- Rzeczywiście, trochę wtedy stary przesadziłeś
– powiedział cicho Arek, kiedy jechaliśmy tramwajem w stronę domu. Było już
całkowicie ciemno, chociaż nawet nie wybiła siedemnasta. Patrząc przez okno
mogłem ujrzeć tylko światła latarni oraz te, zaświecone w oknach. Żadnych
gwiazd. Całe niebo przysłoniły chmury. Dostrzegłem tylko zarys czegoś
okrągłego, czym musiał być schowany księżyc. Idealnie odzwierciedlało ono mój
nastrój.
Nie mogłem przestać
myśleć o Janku. A nawet nie o nim, lecz o całej tej sytuacji, a szczególnie
słowach, które wypowiedział do mnie w ogromnej złości.
Zazwyczaj w takich
sytuacjach nie panujemy nad sobą. Wszystko co mówimy jest podjudzone buzującymi
uczuciami. Zazwyczaj już po chwili żałujemy naszych słów lub są one całkowicie
bezsensowne. Jednak w tym przypadku było inaczej.
Pomimo dość gwałtownych
okoliczności przemówiły one do mnie dogłębnie. Weszły przez brudną powłokę
ciała, aż dotarły do poszarpanej duszy i tam już zostały. Pomimo wszelkich
starań i używaniu metod, które zazwyczaj mi pomagały, nie mogłem wyrzucić
wypowiedzi Janka z głowy. Była ona teoretycznie strasznie absurdalna. Nie wiem,
jak on ją wymyślił w tak krótkim czasie, do tego w złości.
Przeraziłem się wtedy
strasznie. Moje najgorsze koszmary, pojawiające się każdej nocy, doprowadzające
mnie do kompletnego szału. Wysysały one całą energię pozostawiając pustkę,
która tylko czekała, aby wypełnić się moją duszą. Ostatnio całkowicie straciłem
panowanie nad sobą. Odzyskałem je dopiero, stojąc w kuchni i trzymając nóż,
zwrócony do mojego serca. Przekaz był jednoznaczny.
Pomimo, że chłopaka
widziałem pierwszy raz w swoim życiu i nie było to na pewno jakieś szczególnie
miłe spotkanie, jednak czułem, jakby on mnie znał od dawna. Albo lepiej,
potrafił czytać mi w myślach. Twierdzę tak, ponieważ wszystkie moje obawy i
lęki zawarł w swoich słowach. Wszystko to czego się obawiałem, a wiedziałem ,
że kiedyś nadejdzie, wszystko to poruszył.
Z każdą sekundą moje
życie chyliło się już ku upadkowi. Czułem, iż nie da się już tego odwrócić.
Teoretycznie wydaje się to naturalne. Każdego z nas czeka śmierć. Pomimo różnego
wyglądów, zamożności, hierarchii i tak wszyscy skończymy tak samo i w tym samym
miejscu, mianowicie pod ziemią. Przysypani w trumnie.
Jednak śmierć
niekoniecznie musi być czymś złym. To raczej początek wszystkiego, nie koniec.
Wiem, że pewnie zabrzmiało to jak nudnawe kazanie księdza, jednak w pewnym
stopniu tak było. Po osiągnięciu pewnego
celu w życiu, po prostu odchodzimy i tak naprawdę nie mamy na to żadnego
wpływu.
I tego właśnie się
obawiałem. Momentu, w którym wszystko się kończy. Rzeczy, do których
przywiązywałem jakąkolwiek wartość, znikną. I co ja wtedy powiem ? Czym mam się
pochwalić ? Że nikt nie zaliczył tyle dziewczyn co ja ? Że byłem najlepszym
piłkarzem w szkole ? Że każda do mnie wzdychała ? Czy są to jakiekolwiek powody
do dumy, coś czym mógłbym się szczycić.
I tak zakończę swój
żywot, jako nikt. Nie osiągnąwszy żadnego celu, którego i tak nie chciałem oraz
przez moje zachowanie nie mogłem poznać. Brud łajdactwa oraz grzechów wylewał
się już ze mnie, bo nie potrafiłem go już nigdzie pomieścić. Cały czas
zadawałem i nadal zadaję sobie pytanie, po co żyję ? Po co znalazłem się na tym
zasranym świecie. Aby być przywódcą gangu ?
Moja egzystencja nie
miała najmniejszego sensu. Nic nie dawało mi siły, aby iść dalej. Może tylko
moja siostra sprawiała nikłe wrażenie, iż ktoś mnie potrzebuje, że komuś na
mnie zależy. Jednak ja nie potrafiłem na
to odpowiedzieć, a także wiedziałem, iż moja reakcja nic by nie dała. Że chodzi
tu o coś innego. O coś większego, co nada wreszcie temu szambu sens. Coś, co
wszystko ułoży w całość i wreszcie
zamknie mordy głosom w mojej głowie, które cały czas, nawet w tej chwili coś
szepczą, a ja nie jestem w stanie ich uciszyć.
Chłopak powiedział
jasno: jak czegoś nie zmienisz, upadniesz. Najgorsze jest to, że ja czułem
dokładnie to samo. Nie wiem, jak on na to wpadł. Domyślił się, wywnioskował,
ktoś mu powiedział. Nieważne skąd, ważne że prawdziwe.
