środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział ósmy

Miałem plan jak to wszystko rozegrać.  Jego wymyślenie troszkę mi zajęło, ale i tak nie mogłem spać w nocy, zatem dużo czasu nie zmarnowałem. Poddanie się w ogóle nie wchodziło w grę, o nie. Nie dam dziadowi tej satysfakcji ze zwycięstwa. Cała sprawa skończy się tak, że Janek sam do mnie przyjdzie z przebaczeniem, żebym tylko dał mu spokój.
Co do jego osoby troszkę się natrudziłem. Starałem się po całej konwersacji w tramwaju, wykreować sobie obraz jego postaci w głowie. Oczywiście obraz całkowicie prawdziwy i obiektywny. I muszę się przyznać tutaj do pewnej „zdrady”, której dokonało moje sumienie. Ogólnie byłem na Kurdupla straszliwie zły. Gdyby bez gadania wybaczył mi, wszyscy byliby bardziej szczęśliwi. Zośka dałaby siana, Janek pozbyłby się wroga, a ja miałbym troszeczkę spokoju więcej. Ale ta jego zasrana duma, bo chyba tak to muszę nazwać. Oczywiście, nie mówię, ze ja jej nie mam, gdyż jest to jedna z moich największych wad, chociaż czasami bywa bardzo przydatna.
Zatem jego opór dał mi się we znaki. I ta cała krytyka pod moim adresem. Autentycznie poczułem się w pewnym stopniu dotknięty, a najgorsze jest to, iż nie wiem dlaczego. Cały czas mnóstwo ludzi wytykało mi jakieś błędy, a ja, jak to ja, miałem to wszystko i ich wszystkich głęboko w dupie. Nawet Zośka pod tym względem nie miała znowu na mnie takiego wpływu.  Także byłem odporny na skargi innych.
Aż pojawił się ten mały złośliwy osobnik, który napomknął o dumie, hipokryzji i wyższości. Oczywiście w tamtej chwili bardzo się za to obruszyłem, co myślę, pokazuje moje późniejsze zachowanie. Pytałem się, jak on śmie w ogóle zwracać mi uwagę i to jeszcze o złe cechy, których nie mam. Jednak później, leżąc w łóżku, z całych sił starając się zasnąć, stwierdziłem, że miał jednak rację. I to nie jednak, lecz na pewno. I zrobiło mi się trochę przykro. Wiem, dziwnie to brzmi. Samemu ciężko mi się do tej myśli przyzwyczaić. Zasmuciłem się, iż ktoś ma taki obraz mnie. Idealnego Staszka sportowca. 
Nie wiem, co jest w Janku takiego niezwykłego, że akurat na jego krytykę musiałem tak zareagować. Innych, bliższych mi osób, miałem ją w głębokim poważaniu. Kurdupel uwolnił jakąś cząstkę mnie, od tak dawna głęboko schowaną w mym wnętrzu, mianowicie samokrytykę. Najpierw wyrzuty sumienia, teraz to. I choć nie chcę tego powiedzieć i wzdrygam się przed tym, jednak Janek coś zmienił. W moim odczuciu na gorsze. Przysporzyło mi to bowiem więcej opresji i niepokoju, lecz w oczach świata na lepsze, gdyż coś się ruszyło.
Największy paradoks leży oczywiście w tym, że po skrytykowaniu tych wybranych wad przez Janka, automatycznie zaczęły mi one przeszkadzać. Nie wiem, jak się to stało. Okey, zdałem sobie sprawę z ich obecności, a to już był wielki krok do przodu, wielka zmiana. A to że zaczęły mi nagle doskwierać, nie mogłem się w z tym pogodzić. Od dawien dawna nie miałem sobie nic do zarzucenia. Jestem przystojny, powszechnie lubiany, świetnie gram w gałę. I co tu w swoim mniemaniu miałem sobie wypominać. No w sumie ostatnio naszły mnie myśli o moim końcu, lecz nie mogę nazwać tego jakimiś wyrzutami. Teraz moje prawdziwe wady dawały mi w kość.
Oczywiście, sprawdziło się to też w praktyce. Zacząłem wspominać różne sytuację z mojego życia, z dzieciństwa, szkoły, młodej dorosłości i automatycznie doszukiwałem się w nich moich złych cech, jak duma  czy hipokryzja.  A co lepsze, teraz, w teraźniejszości, po na przykład krótkiej , mało kulturalnej, wymianie zdań z  matką, dostrzegłem ich duże ilości. Gdy tylko coś zrobiłem lub powiedziałem, zaświecała mi się czerwona lampka, między innymi z napisem: wyższość. I to już było mało komfortowe.
Na początku starałem się to całkowicie ignorować, jednakże z czasem miałem już tego dość. Przed niektórymi czynami bądź słowami szukałem w nich jakiś złych emocji, a gdy ich nie znalazłem lub wykreśliłem , dopiero coś robiłem i mówiłem. Z jednej strony napawało mnie to irytacją, bo stawałem się w jakimś stopniu „święty” i to w  sumie za sprawą zasranego Kurdupla, ale z drugiej strony dawało mi to ulgę. Bo coś się ruszyło, coś się zmieniło, ja się troszeczkę polepszyłem.
A wracając do tej mojej własnej „zdrady”. Jak wspomniałem, byłem strasznie zły na Nowego za jego odmowę. Ale  z drugiej strony, choć ciężko mi to powiedzieć, może nie ucieszyłem się, ale podniosło mi to o nim mniemanie. Nie był uległy jak pies. Inni, gdybym potraktował ich tak jak Janka, po przeprosinach zaraz by mi wybaczyli i rzucili się do stóp. On miał tupet, a także i charakterek. Jak i również pewną godność oraz ….. miłosierdzie. Uhhh, nie każcie mi wypowiadać tego słowa jeszcze raz. Niestety, to prawda.  Bo pomimo jego odmowy i drobnej sprzeczki, nie skreślił mnie. Zostawił szansę na wybaczenie. A także nakierował mnie na dobrą drogę w jego kierunku. Zadość uczynienie.


Następnego dnia, po całym zajściu w tramwaju, gdy już wszyscy byli w klasie po drugiej lekcji, wykonałem pierwszy krok. Starałem się zrobić to jak najbardziej „światowo”. Nie po to, aby widziała to paczka czy klasa, tylko żeby zauważyła to Zośka, aby ujrzała, iż się staram. I nawet jeśli mi się nie uda, chociaż nie dopuszczałem do siebie takiej możliwości,  może mi przebaczy.
