokojnie, czym kolejny raz zademonstrował swoje zdolności aktorskie.
- Na pewno ? Przyglądałem
się ostatnio klasie i wydaje mi się, iż traktują cię z pewnym dystansem. Czasem
nawet miałem wrażenie, że ci dokuczają – rozwinął, starając się nie
przestraszyć Nowego – Może to tylko moje wrażenie, jednak wydaje mi się jakbyś
nie był darzony szczególnymi względami, a nawet był nielubiany. Pierwszego dnia rozmawiałeś z paroma osobami
i wydawało mi się, ze wszystko będzie w porządku, jednak potem coś się chyba
popsuło, bo już ani razu nie widziałem ciebie w towarzystwie kogokolwiek. A
więc nie dokuczają ci ? Masz jakiś znajomych. Nie musisz się bać, ta rozmowa
zostanie miedzy nami.
-Dokuczają mi ? Ależ
skąd – zaprzeczył Janek beztroskim niebudzącym podejrzeń głosem – Wszyscy są
mili, po prostu ja ostatnio miałem gorszy nastrój i ogólnie starałem się unikać
towarzystwa. A co do znajomych to należy do nich Daniel.
- To dobrze, tylko
Daniel jest troszkę … specyficzny. Żyje w swoim świecie, całkowicie zamkniętym
na innych. Nie wiem, czy będziesz w stanie zbudować z nim jakąś większą relację.
Może powinieneś poszukać kogoś innego.
-Przecież nie zadaję
się tylko z Danielem.
- To z kim jeszcze ?
- Na przykład z Zosią.
I ze Staszkiem. – czekałem, kiedy w
końcu zabrzmi moje imię, byłem jednak pewny, ze będzie mieć to miejsce w
innych okolicznościach, ze Kurdupel oskarży mnie o znęcanie się, a nie wyzna
przyjaźń. Co on sobie myśli ? Najpierw doprowadza mnie do szału, a teraz zgrywa
wielkiego przyjaciela przed Talskim ? Niech mnie w dupę cmoknie, dobrodziej
jeden. Już nabrałem powietrza w płuca, aby zaprzeczyć, ale poczułem mocne
uderzenie w łydkę pod stołem. Zośka najwyraźniej wyczuła, iż chcę się czymś
podzielić i kopnęła mnie pod stołem, żeby temu zapowiedz. Jęknąłem z bólu i
zgiąłem się w pasie.
- Tak jest Zosiu ?
- Oczywiście, proszę
pana. –odpowiedziała podogonie. Ja dodałem tylko uśmiech, gdyż bolało tak
cholernie, iż z moich ust mogło wydobyć się tylko stękanie.
- To dobrze. Miałem
nadzieję, że jest wszystko w porządku. Możesz już odejść – powiedział Talski –
Ale nadal będę cię miał na oku.
Janek skinął głową i
odszedł w kierunku ławki. Nawet nie spojrzał w naszą stronę.
Czasem po soczystym
obrażeniu Kurdupla w głowie, stwierdzałem, że musi być mu ciężko. Ja , gdyby
nie było Zośki i Arka, chyba rzuciłbym szkołę, naukę mam gdzieś i tak na gówno
mi się przyda. Chodzenie do budy, gdzie nie mam z kim porozmawiać, spędzić czasu,
pośmiać się, nie ma sensu. A jednak Janek to robił. Nie miał żadnych znajomych,
na przerwach siedział sam, bał się do kogokolwiek odezwać, traktował wszystkich
jak wrogów i wybudował wokół siebie mur, nie pozwalający przejść, chociaż nikt
jakoś szczególnie nie chciał tego zrobić. Co prawda ta postawa Nowego nie dziwi
mnie szczególnie. Nie był on zbyt lubiany w klasie, a wręcz odwrotnie. Ale
pomimo całej niechęci i apatii do niego, podziwiałem go troszkę. Podziwiałem
jego odwagę i upór, do że się nie poddał i nadal uczęszczał do technikum,
chociaż nie miał znajomych i na pewno by bardzo samotny. A ciągłe docinki i
spojrzenia pełne nienawiści na pewno w niczym nie pomagały. Ona jednak nie
poddawał się. Ja bym zaraz rzucił szkołę na jego miejscu, bo przecież nie ma tu
czego szukać. On jednak nie zrobił tego i to wzbudzało pewien szacunek u mnie. Ale
oczywiście nie nakłaniał on do ponownego rozpoczęcia znajomości z Nowych.
Jedyne co to sugerowało
to stan mojej psychiki. Hipoteza o uzdrawiającej właściwości Janka stawała się
powoli tezą i to potwierdzoną na moim beznadziejnym przypadku. Głosy, które
przedtem zrobiły sobie przerwę, powróciły. Aldo się to jeszcze wytrzymać, ale
cały czas się pogarszało. Na razie odczuwałem to jako ból głowy, pojawiający się
czasem, jednak wiedziałem do czego może dojść później, dlatego musiałem znaleźć
sposób, aby tego uniknąć. Tylko jak ?
~*~
Odbyłem już „poważną
rozmowę” z matką. Oczywiście dotyczyła ona kasy na wycieczkę. Po paru minutach
hajs się zgadzał i leżał u mnie na biurku. Jestem mistrzem dyplomacji.
~*~
Głowa bolała mnie jak
cholera. Ataki się powoli zaczęły, a ja nadal nie miałem planu. W tej chwili
wiedziałem tylko tyle, ze idę do klasy i czeka mnie cały dzień harówy, a to na
pewno nie dodawało mi motywacji. Był już początek listopada, dwa miesiące do
świąt, tydzień do wycieczki. W dzienniku same dwóje, na dworze zimno, matka
wkurwiająca, siostra przeziębiona. To wszystko polepszało mój już i tak zjebany
nastrój. Wszedłem do klasy i ruszyłem w stronę Zośki i Arka, gadających przy
oknie, lecz nagle usłyszałem pewien głos. Głos, który wywoływał u mnie niechęć
oraz gniew, już sam jego najmniejszy decybel. Ale zaraz, zaraz, coś nie
pasowało. Odwróciłem się i byłem świadkiem, jak Janek gadał z Tadkiem. Stanąłem
jak wryty i nie mogłem uwierzyć. Pogodzili się ? Przecież Tadek należał do
grona najbardziej zaufanych, nie zrobiłby tego bez mojego pozwolenia. Nadal
zdziwiony, ruszyłem w stronę przyjaciół.