Z jednej strony
strasznie się tego bałem, bałem końca. Przecież ja nic nie osiągnąłem, do
niczego nie dążyłem, nie pragnąłem rzeczy wyższych i wreszcie dla nikogo nic
nie uczyniłem. Nic, co mogłoby chociaż w niewielkim stopniu zatuszować moje
inne, niegodziwe czyny. Ale z drugiej
strony, chciałem już umrzeć. Chciałem mieć już święty spokój, nie słyszeć tych
głosów, sumienia, matki, Pączka. Wtedy chyba wszystko ucichnie. I przestanę
istnieć, a to w moim wypadku chyba najlepsze rozwiązanie. I tak zasługuję na
coś gorszego.
Kiedy się
zorientowałem, iż podświadomie pragnę śmierci, końca, przestraszyłem się. Czyli
jednak sprawy były poważne i zaszły bardzo daleko. Ile mi zostało czasu? Tygodnie,
miesiące, rok ? Ja, „król życia”, mający „przyjaciół, szacunek, pozycje,
poszanowanie” chciałem umrzeć ?
Mój upadek się zbliżał,
jednak nie koniecznie łączyłem go ze śmiercią.
Całe to przeżywanie wszystkich dni tak samo, monotonia, która
doprowadzała mnie już do szału. Czułem, że wszystko robię źle. Cały ten mętlik
w głowie, stale łaknący czegoś innego, czegoś lepszego. Już myślałem, iż nigdy
go nie uciszę. Jednak …
Jednak dzisiaj zaznałem
trochę spokoju. I to dzięki osobie, od której powinienem dostać wyłącznie
nienawiść, bo właśnie ten dar, ja jej ofiarowałem. Pogardę, złość i
ośmieszenie.
W chwili, kiedy
zbliżyłem się do Janka, aby w raz z przyjaciółmi go poznać, doznałem nieznanego
mi przedtem uczucia. Spokoju, połączonego z szeroko rozumianą błogością.
Wszelkie głosy w mojej głowie, które co chwile szeptały, a w nocy pokazywały
prawdziwe oblicze, ucichły w jednym momencie. I chociaż nie potrafiłem zmusić
się do sympatii i sama obecność Nowego mnie denerwowała, jednak z drugiej
strony nie chciałem od niego odchodzić,
utracić tego czegoś, co wreszcie dało mi upragniony spokój.
W końcu uświadomiłem
sobie dziwny fakt, którego nigdy w życiu nie wypowiedziałbym na głos.
Mianowicie: chciałem przebywać z Jankiem. Z chłopakiem, który tylko mnie
irytował. Który mnie ośmieszał i który był tak czysty, że za sam fakt mojego
istnienia, stojąc obok niego, zasługiwałem na karę. Nie byłem godny nawet tego,
aby na mnie spojrzał, żeby choć o mnie pomyślał. Ten człowiek miał tyle
światła, iż rozświecało ono mój straszny mrok, a nigdy wcześniej nie miało to
miejsca.
I nie wiem, skąd
wpadłem na taki pogląd. Przecież gościa nie znałem, nie wiedziałem , czy jest
dobrym człowiekiem. Mógł się okazać
gorszym ode mnie. A jednak przeczuwałem, wychwytywałem jego aurę, która dawała
mi spokój i choć zabrzmi to dziwnie, pewną nadzieję, na coś lepszego.
I wtedy mój zasrany
mózg musiał wszystko spieprzyć. Obudziła się nagle niechęć do chłopaka, a sam
fakt, iż jest mi on w pewnym stopniu potrzebny, strasznie mnie rozzłościł.
Poczułem jeszcze większą nienawiść do Nowego, która wraz z głosami cały czas
coś mówiła, aż w końcu podpowiedziała mi słowa, które wypowiedziałem w szatni. Myśl, że byłem w pewnym stopniu od
niego zależny, na jego łasce, doprowadzała mnie do szału.
Ale … Ale wreszcie co
drgnęło. Przez drobną chwilkę pomyślałem, iż chciałbym z nim przebywać, iż
chciałbym coś zmienić. I znowu poczułem, iż tylko Janek może do tego
doprowadzić. Tylko on jest w stanie mnie przezwyciężyć, a przez to dać mi nowe, lepsze życie.
- Od kiedyś się zrobił
taki miłosierny ? – zapytałem kumpla, spuszczając wzrok na buty. Nie że miałem
coś do ukrycia, po prostu było mi tak łatwiej mówić. Arek nie był świadkiem
wymiany zdań w szatni. Akurat wtedy razem z Zośkę gdzieś poszli. Dlatego nieźle
zadziwiła go relacja z tego zdarzenia.
Na początku wszyscy
śmiali się z Nowego, z jego ciuchów, po części zachowania, a Arkadiusz nie
wiedział, o co chodzi. Zatrzymał się w momencie, w którym Janek był przez
wszystkich lubiany, a teraz, szydzili z niego bezwstydnie, chociaż godzinę
wcześniej zabiegali o jego względy.
Oczywiście kiedy sobie
to uświadomił, od razu spojrzał na mnie. Cóż, wiedział, jakie jest moje
nastawienie do Nowego. Poza tym tylko ja mogłem w jednej chwili zniszczyć kogoś reputację.