A więc mimochodem, niby od niechcenia ruszyłem w stronę Janka. I tu mile zaskoczył mnie pewien widok. Pierwszy raz ucieszyłem się na zobaczenie Dominik i jej przyjaciółek. Stały obok Kurdupla i coś mu mówiły. Uśmiechnęli się do siebie i dziewczyny wróciły do ławek. Miłe zaskoczenie.  Nowego wszyscy olewali, nie licząc Daniela, który i tak nic nie mówił oraz Zosi, lecz i ona trzymała się z pewnym dystansem. Moja paczka kiedy obdarzała go spojrzeniem, było ono tylko pełne pogardy. Lamusy nie dokuczały mu, ale miały go w dupie. Aż do teraz. Przeszła im już modna fala na nieodzywanie się i wykonali krok w jego kierunku. I tu też sprawdził się moja przepowiednia, iż dołączy albo do nas, albo do lamusów. Teraz byli oni pewni, ze my go nie chcemy, toteż postanowili go zwerbować. W końcu nowa twarz, to nowa twarz. Na razie zaczęła tylko Dominika, lecz później się to zmieni i pewnie zostanie zaakceptowany. Chyba że jest takim beznadziejnym przypadkiem jak Daniel. Miałem nadzieję, że uda mu się zaaklimatyzować. Szczerze , tego mu życzyłem. Pominę fakt, że gdyby tak się stało, czułbym się mniej winny.
Gdy tylko zbliżyłem się do ławki Nowego, Daniel na sam mój widok zerwał się z ławki i szybkim krokiem wyszedł na korytarz. No jak pies. Janek za to przeniósł na mnie swój wzrok. Dostrzegłem w nim pewne rozbawienie. Od razu, gdy był bliżej mnie , poczułem się lepiej. Chociaż głosy ostatniej nocy nie dokuczały mi bardzo, to i tak poczułem ulgę z powodu ciszy. Usiadłem na jego ławce. Czułem na sobie spojrzenia całej klasy.
- A co to ? Dzień dobroci i wybaczania się jeszcze nie skończył ? – zapytał ze śmiechem. Uff, dobry początek. Nie był zirytowany, po wczorajszej rozmowie. Trochę się rozluźniłem.
-Nie, dopóki go nie otrzymam – odparłem pogodnym tonem, jednak pełnym determinacji.
- A ty ciągle to samo … - rzucił z niechęcią.
- Możemy pogadać ? – spytałem, starając ignorować się jego wcześniejszą reakcję.
- Dlaczego się pytasz ?- odpowiedział ze zdziwieniem – Czy to przypadkiem ja nie powinienem uniżenie  prosić o dar rozmowy ze Staszkiem, największym macho w szkole ? – dodał zgryźliwie.
-Pytam się, gdyż widziałem, ze byłeś zajęty. – zignorowałem dalszą część jego wypowiedzi. – Jakieś laski cię zaczepiły. Choć nie wiem, czy cieszyłbym się z zainteresowania takich dziewczyn jak Dominika – zapewniłem.
-I po raz kolejny ukazuje się twoja wszechobecna wyższość – powiedział ze złością. Przekląłem w myślach. Teraz było to oczywiste. Dlaczego nie ugryzłem się w język ? – Poza tym są one bardzo miłe i nie wiem, co w tym ci przeszkadza. Chciałeś całkowicie pozbawić mnie znajomych i teraz, kiedy nagle ktoś do mnie się odzywa, jesteś zły ? Dalej, strzel jakąś anegdotę o moich ciuchach, a może teraz ci się uda.
Kurwa, znowu wszystko poszło się pieprzyć. Musiałem trochę się uspokoić, aby nie zepsuć tego bardziej i poprowadzić wszystko w dobrym kierunku.
- Na pewno nie jest to celem moich odwiedzin- zapewniłem jak najszczerszym tonem. – Ogólnie nie mam do ciebie złych zamiarów i nie wiem, dlaczego podchodzisz do mnie z taką niechęcią.
- Cóż, zastanówmy się … - odparł ignoranckim tonem – Czy chcesz, żebym wymienił wszystkie rzeczy , za które mam prawo cię nie cierpieć ?
- Nie, to możesz sobie podarować – zapewniłem go szybko, w celu uniknięcia sensacji.
- A więc czego chcesz ? –spytał dość niegrzecznie.
- Tego, co wczoraj. –opowiedziałem spokojnie. – Moje intencję się nie zmieniły. Nadal pragnę twojego wybaczenia.
Popatrzył na mnie z otwartymi ustami, a potem wybuchnął śmiechem. Wręcz czułem na sobie zdziwione spojrzenia klasy. Miałem nadzieję, że wśród nich jest też Zosi.
- A czy przypadkiem i nie wczoraj dałem ci do zrozumienia, że go nie dostaniesz ? – zapytał, powstrzymując chichot.
- Nie, wręcz przeciwnie – użyłem całej siły, aby powstrzymać złość. Och Zośka, gdybyś ty wiedziała, jak muszę się zmuszać i poniżać, aby otrzymać znowu twoją przyjaźń. – Dałeś mi do zrozumienia, iż oczekujesz ode mnie zadość uczynienia. – Odrzekłem, dopiero później zdając sobie sprawę, iż mi się rymło.
- Co ?! – rzucił zdziwiony. – Ja coś takiego powiedziałem ? Chciałem ci tylko uświadomić, iż przeprosiny to nie tylko słowa, lecz i również uczynki. Taka przyjacielska porada na przyszłość – dodał cynicznym tonem. –Moje intencje , tak jak i twoje, nie zmieniły się. Czyli, brzydko mówiąc, gówno dostaniesz.
Nie  wiedziałem, co powiedzieć. Oczywiście, nieźle się wkurzyłem. Ale tak jak i wczoraj postanowiłem, nie dam się tak łatwo zbyć. Nie chciał ugodowo, dostanie siłą. Muszę go jeszcze trochę pomęczyć.
Odszedłem do swojej ławki. Zosia mnie ignorowała, a cała klasa była tak zdziwiona, że nie wiedziała, co powiedzieć.
-Co jest ?- spytał Arek jako jedyny.
- Nic stary, chciałem tylko coś wyjaśnić. – Obejrzałem się i spostrzegłem, że Janek gdzieś wyszedł. Trzeba wykorzystać sytuację. – Nie obrazisz się, jeśli dzisiaj usiądę z kimś innym ?
Wyraz jego twarzy był bezcenny, aż zacząłem chichotać. Ze zdziwienia nic nie mógł wydukać, więc tylko pokiwał głową.
Wziąłem plecak i książki i ruszyłem oczywiście stronę ławki Janka. Śledziły  mnie wszystkie oczy w pomieszczeniu. Nastąpiła ogromna sensacja- rewelacja, chyba większa niż moja przygoda w parku. Staszek, który zniszczył Janka, chce się z nim teraz kolegować.
Usiadłem na miejscu Daniela. Dziękowałem, iż Kurdupla gdzieś wywiało, gdyż inaczej mój plan mógłby się nie powieść. A tak to po powrocie nie ma nic do gadania.
Po chwili wrócił sam Daniel. Nie wiem, co bardziej malowało się na jego twarzy, zaskoczenie czy strach.  Ja rzuciłem tylko:
- Wypierdalaj.
Zaraz się zerwał, zabrał swoją książki i po znalezieniu wolnego miejsca, tego obok Irka – lamusa- zajął je.
Przyznam, że troszkę się denerwowałem. Nie wiedziałem, jak na tę nagłą zmianę zareaguje Nowy. W końcu za mną nie przepadał, a mój widok w ławce na pewno go nie ucieszy. Aby skrócić czas oczekiwania, zacząłem wyjmować książki do matmy. Tak, teraz czeka mnie kolejne czterdzieści pięć minut męki z Pączkiem Nie cierpiałem jej jak każdy, choć ze swoją odrazą musiałem się nieźle hamować. W końcu to z matematyki miałem zagrożenie, a podpadnięcie Pączkowi tylko zwiększyłoby moje szanse, które i tak były już duże, na kiblowanie.