- Wiecie, co on
odpierdala ? – spytałem po przywitaniu.
- Kto ? - odpowiedział
pytaniem Arek.
- No, Kurdupel. – Zośka
przebiła mnie wzrokiem – Znaczy Janek. – poprawiłem się.
- A co ma robić ?
- Czy to nie jest
dziwne, że ktoś z nim gada ? – wywnioskowałem idiotycznym tonem – Przecież nikt
go nie lubi. Jeszcze wczoraj uciekał przed wszystkimi, a teraz w najlepsze
dyskutuje z Tadkiem. To jest chyba nie okay .
-Nie okay, bo znalazł
sobie znajomych ? – wierciła Zośka mocnym tonem.
-Nie okay, bo jeszcze
wczoraj nawet nie patrzył na Tadzia, a co dopiero rozmawiał.
Ale musiała zajść jakaś
zmiana. Kurdupel łaził i gadał ze wszystkimi. A to równocześnie mnie wkurwiało,
dziwiło, rozbrajało i chciało rozjebać, bo nie wiedziałem , o co chodzi.
Dosłownie podchodził do każdego i coś napieprzał. Miał przy tym jakąś przejętą
minę. Jedni coś odpowiadali cicho, inni reagowali śmiechem. Chciałem podejść i
się kogoś zapytać o co kaman, ale oczywiście Zofia musiał narzucić mi swoją
nieomylną wolę i przygwoździła mnie do krzesła pod karą kopa w jaja. A mnie coś
chciało potargać, no przecież to było niewytłumaczalne i wymagało
natychmiastowych wyjaśnień.
Po pewnym czasie je
otrzymałem. Na kolejnej przerwie Janek zawitał do naszej ławki.
- Cześć, nie
widzieliście może srebrnego medalionu ze sznurkiem na rękę – spytał, patrząc
się na Zośkę i Arka, a na mnie nawet nie spojrzawszy. Dosłownie oraz
ostentacyjnie mnie ignorował i „subtelnie” wypiął na moją czcigodną osobę swoje
dupsko, co już doprowadziło mnie do szału. Miał on wielki talent do
natychmiastowego wkurwiania mnie – Gdzieś mi ostatnio zginął i nie mogę go
znaleźć, a przyznam, że wiele on dla mnie znaczy. – czyli o to chodziło. O ten
medalion, co nie pozwolił go tykać.
- Niestety, nic nie
widziałam – odparła Zosia ze szczerym bólem w głosie. – Ale jak chcesz to
możemy pójść i popytać z tobą, prawda Stanisławie ? – to ostatnie dodała
strasznie grubym tonem, uśmiechając się fałszywie do mnie.
- Ależ oczywiście. –
opowiedziałem łagodnie – Tylko prościej by było jeśli nasz szanowny Jan
przesunął łaskawie swoje dupsko, bo zasłania mi nim wszystko, a właśnie tam
może leżeć jego medalion.
Janek spojrzał na mnie
jak na gówno i jeszcze bardziej się wypiął.
- Nie, dziękuję za
chęci, ale jesteście już ostatnimi w klasie których nie zapytałem. –
poinformował.
- Najlepsze na koniec –
dodałem.
- Ty nie zostałeś
uwzględniony na tej liście – powiedział , odwróciwszy się do mnie.
- Cóż nie mój problem,
że tak się mnie boisz, iż nawet nie chcesz do mnie podejść. Moja
majestatyczność cię onieśmiela i oślepia.
- Jakbyś mógł to użycz
trochę swojego blasku i rozświetl nam drogę, wtedy medalion szybciej się
znajdzie . – dodał i odszedł, a Arek z Zośką śmiali się w najlepsze.
~*~
- Staszek, musimy coś
zrobić – zaintonowała Zośka poważnym tonem, jakby skazywała kogoś na śmierć
- Co ? –zapytałem, przeżuwając kanapkę.
- No zrobić coś w
sprawie Janka. Powinniśmy, a w szczególności ty, pomóc mu w poszukiwaniach.
Parsknąłem kanapką, tak
że zabrudziłem całą ławkę, następnie ryknąłem śmiechem.
- Popierdzieliło cię
kobieto ? A co ja jestem? Caritas ? Jak dziad zgubił, to niech szuka. Ja
osobiście mam to głęboko w dupie i rób sobie co chcesz, ale ja zamierzam
trzymać się od tego z daleka.
- O nie, nie , nie, mój
drogi – zapewniła , przybliżając twarz do mojej –Pomożesz mu w tym. Pójdziesz i
zapytasz się swoich koleżków oraz tych dziwek, czy go nie widzieli, tobie nie
skłamią – zacząłem protestować – Ani słowa ! Pójdziesz i to zrobisz !
- A od kiedy ty mi
kurwa rozkazujesz ?! Mamy w Polsce wszelkie wolności !
- Nie ma wolności,
rządzi PIS i ten dyktator Kaczor i sam na nich głosowałeś, zatem tak jak oni
dokonuje zamachu stanu i masz robić to co mówię.
-Dlaczego ? Jak ci tak zależy
to sobie pomagaj, mi za to daj święty spokój !
- Albo pójdziesz i to
zrobisz, albo zasadzę ci takiego kopa w jaja, że zamiast pieprzyć Aśkę , sam
się zerżniesz w dupę !
I tak właśnie kończą
się „pokojowe” pertraktacje. Zawsze tak wyglądały nasze kłótnie z Zosią, która
jest za powszechnym szacunkiem, wolnością i swobodą oraz tolerancję wyborów
każdego człowieka, ale chyba te zasady nie dotyczą mnie.