Przyzwyczaił się już do tego.
Ale nie sądzę, iż się
tego spodziewał, a może i tak było, jednak podejrzewał, że wydarzy się to
troszkę później. No bo w sumie, za co w jego oczach miałem się mścić ? Za ten
tekst o przyrodzeniu ? Często sobie z takich rzeczy żartujemy, a więc przycinka
o rozmiarze Georga nie stanowiła jakiejś kompletnej nowości. Janek przecież teoretycznie nic mi nie
zrobił.
Arek myślał, że sprawy
potoczą się dalej, będzie jeszcze parę spięć, a później wiadomo, zmiażdżę
Nowego. Cała nagłość tej sytuacji wybił ago z rytmu.
Mój szybko zadany cios,
przyniósł zamierzony efekt. Wszyscy teraz gardzili i cisnęli bekę z Janka.
Perfidnie wytykali jego pospolity wygląd, niski wzrost, a w szczególności
znoszone ubrania. Na początku Arek czuł się nieswojo, jednak nie mógł na długo
odbiegać od paczki. Już po paru minutach sam żartował o Nowym.
Ja nie miałem na to
jakiejś szczególnej ochoty. Oczywiście, wszyscy traktowali mnie teraz jak bohatera,
przecież otworzyłem im oczy. Ukazałem, kim naprawdę jest Janek, mianowicie
zerem. Śmieszyły mnie za to słowa znajomych.
- Ja od samego początku
go nie lubiłem – zarzekał się Szymon, mocno trzymając się uchwytu tramwaju – Bylejakość
widać w oczach. Tak jak i pospolitość.
Inni mu tylko
przytakiwali. Taa, widzieli od razu, chyba nowe bóstwo. Ślinili się na widok
Nowego i za wszelką cenę chcieli się z nim zakumulować. Byli w stanie nawet
wypierzyć mnie w odstawkę. Wystarczyło jednak zwrócić uwagę na coś ważnego,
takiego jak ciuchy, a już po dawnej sympatii,
nie pozostał nawet ślad, jedynie pogarda.
Ale czy znowu ubiór
jest tak ważną rzeczą ? Od samego wyjścia z szatni prześladowały mnie straszne
wyrzuty sumienia. Jeszcze automatycznie, kiedy Janek zniknął z obszaru w którym
przebywałem, mój humor się pogorszył. Powróciły głosy, które po krótkiej
przerwie, zapewnionej mi, tak przynajmniej myślałem, przez Nowego, ponowiły
atak ze wznowioną siłą. Strasznie rozbolała mnie głowa. Nie mogłem nawet skupić
się na żartach dotyczących kurdupla, a myślę, iż na pewno one by mnie
śmieszyły. Całe to zamieszanie przeradzało się momentalnie w paranoję.
Pomimo wyrzutów
sumienia nadal czułem do Janka straszną złość, a za razem i nienawiść. Każda
myśl o nim przyprawiała mnie o skok ciśnienia. Nie potrafiłem sobie
odpowiedzieć na pytanie, dlaczego mnie on tak denerwował. I znów pojawiło się
stwierdzenie: nic ci nie zrobił. Jakaś część mózgu, wolna od nieczystości, mi
ją podsuwała, jednak zanikała ona w całym tym bajorze.
Jak już wspomniałem,
coś we nie drgnęło. Nie wiem, czy w dobrym momencie i okolicznościach, ale nie potrafiłem tego przed samym sobą
zataić. Pierwszy raz pojawiła się jakaś
inna myśl. Inna od tego całego szału i przeczucia niechybnego strasznego końca.
Mały promyczek nadziei, rozświetlający miniaturową część mojego mroku.
Nie potrafiłem go
jednak do końca wyzwolić. Rodził on we mnie pewną euforię, niosącą chęć, aby
coś zmienić, lecz ja przed tym się hamowałem. Bałem się spróbować, bałem się pokładać
nadzieję, bo bardzo łatwo może ona prysnąć, a ja i tak stoję na bardzo
niepewnym gruncie. Każda minuta może być moją ostatnią. Każdy wdech, dający mojemu
brudnemu ciału życie, może nie doczekać się następnego.
A więc złość,
nienawiść, wyrzuty, nadzieja i żałość kumulowały się we mnie i czułem, iż to
już stanowczo za wiele. Byłem przyzwyczajony do takiej dawki przeżyć, jednak
nie tak różnych emocji. Jak tu porównać nienawiść i nadzieję, złość i żal. Obie te strony strasznie się kłóciły i
chociaż ta lepsza była malutka, powodował straszne skutki, ale o to chodziło.
Miała wzbudzić we mnie myślenie. Obudzić mnie wreszcie i pchnąć do prawdziwego
życia.
Po przejechaniu odcinka
i przejściu przez park do Pizdy, nadal nie wiedziałem na czym stoję. Moj
odczucia do Janka cały czas definiowałem jako nienawiść, lecz czułem iż wystarczy
mały bodziec, aby to zmienić. Małe zdarzenie, które wszystko popieprzy.
- I po co kurwa tu
przyjechałeś ? – pytałem się siebie w myślach, wchodząc już w ciemną uliczkę.