Wyciągnąłem zeszyt. Co prawda cały był on porysowany i podkreślany, ale ważne , że i tak go wziąłem. Przewróciłem kartki na ostatnią lekcję. Kurwa ! Było zadanie. Zapomniałem o nim. Co prawda i tak bym go nie zrobił, lecz na przerwie zerżnął od kogoś. Przez to całe przepraszanie Janka zarobię kolejną pizdę. Pączek teraz zawsze sprawdza czy mam zadanie. Bardzo chce mnie przyłapać na jego braku. I dzisiaj jej się to chyba uda.
Przeklinając własną naiwność, nie zauważyłem, że Kurdupel wszedł już do klasy, a zaraz za nim szanowna pani Pączkowska. Nie wiem z kogo widoku ucieszyłem się mniej. Gdy tylko Nowy spostrzegł, kto siedzi w jego ławce, przez jego twarz przeleciało zdziwienie, które jednak zaraz przerodziło się w złość. Szybkim ruchem podszedł i zajął miejsce obok mnie. Wyciągając książki, wywarczał przez zęby:
- Co ty tu kurwa robisz ?! – choć był to szept, wyczułem w nim ogrom nienawiści.
- Stwierdziłem, że dotrzymam ci towarzystwa.  – odpowiedziałem spokojnie, starając się, aby mój ton brzmiał całkowicie naturalnie i codziennie, jakbym opowiadał życiorys papieża –Daniel perfidnie kopnął cię w dupę, ale nie przejmuj się, one już tak mają.  – Tu splunąłem za siebie. -  A poza tym, masz zadanie ?
- Kto jak ma ? – spytał zdezorientowany. Ale kretyn, jeszcze się nie domyślił. – I ostatnie czego teraz potrzebuję to twoje zasrane towarzystwo. Uwierz mi, gówno mnie obchodzi ile goli strzeliłeś, jakie laski wyrwałeś, z kim się pierdzieliłeś.
- Przecież nic jeszcze o tym nie powiedziałem ! –zarzuciłem Nowemu.
-A o czym innym osobnik twojego pokroju może gadać ?  -w jego głosie nigdy nie słyszałem tyle pogardy. Patrzył się na mnie, jak na największe gówno. I chyba też mnie za nie uważał. – To już przechodzi wszelkie granice, że niby tak od zaraz chcesz mi towarzyszyć? Włączyła się w tobie potrzeba pomocy idiotom ? Co jak co, ale jesteś ostatnią osobą, z którą chciałbym, dzielić ławkę.
- Pragnę skromnie zauważyć, że w całej naszej klasie nie ma żadnej osoby, która dobrowolnie by z tobą usiadła. Więc zamiast kłapać paszczą, mógłbyś okazać mi trochę wdzięczności, za to, że w ogóle z tobą rozmawiam .
Pączek właśnie sprawdzał obecność. Odpowiedzieliśmy przy naszych nazwiskach, a potem wróciliśmy do kłótni.
- Nie, to jest już porąbane –zaczął, jakby sam nie wiedział, co mówi – Tobie wdzięczność ?! Ach rozumiem. Wielki Staszek pofatygował swoją wysportowaną dupę do największej ofermy w klasie i spodziewa się ogromnego aplauzu oraz uznania.  Jaki on dobry, no bo bez tego przecież nie mógłbym przeżyć. Mam bić brawo teraz, czy kiedy wszyscy będą się patrzeć ? – kipiałem ze złości. Nikt nie doprowadzał mnie do takiego stanu jak Janek. -Nie chcę od ciebie nic ! Słyszysz ?! Nic! Wszystko co pochodzi od ciebie jest zatrute jadem. – skończył i teatralnie obrócił się ode mnie plecami.
- Jesteś popierdzielony ! – wyrzuciłem – Za każdym razem, gdy chcę okazać ci odrobinę zwykłej ludzkiej życzliwości, atakujesz mnie, jakbym oblewał cię kwasem !
- A czym są twoje słowa? – odwrócił się tak szybko, że aż wryło mnie w krzesło. – Wszystko w twoich ustach jest kłamstwem. I nawet jeśli nie jest, to i tak brzmi jak łgarstwo. Co, spodziewasz się, że po okazaniu, jak ty to mówisz, życzliwości rzucę ci się do stóp, bo Stanisław uchylił nieco swojej dumy oraz wyższości i zwrócił uwagę na takie zero jak ja ? Jeśli oczekujesz pokłonów, idź do każdej innej osoby  w tej klasie, a je otrzymasz. Twój widok w moich oczach wzbudza tylko odrazę Słyszysz ? Jesteś u mnie całkowicie skreślony. Więc skończ już te gierki, bo jeśli myślisz że dam się nabrać na ten cyrk z przepraszaniem, to jesteś jeszcze większym kretynem niż za jakiego cię uważam, choć nie wiem, czy jest to w ogóle możliwe.
- Ile razy mam ci powtarzać, że nie robię sobie jaj ? – zerknąłem w stronę tablicy. Pączek zaczął już sprawdzać zadanie. Zaczęła od drugiej strony, więc jako ostatnia ławka pod oknem jesteśmy na samym końcu jej obchodu. – I jeśli mówię, ze chcę cię przeprosić, to jest tak na serio. Ale chyba za chwilę rolę się zmienią, bo wylałeś dzisiaj na mnie tyle obelg, wyzwisk i szamba, że normalna osoba dawno kopnęłaby cię w dupę, a ja jednak nadal tu siedzę i to wszystko znoszę. Już bardziej obrazić mnie nie możesz. Robisz z siebie taką ofiarę, a tak naprawdę jesteś jeszcze gorszy ode mnie. Co ja ci dzisiaj zrobiłem, że tak na mnie najeżdżasz ? Nie powiedziałem na ciebie ani jednego złego słowa. Uchyl więc trochę swojej dumy i zobacz, jak mnie zjechałeś. To ty sączysz na mnie jadem od rana. I nie myśl, że to po mnie spływa. – zakończyłem smutnym tonem. Wiedziałem, że to podziała. W pewnym sensie miałem słuszność. Cały czas na mnie napierdalał bez powodu. A ja to wykorzystałem i chciałem wzbudzić w nim wyrzuty sumienia. Chociaż …Ciężko to przyznać, ale naprawdę było mi przykro. Nie sądziłem, że jego zdanie o mnie jest tak tragiczne.  Tak dawno nie czułem smutku, że jego obecność przyjąłem z zdziwieniem.
Jak sądziłem, Janek popatrzył na mnie maślanymi oczami, a następnie spuścił wzrok.
- Wiem, przepraszam. – wyszeptał, bardziej do siebie niż do mnie.- Nie powinienem był tak na ciebie najeżdżać. Nic mi dzisiaj nie zrobiłeś. Ale ostatnio- zaczął mówić takim tonem, jakby się zwierzał – sam już nie wiem, co jest życzliwością a co zwykłym żartem ze mnie. Wszędzie widzę osoby, które tylko czekają na najdrobniejsze moje potknięcie. I nie wiem, czy jest to paranoja, czy tak naprawdę jest. A więc przepraszam.