Oczywiście , co mi
zostało. Nie chciałem ryzykować kolejnej kłótni, lecz nie chciałem również dać
jej zwyciężyć. Moja duma została silnie naciągnięta, no ale cóż, co ja biedny
mężczyzna mogę powiedzieć, przy takiej wielkiej ilości niesprawiedliwości wokół
mnie…
~*~
Wchodząc do domu, nie
poczułem znacznej różnicy temperatur między powietrzem wewnątrz a w
pomieszczeniu. Przekląłem w myślach, wygrażając matce od najgorszych. Zdjąłem
buty i położyłem je pod kaloryferem, ponieważ przez deszcz który nawiedził to
cudowne miasto , całe mi przemokły. Ruszyłem do kuchni.
Zastałem tam Ankę. Siedziała
przy stole w kurtce, trzęsąc się z zimna. Robiła jakieś zadanie, ale na
podstawie jej miny, stwierdziłem, że nie szło jej ono za dobrze. Jej oczy
wyrażały przerażenie, spowodowane mnożeniem w słupkach. Kolejny powód, żeby zrobić starej raban.
- Jak tam smrodzie ? –
spytałem, tarmosząc jej blond włoski. Jęknęła z irytacją, a następnie starała
się zrobić to sam mi, byłem jednak trochę za wysoki.
- Matka nie raczyła
zapalić w piecu ? – zapytałem otwierając lodówkę. Jej pustka wyglądała
smakowicie.
- Odebrała mnie ze
szkoły i zaraz po powrocie zostawiła, bo powiedziała, ze musi z kimś
porozmawiać. Poszła na górę, ale nie wiedziałam, aby ktokolwiek tam za nią
wchodził. – mała nadal nie rozumiała nieracjonalnych zachowań starej, w sumie
ja też ich nie ogarniałem. Miałem nadzieję, że nie wywierają one na małą złego
wpływu, aby nie skończyła jako taka sama wariatka.
- Obiadu też nie
ugotowała – zawiadomiłem normalnym tonem, bo w ostatnich dniach była to norma. Natychmiastowo
zaburczało mi w brzuchu i najchętniej pieprznąłbym to wszystko i poszedł spać.
Byłem padnięty, a szybki numerek w Piździe też nieźle mnie wyczerpał. Ulka
sprawiała wrażenie niewyżytej, więc ktoś musiał zaspokoić jej żądze. Oczywiście
udało mi się to w 100% . A teraz musiałem udawać pełnego energii, aby chociaż
Anka wyrosła w tym domu na kogoś normalnego.
- Głodna jestem . –
powiedziała drżącym głosem, ale chyba bardziej z powodu nieradzenia sobie z
zadaniem niż rzeczywistego głodu. Popatrzyła na mnie swoimi niebieskimi
oczkami wiedziałem, ż niczego jej nie
odmówię. Byłem cholernym egoistą, przyznaję, ale dla niej zrobiłbym
wszystko. Ona jedynie dawała mi siłę,
aby iść dalej. Tyle razy zdarzało się, iż nie mogłem już wytrzymać hałasu w mojej
głowie i tylko myśl o Ani nie pozwalałam iść do kibla i podciąć sobie żył.
Stanowiła jedyne ogniwo łączące mnie z tym obrzydliwym światem, z obłudną
rzeczywistością.
I nie wpływała tak na
mnie z powodu bycia moją siostrą. Dziewczynka była w pełni czysta, niewinna,
nie uczyniła w życiu tak naprawdę nic złego, nikogo nie skrzywdziła, nie
zraniła. Żyła swoimi dziecięcymi marzeniami, którymi ze mną się dzieliła, a ja
musiałem znosić ten ogromny ból , mając świadomość, iż raczej nigdy się one nie
spełnią. Zasługiwała na lepsze życie. Na pełną rodzinę, na ojca, który nosiłby
ją na barana i traktował jak księżniczkę. Matkę, ale nie wariatkę, która
troszczyłaby się o nią oraz dobrego starszego brata, dającego przykład i
stanowiącego autorytet. Niestety, żadne z nas nie umiało wywiązać się się
swoich obowiązków. Chociaż naprawdę się starałem. Pomagałem jej w lekcjach,
bawiłem się, czasem gotowałem, pocieszałem. Ania mnie uwielbiała, ale ja nie
wiem dlaczego cały czas czułem się źle w jej towarzystwie, jakbym nie mógł przy
niej wytrzymać. A dodatku fakt, ze przepierdzielałem
hajs, który mógłby być dla niej , czasami doprowadzał mnie do histerii, lecz
nie potrafiłem zrobić nic, aby to zmienić.
- Już zaraz coś zrobię,
Zgredzie – powiedziałem , pokazując język, na co zareagowała śmiechem – Ale
najpierw muszę zapalić w piecu.
Potrzeba nauczyła mnie
tej brudnej umiejętności. W sumie nie było to też zbyt skomplikowane. Paliliśmy
śmieciami, bo nie było nas stać na węgiel i przynajmniej oszczędzaliśmy na śmieciarce.
Ale za to śmierdziało i to cholernie, nie wspominając o tym, że piec miał już
swoje lata i zaraz miałem wrażenie , iż wybuchnie, a my wylecimy w powietrze
razem z nim.
Na obiad ugotowałem
makaron, a jedyne z czym mogliśmy go zjeść to cukier. Uczta bogów. Jednak Ania
nie narzekała. Ona nigdy nie narzekała. Widziałem, że mało jej smakuje, lecz
jadła i mruczała z zadowolenia, aby mi było przyjemnie. Czym taki potwór jak
ja, zasłużył sobie na taką perełkę ?
- Stasiu ? – spytała,
wciągając makaron. Tylko ona i Zośką tak do mnie mówiły. A teraz coś ją
trapiło, bo oczy miała wbite talerz, a jej ton był dosyć niemrawy.
Przytaknąłem, aby zachęcić ją do mówienie.
- Czy wszystkie mamy są
takie jak nasza ? – dokończyła swoim naiwnym tonem, nie wiedząc, że jej pytanie
innym mogłoby wydać się absurdalne.
- A dlaczego pytasz ? –
drążyłem, aby lepiej zrozumieć jej motywy.