Chciałem uniknąć towarzystwa Janka, który mógł jechać znowu tym samym
tramwajem, ale bardziej zależało mi na tym, aby uwolnić się od myślenia. Pozbyć
się wszelkich wyrzutów. Spodziewałem się, że wizja seksu i wzmożone podniecenie
do tego doprowadzą, jednak i ten plan poszedł się pieprzyć. Było jeszcze
gorzej.
Przez całą drogę i
nawet teraz, kiedy zakładałem kondoma, w mojej głowie siedziały jedne i te same
rzeczy. Z każdą chwilą jeszcze bardziej się nasilały. Czułem, iż niedługo
wykituję.
Nawet nie wiedziałem do
końca, którą dziewczynę posuwałem. Przed moimi oczami pojawiła się mgła ,
niepozwalająca dostrzec niczego innego poza moim przeznaczeniem. Wszystko
wirowało. Kiedy już doszedł, przechyliłem się to tyłu i prawie upadłem.
Poczułem, iż ktoś łapie mnie za ramię. Myśląc, że były to koszmary z mojej
głowy, natychmiast wywinąłem się z uścisku i zacząłem biec.
Nadal nieświadomy
gnałem przed siebie. Do końca uliczki słyszałem nawoływania, ale nawet nie
pamiętałem jak mam na imię. Miasto nocą wydaje się takie nierealnie, ciche i
puste. Nigdzie nie ma ludzi, z którymi mógłbym się kłócić, bachorów, drących
się cały dzień, kanarów w empeku.
Wybiegłem za róg
budynku, gdzie potknąłem się o coś. Z głośnym jękiem zatoczyłem dwa fikołki, a
ostatecznie wylądowałem na asfalcie. Do męczarni psychicznej dołączył jeszcze
ból fizyczny. Głośno klnąc podniosłem się powoli i zwróciłem wzrok w stronę
przeszkody. Na początku nie mogłem zakapować, co to jest. Jakieś takie
podłużne, ciemne i śmierdzące. Dopiero, kiedy wydało chrząkniecie, dostrzegłem
że jest to człowiek. Najprawdopodobniej bezdomny, sądząc po jego ubiorze oraz
tym, iż śpi na ulicy. Miał on może ponad pięćdziesiąt lat, jego brudna broda
dodawała mu co najmniej dziesięć.
Z pełną pogardą oplułem
gościa i wymierzyłem mu mocnego kopniaka. Nie poczułem jednak jego ciała, chybiłem
i znów upadłem, tyle że na tyłek. Przed oczami zaświeciły mi gwiazdy. Miałem
problemy z oddychaniem. Każdy wdech kończył się zakrztuszeniem, a każda próba „nieoddychania” jeszcze głębszą
wymianą gazową.
Krzycząc nie wiem , czy
z bólu, czy może szaleństwa, podniosłem się i nie patrząc wstecz, ruszyłem
biegiem ulicą.
Ciągnęła się ona cały
czas w dół, a więc mogłem rozwinąć przyzwoitą prędkość. Wiatr szumiący w mojej
głowie dawał troszeczkę ulgi, jednak nie na tyle, abym mógł zrozumieć, co
robię. Wysoko podnosiłem nogi, aby nie potknąć się o „pierwszej” klasy
krakowski chodnik. Drogę oświetlały mi telebimy i neonowe reklamy. Kraków jest
nimi wszędzie zapieprzony i większości
sytuacji mi to przeszkadza. Jednak dzisiaj, można powiedzieć, uratowało mi to życie.
A dokładnie moje piękne zadbane zęby.
Pokonując kolejne
metry, ciężko dyszałem. Nie wiedziałem, ile już biegnę, jaką trasę pokonałem.
Wszystkie uliczki miasta, z położonymi na brzegach starym i bajkowymi
kamienicami, wydawały się takie same. Dlatego teraz biegnąc, nie potrafiłem
sobie przypomnieć, gdzie jest przystanek. Krew nie dopływała mi do mózgu, a
może i dobrze, bo wtedy z Głosy urosłyby w siłę.
Poza tym i tak nie
potrafiłem się zatrzymać. Istniała jakaś bariera, na pewno nie cielesna, tylko
w mojej świadomości, a raczej jej braku
w tamtej chwili. Czułem, iż poprzez zwolnienie, coś mnie dogoni i zniszczy.
Chociaż nawet nie było czego unicestwiać. Wrak człowieka, do tego w furii. Cały
cza słyszałem trzy zdania: „Żyj tym swoim obłudnym życiem, jeżeli w ogóle mogę
nazwać tak okres, w którym istniejesz. Sama twoja osoba będzie dawała ci tylko
ból i nienawiść. Prowadzą one jedynie do śmierci.”
Powtarzały się one w kółko,
a ja nawet nie wiedziałem, kto je wypowiedział. Moje wrzaski przyciągnęły wielu
gapiów. Stali oni w oknach, zastanawiając się, co ja do jasnej cholery robię.
Czy już mi do reszty odpieprzyło ? Odpowiedź brzmi: tak.
- Idź stąd szatanie ! –
krzyknęła jakaś staruszka, która wyprowadzała yorka na spacer. Mały szczur
oczywiście ujadał jak najęty, co jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło.
Właścicielka nie było gorsza. Napieprzała coś o kościele, przyzywaniu duchów,
cały czas opierając się o ścianę starego bloku.