Zakończył, a ja byłem oniemiały. Zwierzył mi się. Nienawidził mnie, ale to zrobił. Od jak dawna nie słyszałem szczerości w kogoś głosie. Momentalnie w sercu poczułem przypływ sympatii do Janka
- I myślisz, że zwykłe przepraszam załatwi sprawę? –zapytałem wyniosłym tonem.
- A czego jeszcze oczekujesz ? – odpowiedział pytaniem, pełnym rozdrażnienia.
- Zadość uczynienie, mój drogi. Przepraszanie nie składa się wyłącznie z czynów.
Tu zapędziłem go we własną pułapkę. Gratulowałem sobie, jak sprytnie to wykombinowałem. Ma się łeb na karku . Bałem się troszkę reakcji Kurdupla, ale przeszła mu całą irytacja i wybuchnął śmiechem. Całkowicie szczerym, bez grama ironii czy złości.
- To ci się skurczybyku udało ! – powiedział, przecierając łzy śmiechu z kącików oczu. Na mojej twarzy zakwitł tryumfalny uśmiech. Cieszyłem się z całej intrygi, ale również z tego, że udało mi się go rozśmieszyć.- To czego chcesz w zamian ? – zapytał.
- Dobrze wiesz czego – odpowiedziałem bez zawahania. Popatrzył na mnie i pokręcił głową.
- O nie ! Moje przebaczenie jest zbyt wielkie i cenne, aby dał ci je jako zadośćuczynienia za byle pierdołę. – dodał grobowym tonem. Cholera, czyli jednak się nie uda. Ale i tak postanowiłem wykorzystać sytuację.
- Jest też inna rzecz o której śnię po nocach… - zapewniłem figlarnym tonem. Janek popatrzyła na mnie zdezorientowany.  Pewnie myślał, że go uwodzę.  Głośno wypuściłem powietrze z płuc i ruchem głowy wskazałem na jego zeszyt.
Po chwili zakapował, o co chodzi. Z jego twarzy ciężko było mi wyczytać , co uczyni. Pomoże mi, czy nie. Ten koleś od samego początku stanowił dla mnie zagadkę.  I nie potrafiłem stwierdzić, jak go traktować. Czy całkowicie poważnie, czy może  z nutką ironii. Chociaż jakkolwiek zaczynałem i tak wszystko kończyło się kłótnią.
- Kretyn – wyrzucił w końcu, a następnie bez zająknięcia podał mi swój zeszyt z zadaniem.
- Ratujesz mi dupę. – zapewniłem , szczerząc się do niego jak debil. Spojrzał na mnie jak na imbecyla, lecz gdy spuścił głowę, ujrzałem na jego twarzy cień wesołości.
 Z uśmiechem na ustach zacząłem przepisywać zadanie. Uwinąłem się z tym bardzo szybko. Co jak co, ale w zżynaniu nie ma ode mnie lepszych. Lata praktyki. Kiedy dotarł do nas Pączek, wszystko miałem odrobione.
Później raczej się do siebie nie odzywaliśmy. Janek był skupiony na przepisywaniu z tablicy, a ja, jak zawsze, chciałem cokolwiek zrozumieć. Ale nie potrafiłem. Równania, definicje, wzory pisane przez Pączka były czarną magią. I choć naprawdę się starałem, nie byłem w stanie ich pojąć.  W końcu spasiona nauczycielka napisała parę zadań do rozwiązania w zeszycie i posadziła swoje tłuste dupsko na krześle.
Janek od razu wziął się do roboty. Ja patrzyłem się na przepisane działanie, pełne potęg, pierwiastków i innych dupereli, których nazwy nawet nie pamiętałem. I od czego tu zacząć ? Chyba od nawiasów. Starałem się coś pokombinować. Przekształciłem część zadania, ale wszystko wychodziło mi w ogromnych ułamkach, więc stwierdziłem, że robię je źle.  Próbowałem parę razy, lecz zawsze gówno wychodziło. Siedziałem nad zeszytem z długopisem zawieszonym nad papierem i nie wiedziałem, co robić.
- Z czym masz problem ? – usłyszałem nad sobą głos Janka. On już skończył i pewnie zauważył moje męki.
-Z niczym – odpowiedziałem hardo.
 Chłopak podniósł brwi i powiedział:
-Siedzisz nad tym parę minut i nadal nie zrobiłeś nawet jednego przykładu.  Pokaż, to ci pomogę. – powiedział to najnormalniejszym tonem, jakby pytał o godzinę, a  nie proponował pomoc największemu wrogowi.
- O, a co to ? Dzień dobroci się jeszcze nie skończył ? – odciąłem się jego własną docinką.- Przecież jestem w twoich oczach skreślony i to bezpowrotnie. Dlaczego chcesz zejść z wyżyn swojej doskonałości i pomóc takiemu cymbałowi jak ja ?– zakończyłem bardzo zgryźliwie. Uważał się za o wiele lepszego i myślał, iż ja ponad wszystko pragnę jego pomocy. Niech w dupę wsadzi sobie swoją zasraną łaskę.
- Dlatego że ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam choć odrobinę tego, czego tobie brakuje. Oczywiście nie posiadasz wielu rzeczy, które są potrzebne NORMALNYM ludziom, lecz cóż, w końcu jesteś wyjątkowy … – zakończył głośnym jęknięciem, jakby darzył mnie ogromnym uczuciem.- Czy w  twoim marnym życiu słyszałeś może o czymś takim jak bezinteresowność ? Zapewne nie. – Patrzyłem na niego oniemiały. Wiedziałem, co to jest, ale nie spodziewałem się, że to właśnie nią kieruje się Janek. Kurdupel dostrzegł moje zdziwione spojrzenie. – Co? Zaskoczony ? Zaskoczony, że ktoś kto nosi szmaty zamiast ubrań, zna takie wyszukane pojęcia ?  – spytał ze złością.  A potem dodał łagodniejszym tonem. – No pokaż to zadanie.
  Siedziałem jak oniemiały. Nie potrafiłem tego pojąć. Przecież on mnie nienawidził ! Nie cierpiał mnie i dał mi to do zrozumienia dokładnie parę minut temu. A teraz chce pomagać ? Ten gościu był naprawdę dziwny. Zaproponował mi pomoc z taką łatwością, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Chyba naprawdę kierował się bezinteresownością.  Dla niego była ona najwyraźniej chlebem powszednim, ja jej nigdy nie znałem.

Nie wiedząc dokładnie co robię, poszedłem za impulsem. Nieświadomie przesunąłem zeszyt na środek ławki, tak aby Nowy mógł go zobaczyć. Przejrzał moje próby, a następnie zaczął mi tłumaczyć, na czym polegał mój błąd.  Momentalnie wydał mi się on oczywisty. Jak mogłem go nie zauważyć ? Potem rozwiązywaliśmy dalej. Zawsze to ja robiłem obliczenia. Janek tylko mnie nakierowywał i wytykał błędy. Parę razy zabierał mi długopis i rozpisywał jakiś wzór. Zauważyłem wtedy na jego prawym nadgarstku medalion, który nosił jako bransoletkę. Był on owalny, cały srebrny. Miał coś wygrawerowane, lecz nie mogłem dostrzec co.