- Bo dzisiaj po Julkę
przyszła mama do szkoły. I ona była zupełnie inne. Ładnie ubrana, pięknie
pachniała i tak uroczo się śmiała. – uśmiechnęła się na samo wspomnienie – I
nie mówiła do siebie jak nasza, a gdy zapytałem Dorotkę czy jej też jest taka,
ona powiedziała, że tak.
Nie wiedziałem co
powiedzieć. Wiedziałem, że nadejdzie kiedyś taki moment, iż Ania zacznie
zadawać pytania, które chętnie schowałbym w najbardziej odległym kącie jej
rozumku. Przecież nie wytłumaczę małemu dziecku, że jego matka ma jakieś
problemy ze sobą. I tak by tego nie zrozumiała. Chciałem również zachować
pozory, aby jej dzieciństwo chociaż miało namiastkę normalności i beztroski, a
nie było wypełnione niepewnością i bólem jak moje .
-Nasza mama jest przez
to wyjątkowa. A gdy tylko będzie chciała, ubierze się jeszcze ładniej od mamy
Julki. Tylko musimy dać jej trochę czasu. – wiem, zabrzmiało to jak z
tandetnego filmu, ale naprawdę nie byłem dobry w takich przemowach.
- Okay – tylko tyle
odparła.
Potem zabraliśmy się za
mnożenie w słupkach. To jedna z niewielu dziedzin matmy, jaką ogarniam.
Stwierdziłem, że Ania miała chyba dysleksję , gdyż często myliły jej się cyfry,
lecz nie mogliśmy sobie pozwolić na wizytę u pedagoga. Po uporaniu się z
zadaniami mała poszła się bawić, a ja ruszyłem do pokoju.
Przebrałem się w ciuchy
„nacodzień” i po raz kolejny zgłębiałem tajniki matmy. Nic nie kapowałem,
tematy które braliśmy ostatnio były jak czarna magia i chyba będę musiał
poprosić Zośkę o korki. Ale następnie odkryłem, że niektóre zadania mi w miarę
idą. Poczułem moc i uczyłem się dalej. Ale nagle coś spostrzegłem. Umiałem je
zrobić tylko dlatego, iż ten temat wyjaśnił mi na lekcji Kurdupel.
-Nosz kurwa mać ! –
ależ mnie ta myśl wkurwiła. Pieprznąłem wszystko i poszedłem spać. I
dziękowałem, że nie może się on
dowiedzieć o tym, jak jego miłosierdzie mi pomogło.
~*~
Minęły dwa dni.
Mało/wiele się zmieniło. Ogólnie w klasie nic, nastroje te same, podniecenie
wycieczką, wkurwienie na szkołę. Ja też jakoś się trzymałem. Głosy nie dawało o
sobie zapomnieć, jednak nadal potrafiłem nad nimi panować, ale czułem, iż
niedługo stracę tę przewagę. I ta myśl napawała mnie strachem. Było coś jednak,
co dawało mi radość.
Kurdupel nadal nie
znalazł tego swojego zasranego amuletu. Już się poddał i nie chodził z pytaniami.
Siedział cały czas przygnębiony, nawet do Daniela się nie odzywał. Dało się
dostrzec, iż rzeczywiście miał on dla niego wielką wagę. Janek wydawał się
teraz całkowicie rozbity. Widziałem, jak dotykał nieświadomie swojego
nadgarstka, jakby szukając zagubionej błyskotki. Cały czas chodził ze
spuszczoną głową, jakby dosłownie jego życie straciło sens. Nie potrafiłem tego
zrozumieć. Przecież to zwykły przedmiot, jakaś pierdoła, nie warto z powodu
czegoś tak błahego zadręczać się cały czas.
Zosia też spostrzegła
jego przygnębienie i jeszcze bardziej rozkazywała iść i się o niego popytać.
Ale jak ? przecież to będzie dziwne ! I
tak klasa ledwo przyjęła słabe wytłumaczenie moich ostatnich spowinowaceń z
Nowym, więc teraz kiedy zacznę to robić od nowa, cały kamuflaż legnie w gruzach.
- Gówno mnie to
obchodzi ! – wrzeszczała Zośka – Masz to zrobić !
-Ale przecież mi
wybaczyłaś ! Powiedziałaś, że już wystarczy tej maskarady !
- Tak ! Ale zobacz, dziwnie
to zabrzmi, ale on naprawdę cierpi, wydaje się jakby stracił cząstkę siebie, a
tobie co szkodzi zapytać ? Przecież to nic , a możesz mu pomóc. Dobro dane
wraca do nas podwójnie. Nie wiesz, czy kiedyś nie przyda ci się jego pomoc.
Naprawdę nie chciałem
tego robić, ale wizja kopa w jaj stawała się coraz wyraźniejsza, a uwierzcie
mi, boli on jak cholera, przekonałem się o tym na własnych genitaliach, a więc
rozpocząłem tę maskaradę.
Pytałem się wszystkich,
naprawdę wszystkich, nawet kujonów, ale nikt nic nie wiedział. Użyłem nawet
swojego władczego tonu, na który zawsze odpowiadano posłuszeństwem. Totalna
dupa. Starałem się, aby Kurdupel nie widział moich starań. Nic chciałem, aby
zauważył mojego zaangażowania. Nie chciałem jego wdzięczności. Powiedziałem Zośce o wynikach całego
szaleństwa, przyjęła to z nadzwyczajnym jak an nią spokojem.
Wchodząc do szatni,
usłyszałem szepty. Zostałem godzinę po lekcjach aby pograć w gałę. Potrzebowałem
czegoś na odreagowanie. Nawet dziś pan Janusz zagrał z nami , co zdarzało się tylko
od święta. W każdym razie, te przyciszone głosy zaczęły mnie trochę niepokoić.
Nie wiem dlaczego. Ale poczułem wewnętrzną potrzebę, aby sprawdzić, o co
chodzi. Zatrzymałem się i ruszyłem powoli, starając się stawiać każdy krok jak
najciszej.
Po otwarciu drzwi
zobaczyłem Heńka, Grześka i Antka. Pochylali się nad czymś, co trzymał w ręce
pierwszy z nich. Chyba próbowali to otworzyć, ale nie byłem pewny. Cały czas
przy tym się śmiali i rozmawiali cicho. A ja chyba już wiedziałem, co jest przyczyną
ich dobrego nastroju.