W końcu, mijając ją,
nie wytrzymałem i wrzasnąłem tak głośno, że pies zerwał się jej ze smyczy i
uciekł w cholerę. Moher za to chwycił się za serce i powoli upadł na chodnik.
Nie wiem, czy przeraził ją mój wrzask, a może straszny ogień w oczach. W każdym
razie, zostawiając ją w palpitacji, nie przerwałem biegu.
Po chwili zobaczyłem
znajomy park. Coś mnie tchnęło, aby tam pobiec i na pewno nie była to myśl, iż jest
tam przystanek. W tamtym momencie nie wiedziałem nawet, czym on był. Przekroczyłem
ulicę w zawrotnym tępię, nie sprawdzając czy droga jest wolna. Ktoś tam na mnie
zatrąbił, lecz wisiało mi to. Wbiegłem w obszar porośnięty drzewami.
Tu, pomimo latarni,
było troszkę ciemniej. Ale przynajmniej całkowicie pusto. Nikt nie zapuszczał się
tutaj po zmroku. Bano się pobicia i kradzieży. Zatem ocalony od cudzych
spojrzeń, gnałem dalej. Czułem straszny
chłód, po zmroku temperatura znacznie się obniżyła. Przez to wariactwo
przewinęłam się jedna realistyczna myśl: „Mogłem rzeczywiście znieść te zimowe
ubrania, jak mi stara kazała” Jednak zniknęła ona tak szybko, jak się pojawiła,
pozostawiając znajomą już furię.
Nagle usłyszałem za
sobą wrzaski, wołające mnie po imieniu.
Nie byłem pewny, czy było to moje imię, lecz rozumiałem, iż chodziło właśnie
o mnie. Znaleźli mnie !
Nie śmiąc się nawet
odwracać, przyśpieszyłem. Cały zlany potem, czy to ze zmęczenia lub strachu,
skręciłem w boczną uliczkę, aby zgubić wrogów.
Naraz na myśl
przychodziły mi moje wszystkie koszmary. Wszystko, czego się obawiałem.
Wiedziałem, że jeśli zostanę złapany, spełnią się one. Dlatego kiedy
usłyszałem, że dźwięk wołania jest coraz bliżej, jeszcze bardziej się
przeraziłem. Z tego wszystkiego moje nogi zaczęły się plątać, ręce wymachiwały
w te i wewte. Z płuc wydobywał mi się ciężki charkot. Koniec nadchodzi.
Kiedy wreszcie poczułem
dotyk na plecach, krzyknąłem w niebogłosy, podrywając głowę w stronę
nieboskłony. Następnie upadłem.
Gdy uświadomiłem sobie,
co się stało, automatycznie zacząłem się czołgać. Nie zważając na obdarcia i
ból, na gołych ramionach i kolanach, poruszałem się najszybciej jak mogłem. Głośne
wydechy synchronizowały się z jękami bólu. A One cały czas się darły. I te rzeczy
za mną powtarzały w kółko to samo, nieznajome słowo: Staszek.
- Zostawicie mnie ! –
krzyknąłem, obracając się na plecy i patrząc w górę, chociaż niczego nie mogłem
dostrzec.- Puszczajcie ! Przepraszam,
przepraszam ! – ryknąłem. Poczułem, iż po moich policzkach zaczęły cieknąć łzy.
Ostatni raz płakałem, kiedy opuścił nas ojciec. Potem stałem się odporny na tą
słabość, dlatego jej widok w moim
wykonaniu nieźle mnie zadziwił. – Zabijcie mnie, ale nie karzcie znosić tego
dłużej ! Już mam dość ! - Gwałtownie poderwałem
się na nogi i cały czas patrząc przed siebie, powoli poruszałem się do tyłu.
Pomimo otwartych oczu, nadal nie byłem w stanie niczego ujrzeć. – Nie wiem,
dlaczego to zrobiłem. Nie wiem, dlaczego go skrzywdziłem. On ma w sobie za dużo światła. – Nagle
rozeszło się jeszcze głośniejsze wołanie – A może wyście mnie do tego zmusiły ?
Wiecie, że on może mnie uratować, może mnie podnieść.
Z furią wypisaną na
twarzy ruszyłem przed siebie, aby walczyć z tym, co postawił mi los. Po moim
policzku prócz łez ciekła ślina, wydobywająca się z moich ust. Ręce, całe w
odarciach, wyciągnąłem do przodu, żeby przyłożyć temu czemuś.
- No śmiało –
szepnąłem.
W odpowiedzi zauważyłem
szybki ruch i straszny ból w szczęce. Siła prawego sierpowego powaliła mnie.
Jęcząc, wylądowałem na ziemi. Nie potrafię powiedzieć, który już raz tego
feralnego dnia. Cios oprócz cierpienia, przyniósł trochę świadomości.
- Kurwa, zawsze
chciałem to zrobić, ale nie wiedziałem, że to tak boli. – usłyszałem czyjś
głos. Dotarł on do mnie z zewnątrz, nie z głowy. Ucieszyłem się, gdyż po chwili
go rozpoznałem, co wyrwało mnie z obłędu i połączyło z rzeczywistością.- Nie
jesteś tego wart dziadu.