Wiele rzeczy można powiedzieć o Kurduplu, ale korepetytorem był świetnym. Umiał wszystko dobrze wyjaśnić, nie to co Pączek. Robił też to normalnym tonem, bez wyższości w głosie. Nie patrzył się też na mnie jak na buca. Traktował mnie na równi, nie śmiał się. Po chwili ogarnąłem wszystko i ostatni przykład zrobiłem sam. Kiedy Nowy stwierdził, że wszystko jest poprawnie, poczułem ulgę. Czyli jednak nie jestem taki głupi.
Podniosłem głowę znad zeszytu i usiadłem prosto. Byłem z siebie naprawdę dumny. Wreszcie coś na majcy mi się udało i nie było to wkurzenie Pączka. Nawet nie chodzi o samo zrobienie tego zasranego zadania, tylko  to, że w końcu coś zrozumiałem i teraz bez problemu zrobiłbym każdy inny przykład z działu. Pełen satysfakcji siedziałem dumny jak paw, widząc, jak inni męczą się nad obliczeniami. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że zapomniałem o czymś bardzo istotnym. A to coś, a raczej ktoś, siedział obok mnie.
- D-dziękuję. – powiedziałem cicho. Miałem problem aby to słowo przeszło przez moje wargi. Prawie nigdy go nie używałem. Wykopałem je z Tartaru mojego umysłu. Ale w końcu, wiem że to dziwnie zabrzmi, musiałem dać Jankowi do zrozumienia,  iż jestem wdzięczny i doceniam jego pomoc.
- Nie ma za co – odparł, w przeciwieństwie do mnie, z ogromną łatwością.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Nie wiem jak on, lecz ja byłem bardzo onieśmielony całą tą sytuacją. Życie nauczyło mnie ,że nic nie dostaje się za darmo. Oprócz ciosu w mordę.  No chyba, że od osoby, której na tobie zależy.  W moim przypadku była to siostra, kiedyś i Zośka oraz w sumie może Arek. Nigdy nie traktowałem z nim relacji tak głęboko, ale ostatnimi czasy pokazał, iż naprawdę mogę na nim polegać. I miałem z tego powodu pewne wyrzuty sumienia, choć to dziwne. Kiedyś w ogóle bym się tym nie przejął, lecz teraz wszystko uległo zmianie. Cały otaczający mnie świat widzę w zupełnie innych barwach. Kumpel naprawdę się starał i traktował mnie jak przyjaciela, a ja ? Tak na serio to mało się nim przejmowałem. Nie zwracałem uwagi na to co czuje, co myśli. Nie potrafię również stwierdzić, czy gdyby role się odwróciły, ja pomógłbym mu jak on mnie. Naprawdę byłem jego dłużnikiem, a i tak teraz całe to moje zachowanie, jak przesiadanie się do Janka, było dziwne, a ja nawet nie miałem czasu mu tego wytłumaczyć. Zlewałem go, a on nadal mnie bronił. Przypominało to relację psa i właściciela. Czworonóg robi wszystko, aby przymilić się człowiekowi, zyskać jego sympatię, ale ten i tak ma go w dupie. Ale wracając do Janka.
W moim małym móżdżku nadal nie potrafiłem sobie uzmysłowić, jak on mógł to zrobić. No przecież gardził mną. Mnie gdyby Daniel poprosił o pomoc, zaraz wyleciałby za jaja przez okno. Jak po tym co zrobiłem Kurduplowi, on uratował mi dupę.
Starałem się znaleźć jakieś ukryte motywy jego działania. Ukryte korzyści wynikające z pomocy, jednak nic nie znalazłem. A więc rezultat pozostał bez zmian. Bezinteresowność. Nowy miał rację, znałem ją tylko z nazwy, w praktyce w ogóle nie miałem z nią styczności, aż do teraz.  Dlatego może cała ta sytuacja była dla mnie taka dziwna.
Obraz Janka w mojej głowie był ciągle strasznie zawiły. Wkurwiał mnie jak nikt nigdy dotąd. Ta cała jego duma oraz krytykowanie mnie na każdym kroku. I cokolwiek dobrego chciałem zrobić, wszystko było na nie. Zauważyłem, że najeżdżał na mnie już automatycznie, jak dzisiaj. Przysiadłem się, jeszcze nawet nie zdążyłem nic zrobić, a już usłyszałem wiązankę przekleństw i przezwisk pod moim adresem. I jak tu się nie wkurzyć.
Jednakże pomimo całej tej niechęci, działał on na mnie jak magnes. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia, Ale coś mnie do niego pchało, a ja dobrowolnie poddawałem się tej sile.  Definiowałem ją sobie jako pragnienie spokoju. Głosy doprowadzały mnie do szału, a w towarzystwie Janka milkły natychmiast, dając mi upragnioną ciszę. Wmawiałem sobie, że muszę do niego iść, aby otrzymać to wybaczenie, lecz tak naprawdę nigdy bym się nie przyznał, iż trochę chciałem mieć z nim styczność. Oczywiście cały czas, nawet teraz, mówiłem sobie, że chcę się z nim kolegować tylko po to, aby mieć spokój. Tyle razy to powtarzałem, iż nawet prawie w to uwierzyłem. Jednak w głębi ducha wiedziałem, że go polubiłem. Za jego cięty styl bycia, pewną odwagę, charakterek oraz to, że nie rzucał mi się do kolan. A wszyscy to robili. Byle tylko być u mnie w łaskach. Nawet kujony. Cokolwiek zrobię, powiem oni będą się śmiać, byle się przypodobać. Zrobią wszystko co każę. Nie szepną ani słówka przeciwko mnie. A ten Kurdupel ? Otwarcie mnie wyzywa, wytyka złe cechy oraz odrzuca na każdym kroku. I w sumie może to mnie w nim irytowało. Był pierwszą osobą, która mi się nie podporządkowała. Może to wpływało na moją niechęć. Lecz z drugiej strony odpowiadało mi to, że nie był klękaczem i lizidupą. Miałem dość takich osób. On traktował mnie normalnie, jak równego i co najważniejsze, żądał abym ja też tak robił. Jak równego, co w moim przypadku było trudne.
Również  byłem mu wdzięczny. Ja go skrzywdziłem, podszedłem do niego z nożem, a on na to odpowiedział sercem i pomógł mi. To jeszcze bardziej powiększyło moją sympatię do niego. Miałem też po cichu nadzieję, że może on też choć odrobinę mnie lubi. A pomimo tej całej afery musiałem przyznać, iż był on dobrym człowiekiem. Miał cięty język, dużo wyklinał i się kłócił, lecz posiadał bardzo wrażliwe i dobre serce. Jak mówię, był dobrym człowiekiem, nie to co ja.