- Co tam macie ?! –
zapytałem grobowym tonem. Kumple nieźle się wystraszyli, ale natychmiast
przybrali pokerowe miny. Popatrzyli na siebie, a następnie swój wzrok
skierowali na mnie. Heniek włożył to coś do kieszeni.
- Nic – odpowiedział
Antek. – Obczajaliśmy coś na telefonie Henryka.
Myślałem, ze zaraz gul
mi skoczy. Skurwysyn kłamał mi w żywe oczy. Czy on naprawdę myślał, iż się nie
domyślę ? Że ich zachowanie nie wygląda podejrzanie. Zacząłem oddychać
spokojniej, żeby się uspokoić, lecz gówno to pomogło. Rozwścieczony ruszyłem w
ich stronę.
- Pokaż mi to ! –
warknąłem tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zgarbiłem się i zacisnąłem pięści.
Prezentowałem się groźnie, co zrozumiałem, widząc reakcję Heńka. Skulił się
znacznie i zaczął cofać. Napierałem na niego coraz bardziej. Pozostała dwójka
zeszła mi z drogi. Pozostałem sam an sam z moją ofiarą.
- Ale przecież ci mówię
, że tam nic …
Nie zdążył dokończyć
zdania, gdyż dostał mocnego strzała w pysk. Krzyknął i osunął się na podłogę.
Jego przyjaciele uciekli, a Heniek leżał na posadce trzymając się za krwawiącą szczękę.
Ciota zaczęła płakać pod nosem, a kiedy się nad nią pochyliłem, skuliła się jeszcze
bardziej. Wyciągnąłem rękę i wyjąłem coś z jego kieszeni. Oczywiście był to
medalion Kurdupla.
- To nie tak jak
myślisz. – wyszlochał, robiąc błagalne oczy –Nie chciałem cię wkurwić, chciałem
się ponabijać z Janka. Dlatego podpieprzyłem mu go z ławki. Ale gdybym
wiedział, że tak na to zareagujesz, nigdy bym tego nie zrobił ! Przyrzekam !
Wystawiłem dłoń nad
jego głową, a Heniek skulił się, czekając na cios. Ale ja pogłaskałem go po
czerepie, mówiąc:
- I po co ci to było,
co ? Dlaczego kłamałeś ? Pytałem się ciebie dzisiaj, czy go widziałeś. Powiedziałeś,
że nie. I przed chwilą też skłamałeś. Jest mi trochę przykro, zawiodłeś mnie.
Wiesz, że mi się kitu nie wciska.
- Wiem, przepraszam,
zachowałem się jak zwykły pedał, ale nie mścij się, zrobię wszystko. Zobaczysz,
jeszcze bardziej zacznę dokuczać Jankowie, to ci na pewno wszystko wynagrodzi.
I wtedy wpadłem na szatański
plan. Istnie wstrętny, och gdyby Zośka wiedziała, że była jego
pomysłodawczynią.
- O nie, nie będziesz
mu dokuczał. Zrobisz coś znacznie lepszego … - przerwałem, żeby spojrzeć w jego
przerażone oczy. Teraz zrobiłby dla mnie wszystko. -Zaprzyjaźnisz się z nim. Staniesz
się jego najlepszym kumplem. Będziesz z nim gadał, śmiał się, przebywał,
spotykał się, tak aby cię polubił. Do czasu aż
uznam, że wystarczy. A Kurdupel ma się nie dowiedzieć, że ci to kazałem
zrobić. Czy to jest jasne ?
- Tak – odparł
zdziwionym tonem. Takiego zadania na pewno się nie spodziewał.
- No, grzeczny chłopiec
– jeszcze raz pogłaskałem go po głowie i ruszyłem w stronę wyjścia. Medalion
włożyłem do kieszeni spodni, a wychodząc obróciłem się i powiedziałem:
-I mam nadzieję, że
nikomu nie piśniesz słówka o naszej
dzisiejszej rozmowie i że tamte tłoki też tego nie zrobią, bo wtedy
byłbym bardzo niezadowolony - pogroziłem
mu palcem, na co błyskawicznie kiwnął głową. Teraz pozostała mi jeszcze jedna
misja do załatwienia. Oddać zgubę
właścicielowi.
Jadąc tramwajem,
uświadomiłem sobie, że nie jest to chyba dobry pomysł. Kurdupel na pewno nie ucieszy
się na mój widok. Gdybym ja otworzył drzwi domu i go zobaczył, wypierdzieliłbym
go na zbity ryj i przez ponad dwie godziny musiał się uspokajać. A mój widok na
pewno nie działa na niego lepiej. Poza tym uzmysłowiłem sobie, iż nie znam jego
adresu. Akurat tramwaj zajechał na przystanek, na którym Nowy wysiadałem, więc
zrobiłem to samo. Stałem jednak miejscu nie wiedząc co dalej.
Może lepiej poczekać do
jutra i dać mu go w szkole. Na oczach Zosi, może nawet Talskiego. Na pewno bym
zapunktował. Ale coś mnie powstrzymywało od tego pomysłu. Chciałem mieć to już wszystko za sobą i nie
zawracać sobie tym człowiekiem głowy. Ostatecznie ruszyłem w stronę, którą
Janek kiedyś szedł po naszej kłótni.
Zacząłem się śmiać pod
nosem. To było tak głupie, ze aż śmieszne. Im bardziej chciałem się z nim
zakolegować, tym bardziej go nie lubiłem. Im bardziej nie chciałem jego pomocy,
tym bardziej ona do mnie docierała. Im bardziej chciałem się od niego odciąć, tym
nasze więzi się zacieśniały, no bo kto by pomyślał, że będę załatwiał jego
problem i odnosił mu zgubę. Gdyby ktoś powiedziałby mi to kiedyś, wyśmiałbym go
i kopnął w dupę. A największa ironia losu leżała w tym, że jedynym lekarstwem (
chyba jedynym i chyba lekarstwem) na głosy w mojej głowie nie było nic innego
jak postać mojego ulubionego kolegi z klasy. Naprawdę zacząłem to już odbierać,
jako jakąś karę z niebios za wszystkie moje grzechy. Przecież ta cała nasza
relacja była absurdalna. Nienawidziliśmy
siebie, a jednak on mi pomógł, a ja teraz to robię dla niego. Stwierdziłem, że
to oddanie medalionu może być rekompensatą za matmę, którą mi wytłumaczył.