Po pary szybkich
mrugnięciach, moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Leżałem na kamienistej
ścieżce, bardzo blisko zdewastowanej miejskiej ławki. Przede mną jakaś postać
trzymała się za dłoń i włożywszy ją pomiędzy nogi, klęła z bólu. Chociaż byłem
przyzwyczajony do niezbyt kulturalnego wyrażania się Arka, ten łańcuszek
przekleństw zrobił na mnie wrażenie. Wszystko w mojej głowie ucichło, dając
namiastkę spokoju.
Cały czas patrząc się
na przyjaciela, odepchnąłem się rękami od podłoża tak, że po chwili wylądowałem
na dwóch nogach, choć wyszło mi to bardzo koślawo.
- Ty narzekasz ? –
zapytałem z irytacją – Pomyśl co ja muszę czuć ? – Rzeczywiście, szczęka bolała
mnie jak cholera. Delikatnie sięgnąłem do niej dłonią i zacząłem delikatnie
masować. Niestety, przyniosło to odwrotny efekt niż zamierzałem, bo po moim
ciele rozeszła się jeszcze większa fala bólu. – Ale muszę ci przyznać, że cios
był niezły.
Zaczęliśmy rechotać i
chociaż to zachowanie było dość dziwaczne, w tamtej chwili wydało mi się
najnormalniejsze na całej ziemi. Bardzo niepewnie stawiając kroki, podszedłem
do kumpla. Pomimo ślimaczego tempa nie zajęło mi to długo, gdyż Arek stał
niedaleko. Ujrzałem jego uśmiechniętą, lecz trochę zdziwioną twarz, Cały był
czerwony, a włosy wyglądały, jakby dopiero co wyszedł z basenu. Delikatnie
wyciągnąłem palce i przejechałem po jego policzku, nie mogąc uwierzyć, że jest
on prawdziwy. Że nie jest on wytworem mojej głowy.
-Co, po tym pieprznięciu
stałeś się homosiem ? – zapytał się żartobliwie, chociaż w jego tonie wyczułem
lekką dezorientację.
Rzeczywiście. Nie
zdawałem sobie z tego sprawy, lecz ten
gest wyglądał troszeczkę dziwacznie, wręcz śmierdział pedalstwem. Ja po prostu
chciałem sprawdzić, czy to naprawdę Arek, a nie jakaś mistyfikacja mojego
umysłu.
Momentalnie na moim
obliczu zakwitł wielki rumieniec wstydu. Miałem nadzieję, iż przez panującą
wszem i wobec ciemność, przyjaciel nie będzie w stanie go ujrzeć. Poza tym
kumpel nigdy nie słynął ze spostrzegawczości.
Bardzo niepewnie Arek
przybliżył się do mnie tak, że dzieliła nas niewielka przestrzeń. Położył ręce
na moich ramionach i mocno je ścisnął. Na jego twarzy malowała się ulga, ale i
niezrozumienie.
- Powiedz mi stary, co
ci odwaliło ? – zapytał się bardzo poważnym tonem, a w jego oczach odkryłem
ślad troski, co troszkę podbudowało moją psychikę. Spuściłem wzrok w dół
zastanawiając się, co mam mu odpowiedzieć. Prawdy na pewno mu nie powiem, przecież
i tak raczej by jej nie zrozumiał. Postanowiłem iść w zaparte.
- Nie wiem, co masz na
myśli – chciałem, aby mój ton brzmiał zupełnie normalnie, ale żeby
przebłyskiwało w nim pewne zaskoczenie, jakbym w ogólne nie spodziewał się
takiego pytania. Wyszło, jak wyszło. Arek spuścił brwi, a jego twarz nabrała
sroższego wyrazu.
- Co mam na myśli ? –
powtórzył moją kwestię z dużą dawką irytacji. Automatycznie zaczął mną
delikatnie potrząsać. – Staszek, cały dzień byłeś jakiś nieswój. Od samego
początku. Nie wiem, czy ma to związek z tym co Aga o tobie wygadywała, czy z czymś innym. W
sumie gówno mnie to obchodzi. Potem coś
ci ten Nowy nie podszedł, ok, normalne sprawa. Przy okazji cię ośmieszył –
dodał mimo chodem, na co zareagowałem głośnym warknięciem. – Za karę zemściłeś
się i chłopak ma już spieprzone życie w naszej klasie. Cała ta historia jest
dosyć dziwna, ale nie w porównaniu do tego, co odpierdzieliłeś przed chwilą ! – powiedział to z taką siłą, że
aż mnie opluł. Z irytacją przetarłem rękawem twarz. – Wybacz stary – przeprosił
łagodniejszym tonem, ale zaraz powrócił do poprzedniego - Co to było ? Normalnie pukałeś Kaśkę, chociaż
z dziwną miną, jakby coś cię dręczyło, ale luzik. Często taką masz. – Tu mnie troszkę zdziwił. Nie wiedziałem, iż
było to widać. – Aż tu nagle zacząłeś się drzeć, wysunąłeś się i z fujarą na
wierzchu zacząłeś uciekać. Wszyscy osłupieli. Nie wiedzieli, o co chodzi. Od
razu zacząłem za tobą biec. Wołałem cię, ale nie raczyłeś odpowiedzieć. Cały
czas coś ryczałeś. Potem poturbowałeś jakiegoś bezdomnego. Biegłeś przez to zasrane miasto, a ja za
tobą. Przed parkiem trochę zwolniłeś i wtedy moje nawoływania odniosły jakiś
skutek. Ale gdy je tylko usłyszałeś jeszcze bardziej przyspieszyłeś. Wyglądałeś, jakbyś był w innym świcie. Jakbyś
mnei nie znał, uciekałeś przede mną, a raczej przed tym czymś, co widziałeś.