-  Co człowiek z twoimi matematycznymi zdolnościami robi w technikum ? – zapytałem, aby zagaić rozmowę. Wiem, że to głupie, ale stwierdziłem, iż w ten sposób w pewnym sensie odwdzięczę się Kurduplowi.   No dobra, chciałem też wiedzieć o nim troszkę więcej.
- Z jakimi zdolnościami ? To że zrobiłem jedno zadanie i ci je wytłumaczyłem o niczym nie świadczy. – odpowiedział mało zainteresowanym tonem. Po prostu mnie zbywał. Postanowiłem drążyć, aby trochę go podenerwować.
- No ja nie wiedziałem nawet , jak się za nie zabrać … - stwierdziłem, przekładając długopis miedzy palcami. Dopiero potem zorientowałem się, jaki błąd zrobiłem. Zaraz mi dogryzie tekstem: bo jesteś głupi. Lecz tu się pomyliłem.
- Po prostu masz inny tok myślenia. – zapewnił pewnym tonem, patrząc mi w oczy. -  I aby coś zrozumieć potrzebujesz innego sposobu tłumaczenia.  Z przykrością dodam, iż pani Pączkowska na pewno ci go nie zapewni. No wiesz, chyba że liczysz na lekcje face to face. – dodał, figlarnie poruszając brwiami.  Zaśmiałem się szczerze, choć nie spodziewałem się takich słów z jego ust. Nowy nabija się z nauczyciela ? Tego jeszcze świat nie widział.
- Weźże mnie gościu nie strasz. – odparłem – Jeszcze to sobie wyobrażę. Lub co gorsza, jeszcze mi się to przyśni.
Rechotaliśmy po cichu, aby nikt nas nie usłyszał. W końcu była lekcja, ale też, przynajmniej ja, nie chciałem wzbudzić sensacji.
- A wracając do profilu – dodał po chwili, kiedy opanowaliśmy śmiech – To w poprzedniej szkole byłem na matfizie, lecz tutaj gdy się przepisywałem, było miejsce wolne tylko w technikum. Moja placówka to zespól szkół. Składa się na nią liceum , technikum i zawodówka. Dyrekcja miała wszystko w dupie, zatem Janek bez problemu dostał się do mojej klasy, chociaż w poprzedniej szkole nie miał zajęć z zawodu. - Aż tak bardzo zależało ci, żeby tu się dostać ? – spytałem.
Spojrzał mi prosto w oczy, zmrużył brwi i odparł:
-No wiesz, dowiedziałem się, że ty tu chodzisz, dlatego zrobiłem wszystko aby mnie przyjęli .
- Ha, ha, ha – odparłem  suchym tonem. – Bardzo śmieszne. – On rechotał z tego po cichu. – Lepiej powiedz mi, dlaczego się przeniosłeś ?
- To już mój drogi Stanisławie nie twój zasrany interes. – odparł lekceważącym tonem. I pierwszy raz zwrócił się do mnie po imieniu. – Wiem, że tu wszyscy koło ciebie skaczą i czczą twoje zacne cztery litery. Wiesz wszystko o wszystkich, nie ma przed tobą tajemnic.  Jednak pozwól  że ja nie dołączę do tego grona i zatrzymam tę informację dla siebie. – na końcu uśmiechnął się do mnie sztucznie.
- Jak chcesz, - odparłem, rozkładając ręce. – Nie wnikam. Uniósł kciuki w górę, a następnie zajął się swoim medalionem, zawieszonym na sznureczku wokół prawej ręki. Objął go palcami i obracał. Nie pierwszy raz zauważyłem jak się nim bawi. Traktował go jak coś bardzo ważnego. Nie potrafiłem się powstrzymać i nie zapytać. – Co to za badziew ? – mój ton był ignorancki, aby nie pomyślał, że mi zależy na odpowiedzi. Wyciągnąłem też rękę, aby obejrzeć przedmiot. Janek zaraz zareagował. Ofuknął mnie i zamknął medalion w dłoniach, żebym nie mógł go dotknąć.
- Łapy precz od niego ! Nie pozwolę, aby twoje brudne ręce się go tknęły. – wyfuczał w moim kierunku. Nic już nie kapowałem. Zrobiłem coś źle ?
- Luz gościu. Jak nie chcesz żeby tykać, wystarczy powiedzieć, a nie rzucać się jak Reksio na szynkę. – wyjaśniłem spokojnie. Nagle jakby się opanował i spojrzał mi w oczy.
- Sorry. Po prostu ten przedmiot jest dla mnie bardzo ważny. – wyznał, cały czas obracając medalion między palcami – I nie lubię, gdy ktoś go dotyka lub się o niego pyta.
- Okey, milczę jak grób. – obiecałem.
Do końca lekcji milczeliśmy. Nie wiedziałem, o czym mogę z nim jeszcze pogadać. Spytałem się grzecznie o szkołę, było źle. Zapytałem kulturalnie o wisiorek, też było źle.  Jakie normalne tematy zostały jeszcze na pierwszą rozmowę ?
Spędziliśmy ten czas w ciszy. Janek też jakoś nie szczególnie chciał gadać, więc to uszanowałem i siedziałem cicho.  Notowaliśmy, co mówi Pączek, liczyliśmy czas do dzwonka i tak nam leciało. Po lekcji bez słowa ruszyliśmy w stronę szatni.
Mieliśmy wf. Moja ulubiona lekcja. Pan Czesio – wuefista – miał nas głęboko w dupie i po sprawdzeni obecności szedł do swojego pokoju. Zatem mogliśmy robić, co chcemy. Tak było zawsze. Więc jak i zawsze wybraliśmy gałę. Jak już wspomniałem,  Janek nie był za dobry w piłkę, zatem stwierdziłem,  że w zamian za jego pomoc na matmie oraz w ramach zadośćuczynienia pomogę mu dzisiaj.
Tworzyliśmy składy do gały. Oczywiście ja byłem kapitanem i formowałem skład.  Wybrałem do niego Kurdupla. Dla jasności nie jako pierwszego, aby nie wzbudzić podejrzeń, tylko gdy połowa zawodników miała już drużynę. I tak nikt by go nie zabrał. Przecież oficjalnie go nie lubiłem, nikt nie chciał mi podpaść.
Mój wybór zdziwił wszystkich , w tym samego Janka. Gdy szedł w kierunku mojego teamu, posłał mi mordercze spojrzenie. Nie wiem, o co chodzi. Przecież chciałem pomóc.
W czasie gdy praktycznie stał on w miejscu, ponieważ nikt do niego nie podawał. Nowy pieprzył prawie każdą piłkę.  Ja dzisiaj podawałem do niego cały czas. Nawet kiedy lepsi zawodnicy byli wolni, piłka i tak wędrowała do Kurdupla. Wszyscy byli zdziwieni. Nikt nie kapował, o co chodzi. Niestety, Janek też nie pomagał.  Psuł prawie każde podanie, co denerwowało drużynę, ale nikt nie śmiał mi się przeciwstawić i zaprotestować. W końcu zauważyłem, że jest cały czerwony z upokorzenia i ma już dość, dlatego dałem go na bramkę, aby odpoczął. Rzucił mi błagalne spojrzenie, lecz myślałem że to dobre rozwiązanie. Pomyliłem się.