Wtedy przynajmniej nie czułem , że robię coś dla niego bezinteresownie, bo ta
myśl doprowadziła by mnie do szału.
W końcu dotarłem na
dzielnicę bloków, ale co dalej ? „Myśl Staszek, myśl kurwa !” mówiłem sobie w
głowie. Przecież nie zacznę go wołać, nie będę też się pytać o niego ludzi.
Dawno powinienem się poddać, ale miałem pewne małe przeświadczenie, iż tak
naprawdę wiem gdzie szukać. Zacząłem analizować wszystkie nasze rozmowy. Krok,
po kroku. Namęczyłem się przy tym w chuj, nie wspominając, że na samo
wspomnienie naszych konwersacji już się automatycznie wkurwiłem. Ale w końcu
dotarłem do naszej kłótni pod przystankiem. I wtedy znalazłem rozwiązanie:
„- Czy każde nasze
spotkanie musi kończyć się kłótnią ?
- A co ? Spodziewasz
się, że jak wszyscy pokłonię ci się, wycałuję nóżki i odejdę uniżenie ? Chyba
śnisz. Myślisz, że jak przyjdziesz do mnie w nocy urżnięty, to cię przenocuję i
pożyczę ciuszki. Każdy tak zrobi, ale nie Boczna dwa przez jedenaście. „
I tu była odpowiedź.
Przedtem nie rozumiałem, o co mu chodziło , teraz zajarzyłem , że to jego
adres. Oj Kurduplu, sam się wkopałeś. Ruszyłem w wyznaczonym kierunku.
Zaraz znalazłem ten
blok. Wyglądał beznadziejnie, a okolica też nie była jakaś szczególna, pełno
żuli i bezdomnych. Podszedłem do domofonu, ale oczywiście nie działał. Całe szczęście
okazało się , że drzwi wejściowe nie były zamknięte, nie miały nawet zamka ,
zatem wszedłem do środka.
Wewnątrz budynek
wyglądał jeszcze bardziej obskurnie niż
z zewnątrz, a waliło w nim jak w
chlewie. Starając się oddychać przez nos, ruszyłem schodami do góry, bo
oczywiście winda nie działała. W końcu znalazłem mieszkanie numer jedenaście.
Stanąłem przed drzwiami i dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo się
denerwuję. Nie wiedziałem, co mnie czeka, nie wiedziałem, jak zareaguje. Miałem
już to wszystko w dupie, chciałem mieć to już z głowy. Nacisnąłem dzwonek.
Czekałem w ciszy, ze słuchem wytężonym na każdy, nawet najmniejszy szmer, w
końcu usłyszał cicho kroki, a następnie drzwi się otworzyły. Moje serce biło
jak szalone.
Stała przede mną bardzo
mała osoba, jeszcze mniejsza niż Kurdupel. Miała może150 cm wzrostu i z 70 lat.
Zaraz poczułem zapach babcinych perfum, wypełniających całe mieszkanie.
Staruszka uśmiechała się do mnie ciepło, chociaż w jej oczach widziałem zdziwienie
i musiałem przyznać, iż jej wnuk miał taki sam piękny uśmiech. Krótkie kręcone
włosy na jej głowie , coś a la’ murzyńskie afro, były rozczochrane. Ubrana była
w podomkę w kwiatki, na nogach miała bambosze, a w ręce różaniec. Od razu
poczułem do niej sympatie, była taka babcina, taka kochana.
- Dobry wieczór, w czym
mogę panu pomóc ? Chyba pana nie znam , ale jeśli tak nie jest, to przepraszam.
Lata już nie te, stara jestem i mogę zapomnieć – zaśmiała się serdecznie.
- Dobry wieczór. –
przywitałem się pogodnym tonem. Nie wiem dlaczego, ale chciałem zrobić na niej
dobre wrażenie, chciałem, aby mnie polubiła.- Mogę panią zapewnić, iż z pani
głową wszystko jest w porządku, bo an pewno się wcześniej nie spotkaliśmy. –
Przerwałem na chwilę i czekałem na jej reakcję, jednak milczała. – Mam na imię
Staszek i chodzę z Kurd… z Jankiem do klasy – na te słowa jej oczy się zaświeciły.
- O mój kochany, wejdź
do środka. Jakże się cieszę na to spotkanie. Wnusio nic nie mówi o szkole i
bałam się, ze znowu nie będzie miał kolegów, albo będą mu dokuczać. – uuu, ciekawych rzeczy można się tu
dowiedzieć. – Przyszedłeś go odwiedzić ? Jesteś głodny ? Zaraz zrobię coś do
jedzenia. – była tak rozentuzjazmowana, że nie dała mi dojść do słowa. Chwyciła
mnie za rękę i chciała wciąg mnąc do mieszkania. – Lubisz pierogi ruski ? Zaraz
ci odgrzeję. – ostatecznie pomimo mojego zaparcia wylądowałem w środku. Ta pani
miała mnóstwo siły. Cało mieszkanie było bardzo przytulne i urządzone w starym
stylu, bardzo babcinym, czyli mnóstwo świętych obrazków, krzyży, talerzy na
ścianach, dywanów i meblościanek. Chociaż dało się wyczuć i zobaczyć, że z
pieniędzmi się im nie przelewa, ale naprawdę dziwnie dobrze czułem się w tym
pomieszczeniu. – Tak się cieszę, że przyszedłeś. Tak rzadko ktoś nas odwiedza,
zazwyczaj tylko ksiądz na kolędzie. A do Jasia to już w ogóle nikt od paru
ładnych lat nie przychodzi, a jak tak bardzo lubię towarzystwo. Lubisz sosik
pieczarkowy ? – zanim zdążyłem odpowiedzieć, wylądował przede mną wielki talerz
pełen pierogów, polanych tym właśnie sosem. – Proszę się nie krępować i jeść.