Nie miałem pojęcia, co
mu odpowiedzieć. Nie miałem szczególnego nastroju na kłamanie. A nawet jeśli i
tak, by w to nie uwierzył. Widział przecież to wszystko na własne oczy. Czy wersja, że chciałem wszystkich zaskoczyć
i zrobić wrażenie wariata, aby jeszcze bardziej o mnie mówili, w chociaż
minimalnym stopniu oddała by to, co zrobiłem przed chwilą ?
- Powiedz Staszek –
poprosił Staszek, zaczynając iść w stronę przystanku. Mimowolnie ruszyłem za
nim – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Aby ktoś tak wyglądał.
- Jak ? – spytałem
troszkę zbyt głośno. Mój głos rozniósł się echem po parku – Nigdy nie widziałeś
gościa latającego po mieście ?
-Nigdy nie widziałem
takiego obłędu w oczach – wymamrotał cicho, ani przez chwilę na mnie nie
patrząc. Przyznam, iż trochę mnie zatkało. Czyli spostrzegł moje szaleństwo.
Teraz już się nie wywinę.
Co miałem powiedzieć ?
Prawdę? Od jakiegoś czasu miewam kłopoty z moją psychiką. Słyszę Głosy, które
nie dają mi spokoju. Wszystko mnie drażni. A
mój styl życia doprowadza do szału, ale nie potrafię żyć inaczej. Czuję,
że mój koniec już się zbliża. A obecność Nowego daje wytchnienie, ale sam fakt,
że jest on mi potrzebny, że w pewien sposób mi pomaga, sprawia, iż jeszcze
bardziej go nienawidzę.
- A czy zadowoli cię
odpowiedź, że miałem zły dzień ? – spytał łagodnym tonem, jak dziecko błagające
matkę o cukierka.
Arek spojrzał na mnie i
widziałem w jego oczach, że się waha. Z jednej strony chciał wiedzieć o co
chodzi, ale i zarazem bał się, iż powrót do wydarzeń sprzed paru chwil sprawi,
że one się powtórzą i znów będzie musiał mnie gonić i patrzeć na moje
szaleństwo.
- Kiepskie
wytłumaczenie dla kogoś, kto przed chwilą krzyczał, aby go nie zabijać. –
rzucił w eter kumpel. Akurat doszliśmy pod przystanek. Było przy nim trochę
ludzi, dlatego odeszliśmy na bok. Dziękowałem Bogu, iż nie spotkaliśmy nikogo
znajomego . Nasz tramwaj miał przyjechać za kilka minut.
-Od dawna zobaczyłem,
iż coś jest nie tak – zaczął Arek, szurając butami po piasku. Bałem się, że w
końcu zacznie ten drażliwy dla mnie temat. - Jesteś rozdrażniony. Często się zamykasz,
jakby coś sprawiało ci ból. Cały czas łapiesz się za głowę i coś po cichu
szepczesz. Dziś też tak było.
Szczególnie nasiliło się po incydencie z Jankiem. – zaakceptował to zdanie,
mając nadzieję, że jakoś je skomentuję. Ja jednak nadal milczałem. – Przez całą
drogę miałeś obce spojrzenie, aż nastąpiło to, co miało się stać. – Tu zaczął mówić ciszej – Wyglądałeś na
przerażonego. Jakby coś ci groziło. Kogo wtedy widziałeś?
- Oj, sam bym chciał
wiedzieć – pomyślałem, uważając, aby to zdanie nie wydostało się z moich ust.
Stwierdziłem, iż moje milczenie trwa już za długo. Muszę mu sprzedać jakąś
historyjkę. Wybrałem tę najbardziej ryzykowna, nieprawdopodobną, ale i w pewnym
sensie sensowną. Wiedziałem jednak, iż jeśli ujrzałaby ona światło dzienne,
byłbym zniszczony.
-To wszystko – zrobiłem
tu dramatyczną przerwę, aby dodać wyznaniu autentyczności. Zadziałało. Arek
patrzył na mnie z troską – To wszystko zaczęło się dzisiaj. – Stwierdziłem, iż wyjaśnię
mu tylko dzisiejszy incydent. O mamrotaniu do siebie zapomni, przy takiej
porcji zwierzeń, jaką miałem mu zafundować.
– Strasznie mnie ten Nowy zirytował. W sumie nie wiem dlaczego. Poczułem
się przy nim gorszy, jakby zagrożony – Mała porcja prawdy doda wiarygodności.-
Widz…
-Tramwaj nam przyjechał
– przerwał mi przyjaciel, choć widziałem, iż zrobił to niechętnie. Pomału podeszliśmy
do pojazdu i wgramoliliśmy się po schodach. Zajęliśmy ostatnie miejsca, gdzie
zazwyczaj siedzą żule. Po chwili zacząłem mówić dalej.