Bronił jeszcze gorzej niż grał. Prawie każdy strzał kończył się bramką.  A sam Nowy patrzył się na mnie z taką złością, iż myślałem, że zaraz przyjdzie i mnie udusi. A ja przecież chciałem dobrze.
Ostatecznie ściągnąłem go z bramki i wysłałem na ławę rezerwowych. Tylko to mi zostało i chyba Janek nie będzie narzekać, że resztę wf-u spędzi na dupie.  Usiadł posłusznie i do końca lekcji zabijał mnie wzrokiem. Gdy zabrzmiał dzwonek, prawie wybiegł do szatni. Nie wiem, czy nie miał ochoty na konfrontację z klasą, czy miał dość mojej osoby.


Było już po lekcjach. Jak kulturalny obywatel czekałem na przystanku na tramwaj, który miał zawieźć mnie do domu. Moja paczka poszła do Pizdy wiadomo w jakim celu. Ja nie mogłem. Miałem własne zadanie. Własną ofiarę. I właśnie na nią czekałem.
Jeździliśmy z Jankiem tą samą trasą. Nawet zapamiętałem, na jakim przystanku on wysiadał. Zatem chcąc nie chcąc wszystkie empeki, które pasowały mu, pasowały również mi. Nie mógł się ukryć, nie mógł uciec, no chyba żeby wolał zapierdzielać na nogach, ale chyba nie był na tyle głupi. Już lepiej pomęczyć się ze mną niż kłopotać biedne nogi.
Jak zawsze się denerwowałem, lecz z innych powodów niż rano. Wtedy martwiłem się, iż rozmowa jakoś nie pójdzie, nie znajdziemy tematu, a nie ma nic gorszego niż niezręczna cisza. Kurdupel mógł też w ogolenie chcieć się ze mną spoufalać i potraktować całkowicie z góry. I w sumie po części tak zrobił, ale najważniejsze jest to, że nawiązałem z nim jakąś relacje. Wątła, ale jakąś. Jednak bałem się, ż przez moje postępowanie na wf-ie mogłem wszystko spieprzyć.
Nie chciałem źle, naprawdę. Wiedziałem, iż nie radzi sobie w sportach, zatem postanowiłem mu pomóc. Z czystego serca. Wyszło jak wyszło, czyli beznadziejnie, kompletna klapa. Chcąc mu ułatwić życie, spieprzyłem mu je jeszcze bardziej i to nie pierwszy raz ! Zamiast pomocy otrzymał jeszcze większe ośmieszenie, pogardę w oczach innych chłopaków oraz niezapomnianą lekcję, na której najadł się tyle wstydu i goryczy, że nawet ja chyba nie mógłbym się po tym pozbierać.
Dlatego właśnie bałem się jego reakcji. Po wf-ie stwierdziłem, że nie chce mieć on ze mną nic do czynienia, dlatego wróciłem do Arka. I choć nie utrzymywałem potem z Jankiem żadnego kontaktu, czułem co chwilę mordercze spojrzenia na moich plecach. Kurdupel był strasznie wkurzony, a moja osoba w jego oczach na pewno nie zyskała. Miałem tylko nadzieję, że nie pomyślał, iż zrobiłem to, aby go upokorzyć. Miałem nadzieję, że dostrzegł moje starań i mój prawdziwy cel. Iż zrobiłem to, żeby troszkę mu ulżyć.
Było cholernie zimno. Nadal nie zniosłem zimowych ubrań, chociaż stara nadal darła mordę. Zrobię to, kiedy jej nie będzie, byle tylko nie pomyślała , że słucham jej poleceń. Nie dam jej tej satysfakcji. Przybliżyłem dłonie do ust i pocierając nimi o sobie, rozglądałem się w poszukiwaniu pewnej osoby. Po raz kolejny pomyślałem sobie, jak muszę się poświęcić dla Zośki. Stałem zmarznięty, bez rękawiczek, szalika i czapki. Temperatura sięgała zera. Odjechały mi już dwa tramwaje oraz autobus, którymi zajechałbym prosto do milutkiego i ciepłego domu. A ja jednak czekałem sztywno jak kij w dupie, aż wreszcie Kurdupel pofatyguje swoje zacne cztery litery na ten cholerny przystanek i ulży mi w cierpieniu. W odruchu desperacji zacząłem się nawet modlić, żeby już przyszedł. Ktoś na górze miał chyba dobry nastrój, gdyż życzenia zaraz się spełniło.
Janek zmierzał w moim kierunku. Na głowie miał czapkę, której nie założyłbym nigdy w życiu, nawet jeśli marzłbym tak jak teraz. Szalik  dziergała chyba Danusia ze Spychowa, a o wyglądzie kurtki wolałbym nie wspominać. Przynajmniej jest mu ciepło – odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Ja chyba bym strzelił sobie w łeb, gdyby ktoś zobaczył mnie w tej kreacji. Już lepiej zamarzać.
Nagle zatrzymał się. Chyba mnie rozpoznał. Skojarzył, że stoję dokładnie naprzeciwko niego. Jego usta powiedziały coś bezgłośnie. Wydawało mi się, że był to najbrzydszy synonim słowa prostytutka. Ja uśmiechnąłem się „serdecznie”, pomachałem i pokazałem ręką, aby do mnie podszedł.
Kurdupel wpatrywał się we mnie chwilę. Jego oczy strzelały siarczystymi piorunami. W końcu też wyciągnął rękę. Byłem pewny, że mi odmacha, jednak Nowy z wielką radością pokazał mi środkowy palec i perfidnie ruszył na drugą stronę przystanku, pomimo mojego zaproszenia.
O nie, tak być nie bedzie ! Nie ze mną takie gierki. Jak powiedziałem wcześniej, nie popuszczę mu. Będę go dręczyć, naskakiwać i utrudniać mu życie, dopóki nie dostanę jego zasranego wybaczenia. Pewnym krokiem obszedłem ławeczki i podszedłem do Janka, który stał odwrócony do mnie plecami.
Wiedziałem, iż spostrzegł moją obecność, jednak mimo to nadal nie zaszczycił mnie swoim wzrokiem. Stał jak widły w gnoju. Nawet moje częste przytaknięcia nie skłoniły go do pokazania buźki.
- Już wolałem twoje wredne przycinki i wywyższanie się od tej ciszy – stwierdziłem ponurym tonem, mając nadzieję, że wywoła to jakąś odpowiedź. Gówno. Zacząłem od nowa.
- Pewnie będzie padać – rzuciłem tekstem a la stary moher. Gówno. Nie wywołał on nic. Nawet chichotu. Zacząłem od nowa. Do trzech razy sztuka.
- Nie pogadasz ze mną ? – zapytałem tonem pełnym smutku oraz rezygnacji.  Udało się.
- Jesteś ostatnią osobą w tym cholernym mieście i nawet całym świecie, z którą chciałbym porozmawiać.- odwarknął.
-Już mnie nie bolą te słowa. Cały czas je od ciebie słyszę.- stwierdziłem jakby od niechcenia.
- Co cię tak ostatnio wzięło na rozmowy ? – nadal stał do mnie odwrócony.