Jak będziesz jeszcze głodny, to ci dołożę.
Próbowałem się
sprzeciwiać. Czułem się… trochę niezręcznie, w końcu byłem w domu mojego
największego wroga i jeszcze go obżerałem. Było to trochę dziwne, ale czułem
się źle z myślą, że nie powodzi im się
najlepiej, a ja zabieram im jedzenie.
Ale babcia nie przyjmowała żadnych
zastrzeżeń i kazała wcinać. Przyznam , że byłem strasznie głodny, a danie
wyglądało tak genialnie, iż z chęcią zacząłem wcinać.
- Tak się cieszę, że
przyszedłeś – mówiła to już chyba piąty raz. Usiadła naprzeciwko i nie
spuszczała mnie z oczu – Cieszę się, że Jasiu ma kolegę, który jeszcze się
pofatygował, żeby go odwiedzić. Było mi
strasznie smutno, gdy widziałam, jaki jest samotny, ale jednak ma ciebie. Ale
nic o tym nie wspominał … Cóż, takim starym jak ja już nic się nie mówi. A
ostatnio, coś był jeszcze bardziej smutny. Szukał czegoś w mieszkaniu, a gdy
zapytałam czego, udawał, że nic się nie dzieję. – przerwała na chwilę, ale potem
chwyciła mnie za policzek, co było dosyć niekomfortowe , gdyż właśnie
przeżuwałem, i powiedziała – Ale ciebie ładny chłopak. Pewnie dziewczyn masz w
bród. Sama gdybym była młodsza, ustawiłabym się w kolejce. Chyba , że lubisz
starsze ? Wiesz, jestem wdową – tu puściła mi oko, a ja ryknąłem śmiechem.
Potem zaczął się wywiad. Od kogo jesteś, kim są rodzice, masz rodzeństwo, ile
lat, do kościoła chodzisz, na tacę dajesz, modlisz się . Odpowiadałem na
pytania, choć czasem troszkę kłamałem, zwłaszcza kiedy mówiłem o kościele. Wspomniałem
coś o szkole, wychowawcy, wycieczce. Wspaniale mi się z nią rozmawiało. Tak
lekko, beztrosko. Już miała opowiadać jakąś historię o księdzu, gdy rozległ się
głos:
- Co ty tutaj robisz ?!
Janek stał w drzwiach,
w podkoszulku, bokserkach w misie i czarnych skarpetkach. Aż oniemiał ze
zdziwienia. Usta miał szeroko otwarte, a oczy przymrużone, jakby nie potrafił
uwierzyć w to , co widzi. No cóż, musiało to wyglądać dosyć dziwnie. Wstał,
usłyszał głosy. Wyszedł z pokoju i widzi swojego największego wroga,
wcinającego pierogi w jego mieszkaniu i rozmawiającego z jego babcią jak z
najlepszym przyjacielem. Miałem wrażenie, że zaraz tam zejdzie.
- Nie, ja mam chyba
zwidy – powiedział drżącym tonem i ruszył do kuchni, aby napić się wody. Nie
wiedziałem , co powiedzieć, więc po prostu jadłem.
-Zobacz Jasiu, co za
niespodzianka ! Stasiu nasz odwiedził ! Dlaczego nie mówiłeś, że masz tak
wspaniałego przyjaciela ? Taki miły zabawny, na pewno się świetnie dogadujecie.
Tobie też dać pierogów ? – spytała, lecz Janek stał ocipiały i nie wiedział, co
powiedzieć, co uznała za zgodę i poszły podgrzewać ruskie.
-Stasiu nas odwiedził ?
– spytał, ale chyba samego siebie, nadal nie mogąc w top uwierzyć. Babcia cały
czas coś trajkotała, jaki jestem miły, grzeczny uprzejmy. – Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam ? A zresztą
nie ważne … Po coś tu przylazł ?! – wywarczał cicho, aby babcia tego nie
usłyszała. Przełknąłem pieroga i odpowiedziałem:
- Jak powiedziała moja
przedmówczyni, chciałem cię odwiedzić – nie zdarzyłem zobaczyć jego miny, gdyż
wylądował przed nim talerz pierogów. Babcia powiedziała, że zostawia nas,
abyśmy sobie porozmawiali , a następnie wyszła z kuchni. Zostaliśmy sami, w
cztery oczy.- Przecież ostatnio się zakumplowaliśmy, więc stwierdziłem, ze
wpadnę na chwilę. – na widok jego miny wybuchnąłem śmiechem. A on aż
sczerwieniał ze złości. Do była świetna zabawa.
- Gadaj kurwa o co
chodzi ? – wycharczał i byłem pewny, iż zaraz się na nie rzuci. Doprowadziłem go
do granic wytrzymałości.
- Oj, grzeczniej, grzeczniej.
– poprosiłem tonem zwycięscy – Tak się składa, że wyświadczam ci wielką
przysługę, więc należy mi się trochę szacunku, chyba że nie chcesz dostać
swojego badziewia . – nadal wpatrywał się we mnie jak idiota. Kurna, co za muł
, jeszcze nie zajarzył.
- Co kurwa ?
- Mówi co to coś ? -
Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem medalion. Jego oczy natychmiast się
zaświeciły ze szczęścia. Wyciągnąłem po niego rękę, a ja już nie chciałem się pierzyć,
tylko po prostu mu go oddałem. Wziął go jak największy skarb i przyłożył do
serca, a ja sobie uświadomiłem, że miałem go przez parę godzin, a nie
sprawdziłem , co ma w środku.
- Skąd go masz ?