- Widziałem, że wszyscy
są pod wrażeniem. Sam pod jakimś tam byłem- dodałem warknięciem – Strasznie
mnie to zdenerwowało, dlatego nie chciałem iść się przywitać. A potem, sam wesz
jak było. Mała sprzeczka, ośmieszył mnie. Poczułem, że cała moja pozycja siada.
Dlatego zemściłem się na nim w szatni. Upokorzyłem go. Wszyscy teraz nim
gardzą. Jest nikim. – powiedziałem głośno, lecz później dodałem ciszej - Ale trochę przesadziłem. Nie zasłużył na to.
Nie zrobił mi niczego złego. Stwierdził tylko fakt.
- Rzeczywiście, trochę
wtedy stary przesadziłeś – odrzekł mimochodem , wyglądając przez okno.
-Trochę ? – spytał z
bólem – Zachowałem się jak ostatni chuj. I przez cały czas myślałem o nim, takim
samotnym , wyśmianym, ośmieszonym. W tych swoich znoszonych ubrankach, pragnącym troszeczkę ciepła. Miał nadzieję
znaleźć przyjaciół i prawie mu się udało a ja to wszystko spieprzyłem … -
zakończyłem łamiącym się głosem.
Podziałało. Arek
połknął wszystko. Patrzył na mnie ze współczuciem. Gdyby wiedział, że łżę jak
pies.
- To jego wtedy
przepraszałeś ?- spytał cichutko – Wtedy gdy się przewróciłeś ?
-Tak – odpowiedziałem
ze skruchą – Uciekłem wtedy, bo wszystko we mnie wybuchło. Cały czas migotała
mi jego smutna twarz, Wydawało mi się, że mnie goni, chce się zemścić. Aż do
czasy, kiedy mnie pieprznąłeś.
Nic nie odpowiedział.
Jechaliśmy dalej w ciszy i w ciemności, bo tramwaju spieprzyły się żarówki.
- Najgorsze , że nie możesz
już tego naprawić- stwierdził Arek po
pewnym czasie – Zniszczyłeś mu reputacje. I to nie plotką, którą możesz
odwołać. Wszyscy będą teraz patrzeć na jego ciuchy. I go tak oceniać
Postanowiłem nic nie
odpowiedzieć.
W końcu tramwaj
dojechał na mój przystanek. Miałem już wychodzić, kiedy odwróciłem się do
kumpla i powiedziałem.
- Tylko proszę Arek,
nie mów tego jutro w szkole – poprosiłem błagalnym tonem – Wydaje mi się, że
poniosłem dziś wystarczająco dużą karę. Powiedzmy
wszystkim, że zrobiłem to dla jaj, okey ?
- Oczywiście – rzucił od
razu bez zawahnięcia. Rzadko co mu coś głębszego mówiłem zapewne poczuł się
troszkę dowartościowany. A w ogóle w głębi duszy był dobrym człowiekiem. Miał dobre
serce. Nie to co ja. Pożegnałem się i wyszedłem na dwór.
Idąc do domu spojrzałem
na telefon. Dziewiętnasta czterdzieści dwa. Troszkę późno. Zośka dzwoniła do
mnie dziesięć razy, lecz nie chwilo już k się do niej oddzwaniać.
- Jakie moje życie jest
beznadziejne- pomyślałem. Przez to całe kłamstwo poczułem się jeszcze gorzej. Wiedziałem,
że z jednej strony postąpiłem dobrze, bo niby co miałem powiedzieć ? Prawdę ?
Jednak kolejny fałsz napełnił mnie kolejną goryczą. Moja głowa pękała od myśli
i wyrzutów sumienia. Byłem jeszcze bardziej brudny.
A Arek ? Teraz tak
bronił Janka, niby mu współczuł, stwierdził, ze przesadziłem, a w drodze do
Pizdy sam się z niego śmiał. Czyli w końcu, która postawa była prawdziwa.
Myślę, że w jego przypadku obie. W otoczeniu grupy musiał zachować się tak
samo, a poza tym ubranie dla kumpla jest ważną kwestią, więc nie zdziwiłbym się
gdyby w jego oczach Janek też był skreślony.
On chyba nie widział w
tym nic złego. Ja też chciałbym żyć w takiej słodkiej nieświadomości. Niestety,
miałem Głosy, a one mi zaraz o wszystkim złym przypominały.
Nagle stanąłem jak wryty.
Wystrzerzyłem oczy, nie wiedząc , co robić. Uświadomiłem sobie jedną rzecz. Nie
okłamałem Arka do końca. Rzeczywiście było mi przykro z powodu tego, co
zrobiłem Nowemu. W małej części, ale jednak było. I to doprowadziło nie w
pewny, stopniu do szaleństwa. Ta myśl napełniła mnie strachem.
***
Hey tu robyn
Strasznie przepraszam
za te dwa miesiące ciszy. Nie wiem, co się ze mną działo. Tak naprawdę do
napisania tego rozdziału pobudził mnie wasz komentarz.
Sam rozdział nie jest
szczególnie ciekawy. Chciałam, aby był dłuższy, poruszył jeszcze jedną
perypetię z Jankiem, ale nad jego dalszą treścią muszę się dobrze zastanowić,
aby niczego nie spieprzyć.
Pozdrawiam