- Wiesz, - odpowiedziałem- wódki, pacierza oraz miłej konwersacji ja nigdy nie odmawiam. – Po sekundzie Nowy zakaszlał, choć dla mnie brzmiało to jak próba zduszenia śmiechu. Nie jest źle. Na przystanek właśnie podjechał autobus.
- Chodź, empek przyjechał. – zawiadomiłem Kurdupla. Brak odpowiedzi. – Idziesz ?
- Tym nie, jedź sam.
- A dlaczego ? – zapytałem , choć dobrze znałem odpowiedź.
- Bo go nie lubię . – Bo ty nim pojedziesz ~ dopowiedziałem sobie w głowie.  Uparty jak osioł. Miałem ochotę go pierdzielnąć. Prawie już piszczałem z zimna. A ten strzelał focha. Jakimś cudem udało mi się opanować.
- Okey, noł problem. Pojedziemy następnym. – zapewniłem przyjaznym tonem. Chłopak drgnął i wreszcie odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była czerwona z zimna – ciekawe jak wyglądała moja ? – a oczy pełne złości.
- W takim razie ja się przejdę. – warknął, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę Bronowic.
Co za kretyn, czyli jednak jest taki głupi. Co mi zostało? Plan musiał zostać wypełniony. Przeklinając go w duchu, pobiegłem w kierunku Janka, aż wyrównaliśmy się.
- Ale ty dzisiaj błyskotliwy ! Ten spacer to bardzo dobry pomysł – mówiłem z entuzjazmem. –Pozwoli nam poszerzyć naszą znajomość. – Gdy mówiłem te słowa i widziałem jego minę, myślałem, iż zaraz wybuchnę śmiechem.
- Kiedy wreszcie gościu się ode mnie odpierdzielisz ?! Mam już cię serdecznie dość ! – wykrzyczał w  moją stronę. Zatrzymaliśmy się na przejściu dla pieszych. Prawie mogłem poczuć jego gniew. W końcu zaświeciło się zielone i ruszyliśmy dalej.
- O co ci chodzi ? Byłem dziś grzeczny. Siedziałem z tobą w ławce. Rozmawiałem. Wybaczałem …
- Robiłem pośmiewisko na wf-ie – zaczął gadać tym samym tonem, przeciągając ostatnią sylabę. – Pokazywałem moją wyższość. Świadomie upokorzyłem …
- To nie było tak ! –nie wytrzymałem i krzyknąłem na cały głos. Janek popatrzył na mnie ze zdziwieniem.  Jak zawsze doprowadził mnie do szału. – Podawałem do ciebie, żeby ci  pomóc. Przecież w ogóle nie idzie ci na wf-ie. Chciałem dobrze. Myślałem, że po daniu ci szansy, rozkręcisz się. Ale jednak się pomyliłem.
-Tak, bo ja uwierzę w twoje czyste serce. Chciałeś tylko pomóc … – powiedział z kpiną.
I tak przez ponad pół godziny kłóciliśmy się. On mnie oskarżał, ja się broniłem. Potem, nie wiem jak to się stało,  ja zacząłem na niego napierdalać, a on rzucał kontrargumenty. Darliśmy się na siebie jak wariaci. Myślałem, że zaraz się pobijemy. Wzbudzaliśmy niezła sensację. Ludzie patrzyli się na nas zaskoczeni, zdziwieni naszą złością.
Ostatecznie nie stanęło na niczym. Wygarnęliśmy sobie wszystko. Dosłownie wszystko. Od zajścia w klasie, do sali gimnastycznej. Skończyłem  jako pusty, zboczony, grubiański,  płytki, rozpieszczony, ślepy, rozwydrzony, popieprzony, bezwstydny, bezwartościowy chuj, który nie widzi świata poza własnym przyrodzeniem i który krzywdzi wszystkich na około, myśląc że przez to osiągnie szczęście. Janek okazał się wrednym, niedosranym, ciotowatym, upartym, głupim, tępym, świętym, jebniętym, samolubnym, kurduplowatym skurwysynem, który na każdym kroku robi z siebie ofiarę oraz chce, aby wszyscy koło niego skakali i traktowali jak świętość.
Potem zapadł między nami niepisany rozejm. Szliśmy, a raczej pędziliśmy, w ciszy, wkurzeni jak cholera. Inni przechodnie dosłownie usuwali nam się z drogi, aby tylko nie podpaść.  Już prawie byliśmy koło przystanku, na którym wysiadał kurdupel. Miałem już dość jego towarzystwa i chciałem żeby poszedł cholerę.
- Czy każde nasze spotkanie musi kończyć się kłótnią ? – spytałem. W normalnych okolicznościach brzmiałoby to jako żart, lecz byliśmy tak wkurwieni, iż nie załapaliśmy komizmu.
- A co ? Spodziewasz się, że jak wszyscy pokłonię ci się, wycałuję nóżki i odejdę uniżenie ? – zapytał z drwiną. Chyba znowu chciał zacząć kłótnie. – Chyba śnisz. Myślisz, że jak przyjdziesz do mnie w nocy urżnięty, to cię przenocuję i pożyczę ciuszki. Każdy tak zrobi, ale nie Boczna dwa przez jedenaście. –nie wiedziałem, o co mu łazi.
- To najlepiej idź się poskarżyć Zosi. Masz już w tym wprawę. – wyrzuciłem pełen irytacji. Janek zatrzymał się i spytał zdekoncentrowany:
- O co ci kurwa chodzi ?
- Co, już nie pamiętasz jak było ostatnio ? Ledwo co emocje ostygły , a ty już poleciałeś do Zośki, aby powiedzieć jak Staszek zepsuł ci życie. Czy jutro też tak zrobisz ?
-O czym ty pierdzielisz ?!
- Tak naprawdę gdybyś nie poleciał i nie wypłakał się Zośce, teraz grzecznie siedziałbyś w ruderze, którą nazywasz swoim domem. Ona chce tego twojego wybaczenia dla mnie, ja mam je głęboko w dupie, ale będę cię prześladować dopóki mi go nie dasz ! – zapewniłem patrząc mu się w oczy. –A gdybyś siedział cicho i  nie poleciał z płaczem, miałbyś spokój ode mnie.
Spojrzał na mnie, jakbym gadał po chińsku. Wpatrywaliśmy się siebie przez jakiś czas. Nie wiem, kto był bardziej wkurwiony.  Nienawiść w naszych oczach mówiła wszystko. W końcu Janek splunął na ziemię, prawie na moje buty, odwrócił się i ruszył w jakąś boczną uliczkę.
Zorientowałem się, że gdzieś tutaj mieszka. Przede mną był przystanek na którym wysiadał. Właśnie podjechał do niego tramwaj. Ruszyłem biegiem w stronę pojazdu. Już wystarczająco zmarzłem. I na całe życie wyczerpałem limit spacerów.

Hey
Przepraszam za miesiąc przerwy. Ten rozdział miał zawierać jeszcze dwa wydarzenia, ale już sobie odpuszczę. Dziękuję bardzo za komentarze i mam nadzieję, że długi okres czekania was nie odstraszył
robyn