Przecież się zgub … -nagle zastygł. Podniósł wzrok, a w jego oczach widziałem
furię. – Ty wstrętna parszywa gnido,
wiedziałem, że jesteś jednym wielkim chujem, ale nawet nie podejrzewałem, że ty
możesz posunąć się do czegoś takiego … - o co mu kurwa chodziło ? Nie
spodziewałem się wielkich wdzięczności, ale nawet nie pomyślałem, ze za pomoc
dostanę w pysk. – Przecież widziałeś jaki był dla mnie cenny, widziałeś jak go
szukałem. I niby chciałeś pomóc, a tak naprawdę zakurwiłeś go, udawałeś
przyjaciela i teraz przychodzisz jako bohater, przewracasz w głowie mojej babci
i mi go oddajesz ?! Gdzie są twoi koledzy ? Dlaczego się nie śmieją ?! Ponabijajmy się jeszcze ze mnie !
- Co tu kurwa pieprzysz
?! – aż wstałem ze złości. Po raz kolejny doprowadził mnie do szału. Serce biło
mi jak szalone, a ręce zacisnąłem na stole, żeby przez przypadek mu nie wpierdzielić.
– Posrało cię do reszty, co ? Ja głęboko w dupie mam ten twój chujowy wisiorek
! Słyszysz, głęboko w dupie ! Zobaczyłem jak dziś paru chłopaków się nim
bawiło, więc pomyślałem, że będę miły, więc go zabrałem i fatygowałem dupę i
marnowałem i marnuję czas, aby ci go zwrócić. A ty jak zawsze robisz z siebie
kurwa ofiarę ! Jak zawsze ja jestem tym złym ! Chciałem być dobry i zachować
się wobec ciebie fair, ale oczywiście ty nie możesz tego zrozumieć, bo wszyscy
chcą cię skrzywdzić. Trzeba było zostawić ten zasrany wisiorek i mieć wszystko
w dupie. Pierdol się – powiedziałem na odchodne i ruszyłem w stronę wyjścia.
Nawet nie chciałem patrzeć na jego krzywą mordę. Człowiek się poświęca a ten
będzie mnie teraz oskarżał i wyzywał. Pieprzyć go. Pieprzyć go i Zośkę z jej
wspaniałymi pomysłami. Miałem już dość wszystkich na najbliższy tydzień.
- Co? Ty już Stasiu
idziesz ? – zapytała babcia, gdy zmierzałem do drzwi.
-Tak, proszę pani,
Dziękuję za pierogi i do widzenia. – odparłem lekceważącym tonem. Wiem, ze było
to bezczelne i mogło ją zranić, ale chciałem jak najszybciej wydostać się z tej
klatki.
- A nie chcesz pierogów
do domu ? Mam zamrożone, mogę ci dać ?
- Nie dziękuję-
wyszedłem i trzasnąłem drzwiami. Szybkim krokiem ruszyłem schodami w dół.
Miałem ochotę coś rozpieprzyć. Coś, albo kogoś. Nagle usłyszałem nawoływanie, więc
przyspieszyłem. Wybiegłem na zewnątrz i świeże powietrze otrzeźwiło mój umysł.
Poczułem na ramieniu czyjś dotyk.
- Kurwa, Staszek,
poczekaj – powiedział Kurdupel za moimi plecami. Odwróciłem się. Stał przede
mną nadal w samej bieliźnie i podkoszulku. Trząsł się z zimna i świadomość, że
marznął , dała mi dużą przyjemność.
- Przepraszam cię,
zachowałem się jak kompletny kretyn – powiedział szybko, żeby mieć to z głowy.
Że doczekałem momentu , w którym Kurdupel mnie przeprasza – Naskoczyłem na
ciebie bez powodu, wyzywałem, a tak naprawdę nie miałem prawa. Chociaż musisz
przyznać, że miałem powód podejrzewać akurat ciebie. – zmarszczyłem brwi, nie
wiedząc co powiedzieć – W każdym razie, dziękuję. Dziękuję, że go im zabrałeś,
nawet nie chcę wiedzieć komu, i za to że przyszedłeś i mi go oddałeś.
Specjalnie nie wspomną, że jednocześnie zdobyłeś serce mojej babci. – zaśmialiśmy
się, jakbyśmy byli normalnymi znajomymi, a nie największymi wrogami. – Dobra
jestem beznadziejny w tych przemowach. Chcę, żebyś wiedział, że doceniam ten
gest. Naprawdę. – Nie miałem nic do powiedzenia, więc odwróciłem się i ruszyłem
w stronę przystanku.
- I możesz ze mnie się
jutro naśmiewać w szkole, śmiało – powiedział na pożegnanie. – Śmiej się ze
mnie, z mojej biedoty, zachowania, ubrań, czy mieszkania. Ale spróbuj tylko coś
powiedzieć o mojej babci, choćby jedno złe słowo, a przyrzekam, że nie wiem,
jak to zrobię, ale cię zabiję. Na serio, chociaż jeden kawał, a pożałujesz.
Powiem szczerze, że
bardzo mnie to zabolało. Co jak co, lecz jego babcia była wspaniałą i kochaną
osobą i nigdy bym nie pomyślał, żeby się z niej śmiać, wręcz przeciwnie, bardzo
ją szanowałem. Ale uświadomiłem sobie, jakie złe zdanie musiał mieć o mnie Kurdupel,
aby posądzać mnie o taki czyn. Naprawdę było mi przykro.
- A i jeszcze na sam
koniec. Można powiedzieć, że zadośćuczyniłeś , a więc wybaczam ci Staszek. Daję
ci moje wybaczenie.
Odwróciłem się powoli i
spojrzałem mu w oczy. Tyle się starałem, męczyłem, żeby je dostać. A ten teraz
robi mi łaskę i je od tak daje. Miałem już go dość, naprawdę. Tych ciągłych
nerwów i jego wyższości na każdym kroku. Niech sobie robi w swoim marnym życiu,
co chce, byle tylko trzymał się ode mnie z daleka. Teraz było mi one po gówno potrzebne. Uśmiechnąłem
się i powiedziałem:
- Teraz to możesz je
sobie wsadzić w dupę i wyruchać. – odwróciłem się i nie patrząc na Kurdupla,
ruszyłem na przystanek .
Witajcie
Wiem, strasznie długo czekania. Przepraszam, ale dopiero wczoraj naszła mnie wena. Ten rozdział
naprawdę jest długi, zatem mam nadzieję, że w tym punkcie wam to wynagrodzę
robyn